Wolny rynek nie zbawi świata
Ocieplający się klimat i degradacja środowiska stają się coraz większym zagrożeniem dla świata. Europejski Zielony Ład stawia sobie za cel takie przekształcenie gospodarki, aby zagrożenia zmieniły się w wyzwania, a konieczna transformacja była sprawiedliwa i miała inkluzywny charakter. Z polskiej perspektywy jego cele wydają się bardzo ambitne, ale w większości krajów Unii Europejskiej postrzegany jest jako konieczność i wzór dla reszty świata, jak należy sobie radzić ze zmianami klimatu.
Wizja przyszłości, jaka się z niego wyłania, ma mieć swoje źródło w idei zrównoważonego rozwoju. Dotychczas rozwój opierał się na energii pozyskiwanej z paliw kopalnych, których podaż miała być właściwie nieograniczona, a eksploatacja zwiększać się w zależności od potrzeb. Takie podejście doprowadziło do dużych emisji CO2 do atmosfery i zmian klimatu. Europejski Zielony Ład ma przestawić gospodarkę na bezemisyjne tory, a jednocześnie zachować możliwie najpełniej dotychczasowy model życia. Źródłem zmian ma być więc przede wszystkich technologia. Energetyka oparta na paliwach kopalnych ma być zastępowana odnawialnymi źródłami energii (OZE). Zasadniczo chodzi więc o to, aby zmiany były jak najmniejsze, ale jednocześnie żeby przeciwdziałały w sposób wystarczający zmianom klimatu. Idea zrównoważonego rozwoju występuje więc tu w bardzo okrojonej wersji. Kluczowy pozostaje „rozwój”, natomiast „zrównoważony” ma być jedynie sposób pozyskiwania energii.
Europejski Zielony Ład przedstawiany jest jako niezwykłe wydarzenie, które w historii ludzkości dorównuje lądowaniu człowieka na księżycu. Niestety jest to projekt znacznie skromniejszy jeśli chodzi o śmiałość wizji, a przede wszystkim ze względu na poniesione nakłady. Janis Warufakis i David Adler w artykule pod bardzo wymownym tytułem: Europejski Zielony Ład to świetny przykład greenwashingu zestawiają dane, według których na ratowanie sektora finansowego Europy wydano 4,2 bln euro. Na ratowanie świata przed katastrofą klimatyczną planuje się wydać znacznie mniej.
Przyszłość, w której zamieniamy samochody spalinowe na elektryczne i zrezygnujemy tylko z niektórych egzotycznych przyjemności jest bardzo kusząca. Niestety, ratowanie świata w oparciu o filozofię, która doprowadziła do aktualnych problemów, nie wydaje się najlepszym pomysłem. W bardzo wielu obszarach osiągnęliśmy już granice wzrostu i Europejski Zielony Ład z tej perspektywy jest tylko kupowaniem sobie czasu przed zmianami, które i tak muszą nastąpić. O tym, jak ważne jest odejście od obecnej wersji kapitalizmu napędzanej przez nieuzasadnioną konsumpcję, przekonuje pandemia COVID-19. Lockdown doprowadził w krótkim czasie do znaczącego zmniejszenia emisji CO2. Dzień Długu Ekologicznego przesunął się z 29 lipca w 2019 roku na 22 sierpnia w tym roku. Niestety wraz z osłabieniem pandemii wszystko wróciło do starej, prowadzącej do katastrofy klimatycznej normy.
