Niczego tam nie ma
W piątkowy wieczór 27 maja, w katowickim „Spodku” odbyła się gala MMA-Attack 2, która dla miłośników sportów walki okazała się bardzo miłym zaskoczeniem: oglądaliśmy naprawdę wysoki poziom sportowy i świetną organizację imprezy. Trzeba przyznać, że pod bokiem KSW wyrasta całkiem solidny konkurent, co – oby obróciło się w korzyść dla obu organizacji.
Jednak dziś felieton będzie nie o sporcie, tylko o baśniach. Baśnie powinny kończyć się dobrze: dzielny szewczyk na przekór wszelkiemu prawdopodobieństwu powinien zwyciężać okrutnego herszta zbójców. Po to oglądamy baśnie, westerny, komedie romantyczne, żeby nie musieć się denerwować, czy na końcu dobro zwycięży, a kochankowie będą żyli długo i szczęśliwie. W tej mierze baśnie zapewniają nam spokój i bezpieczeństwo, którego brakuje w realnym życiu. W realu dość często wygrywa zło. Ba, zwycięstwo zła jest dla niektórych w perwersyjny sposób ciekawsze, niż banalny triumf dobra. Wiedzą o tym świetnie organizatorzy różnego rodzaju widowisk, więc w jury „Mam talent” zawsze siedzi jeden krwiożerczy juror znęcający się nad stremowanymi uczestnikami, a do gali MMA Attack dołącza się dziwowisko w postaci walki Marcina Najmana. Któż to jest Najman? To właśnie dyżurny „czarny Piotruś” polskich sportów walki: podaje się za boksera wagi ciężkiej, ale znany jest główne z udziału w Big Brotherze oraz z kilku spektakularnych przegranych w boksie, K-1 i mma. Najman przegrał kolejno z Pudzianowskim i Saletą w MMA, ponownie z Saletą w K-1, wcześniej w boksie z Wawrzykiem. Jednak nie jego walki są przedmiotem zainteresowania mediów, ale jego nieprawdopodobnie chamski sposób wypowiadania się o przeciwnikach, którzy go pokonali lub pokonają za chwilę. Właśnie TAKIEGO Najmana pożądają media. Od bycia sympatycznym jest tylu innych.
Ponieważ jednak dla pełni perwersji czarny charakter powinien czasem wygrać, zaś Najman – z kim by nie wyszedł do ringu – przegrywa w pierwszej rundzie, teraz dobrano mu przeciwnika, z którym nie sposób przegrać. Bo ten przeciwnik nigdy nie trenował sportów walki. To niejaki Robert Burneika, przesympatyczny Litwin, kulturysta znany z filmików na You-Tube jako „hardkorowy koksu”. Przeciwnik nie mający z bokserem żadnych szans. Fani MMA wiedzą doskonale, że wielka masa mięśniowa to nie zaleta, ale bardzo poważna przeszkoda w walce. Mięśnie trzeba w czasie wysiłku dotleniać i kulturysta w zasadzie nie ma szans dotrwać do końca pierwszej rundy, bo zbraknie mu tlenu i się udusi. Najman zaś od miesiąca zamieszcza w sieci informacje, jak to gorliwie trenuje i w jakiej świetnej formie jest. Przyglądamy się temu nieco smutni: szkoda, że ofiarą musi paść sympatyczny Burneika.
Wreszcie przychodzi chwila pojedynku, i tu zaczyna się spełniać baśń: po wyjściu do ringu Najman – zawodowy bokser wagi ciężkiej, który rzekomo wygrał w karierze 13 walk – ucieka przed litewskim kulturystą po ringu jak kurczak przed psem po podwórzu, aż – zlany i skopany niemiłosiernie – poddaje się w drugiej rundzie, leżąc na ziemi i bezradnie osłaniając głowę rękami. W czasie całej walki nie był w stanie zadać nawet jednego ciosu. Baśń wbrew zdrowemu rozsądkowi kończy się dobrze. Czemu? Prawdopodobnie nie tylko z powodu zerowej kondycji i słabych umiejętności Najmana. Oglądałem jego walkę ze szczegółami i czynnikiem decydującym wydaje mi się tchórzostwo. Łatwo było wygadywać do mediów impertynencje pod adresem przeciwników, komentatorów i kogo się da, trudniej jest się bić w ringu.
A poziom chamstwa Najmana jest rzeczywiście niespotykany i pojutrze zapewne usłyszymy jakieś podłe insynuacje pod adresem Burneiki. O Salecie, już po drugim poddaniu się mu w ringu, Najman mówi tak: „Uciekł mi spod topora, bo nabawiłem się kontuzji. Poza tym cały czas nurkował mi głową między nogi. Ciekawe, czego tam szukał?”.
Najman pyta, ja odpowiadam: niczego tam nie szukał, panie Marcinie. Bo też niczego tam nie ma.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.