W świecie iluzji
Poważnym problemem jest również nieaktualność założeń, które leżały u podstaw zawartych w Europejskim Zielonym Ładzie wyliczeń. Dane IPCC już w momencie ich przedstawiania były bardzo optymistyczne. Dziś jesteśmy już pewni, że nie mamy szans na powstrzymanie wzrostu temperatury o 1,5 stopnia zapisanej w porozumieniu paryskim. Modele, które zostały wykorzystane przez IPCC mówią teraz o 2 stopniach. Niestety, również one są mało wiarygodne, ponieważ gdzieś mniej więcej od 2014 roku wzrost temperatury na Ziemi nie ma już stałego charakteru. Nie uwzględniane wcześniej sprzężenia zwrotne, takie jak topnienie lodowców i wiecznej zmarzliny, masowe wycinki lasów, ogrzewanie się oceanów itp. powodują, że wzrost temperatury ma już charakter wykładniczy. Mamy więc znacznie mniej czasu na wprowadzenie bezemisyjnej gospodarki i nie mamy żadnej pewności, czy nasze działania cokolwiek zmienią. Katastrofa klimatyczna już się wydarzyła, tylko jej efekty zostały odłożone w czasie.
Z tej perspektywy Europejski Zielony Ład jest oderwany od rzeczywistości. Stwarza iluzję, że wszystko jest pod kontrolą. Wystarczy punkt po punkcie realizować zawarte w nim cele, aby na końcu czekała nas nagroda. Ten optymizm może nas jednak drogo kosztować. Tylko pozornie jest to bardzo ambitny projekt i może robić wrażenie jedynie na tle bierności wobec zmian klimatu w innych częściach świata. W rzeczywistości u jego podstaw leży blokowanie głębszych zmian, bez których nasze przetrwanie wydaje się coraz bardziej wątpliwe. Dlatego należy szybko odejść od powielania leżącego u jego podstaw przekonania, że unikniemy poważniejszych skutków zmian klimatu.
Obserwując, jak świat podchodzi do zmian klimatu, niełatwo być optymistą. Alternatywą dla Europejskiego Zielonego Ładu jest w tej chwili „negacjonistyczna” polityka amerykańska czy „krótkowzroczny pragmatyzm” władz chińskich. Wyraźnie widać, że najwięksi gracze na światowym rynku nie chcą zmieniać reguł gry. Niestety nie chcą tego również ludzie, ponieważ zmiany godziłyby w konsumpcyjny model życia. Znacznie łatwiej jest udawać, że nic wielkiego się nie dzieje, niż podjąć wysiłek przemyślenia na nowo zasad określających nasze społeczne i indywidualne systemy wartości.
Radzenie sobie z traumą
Istnieje wiele sposobów racjonalizowania sobie zagrożeń związanych z katastrofą klimatyczną. Niektórzy je negują, inni godzą się z tym, co nieuchronne, ponieważ uznają, że „mały” człowiek nie może odpowiadać za zmiany czegoś tak „wielkiego” jak klimat. Wiele osób targuje się ze sobą, w zamian za segregację odpadów i sadzenie drzew pozwala sobie na lot na zakupy do Paryża lub większy i bardziej paliwożerny samochód. Inni pokładają nadzieję w technice opartej na czystej energii lub przywołując coraz to nowe geoinżynieryjne pomysły, które może świetnie wyglądają w powieściach science fiction, ale same w sobie rodzą wiele zagrożeń.
Polityka chowania głowy w piasek ma się zaskakująco dobrze, zważywszy na pojawiające się coraz częściej alarmistyczne wyniki badań nad klimatem publikowane przez naukowców. Trudno dopuścić do siebie myśl, że przespaliśmy moment na działanie. Od szczytu Ziemi w Rio de Janeiro podczas którego przyjęto Ramową konwencję Narodów Zjednoczonych w sprawie zmian klimatu, minęło już 28 lat, a emisje gazów cieplarnianych przez ten czas systematycznie rosły. Czy w tym kontekście porozumienie paryskie wynegocjowane w grudniu 2015 roku, które stało się punktem odniesienia do celów zapisanych w Europejskim Zielonym Ładzie, ma szansę coś realnie zmienić? Nawet pandemia Covid-19 tylko na chwilę spowodowała zmniejszenie emisji CO2 do atmosfery. Prawdopodobnie na koniec roku spadek ten będzie mniejszy tylko o 4-7%. To zdecydowanie za mało, aby zahamować zmiany klimatu, tym bardziej, że w przyszłym roku gospodarka może wrócić do poziomu sprzed pandemii i emisje mogą się zwiększyć.
Zbliżający się kryzys klimatyczny sprawia, że polityka nabiera w coraz większym stopniu konserwatywnego charakteru. Nawet małe zmiany mogą pociągnąć za sobą rewolucję, a dotychczasowy model gospodarczy może posypać się jak domek z kart. Wśród polityków nie ma chętnych na przedstawienie wizji nowego świata, ponieważ na pewno będzie to wizja przerażająca. Dlatego w coraz szybciej zmieniającej się rzeczywistości debata publiczna toczy się głównie wokół tematów historycznych. Tyle tylko, że w tym przypadku niemożliwe jest zrobienie kroku w tył, a następnie podążenie inną ścieżką.
Głęboka adaptacja
Jonathan Lear opisywał w wydanej w 2008 roku książce „Radical Hope: Ethics in the Face Cultural Devastation”, w jaki sposób rdzenni Amerykanie radzili sobie z zamknięciem w rezerwatach i nieuchronnością upadku ich kultury. Opisał zjawisko, które nazwał „ślepotą” każdej kultury, czyli niezdolność do wyobrażenia sobie własnej zagłady i ryzyka wyginięcia. Wyobraźnia społeczna ma ograniczenia. Dla wielu ludzi nazwa ruchu Extinction Rebellion jest grubą przesadą, nieudolną prowokacją. Lear badał takie formy nadziei, które nie opierałyby się ani na zaprzeczeniu, ani ślepym optymizmie, i stworzył model kreatywnej adaptacji. Jego rozważania wydają się dziś bardziej interesujące niż stojąca u podstaw Europejskiego Zielonego Ładu idea zrównoważonego rozwoju, która może miałaby szansę na realizację, gdyby realne zmiany zainicjowano w 1992 roku.
Koncepcja głębokiej adaptacji wychodzi z zupełnie innych przesłanek niż opracowane przez organizacje międzynarodowe cele zrównoważonego rozwoju. Jem Bendell opiera ją na trzech filarach: rezyliencji, rezygnacji i rewitalizacji. W rezyliencji chodzi o odpowiedź na pytanie, co chcemy ocalić i co będzie nam przydatne do adaptacji do zachodzących zmian. Rezygnacja to wszystko to, z czego trzeba zrezygnować, aby nie pogłębiać katastrofy klimatycznej. W rewitalizacji zaś odwrotnie, chodzi o przywrócenie tego wszystkiego, co może nam pomóc w przetrwaniu. Głęboka adaptacja jest niezwykle potrzebna, ponieważ zmiany klimatu przyspieszają. Kolejne badania pokazują, że sami odczujemy skutki zmian klimatu, których spodziewaliśmy za życia naszych wnuków.
Takie podejście może nie jest aż tak spektakularne jak Europejski Zielony Ład i z pewnością nie da się go powiązać z lądowaniem człowieka na księżycu. Wymaga jednak dużej odwagi, ponieważ realnie odpowiada na stojące przed nami wyzwaniami. Rozumiejąc zachodzące zmiany, możemy lepiej się na nie przygotować i ograniczyć ich zakres. W przeciwnym razie gros naszego wysiłku idzie na działania pozbawione zupełnie sensu, które tylko przybliżają nas do katastrofy.
Europejski Zielony Ład ma jedną poważną zaletę: kończy okres rozmów o zmianach klimatu i wprowadza nas w czas działania. To jest bardzo ważne, ponieważ każde ograniczenie emisji CO2 może ograniczyć skutki katastrofy klimatycznej. Dlatego potrzebny jest coraz większy społeczny nacisk, aby jego cele realizowane były szybciej, niż to jest zapisane w strategii. Z całą pewnością lepiej coś robić, niż udawać, że problem nie istnieje. Tylko czy w ten sposób wykorzystujemy dobrze ten czas, który nam jeszcze pozostał? Mam co do tego bardzo poważne wątpliwości.
Fot. Frank Wassmann
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.