Zjednoczeni w strachu (cz. II)
Prokremlowskie media w arbitralny sposób używają materiałów z działających na terenie Unii mediów do wspierania swoich narracji.
Używają na przykład cytatów z działów opinii prezentując je jako stanowiska redakcji.
Po zamachach bombowych w Brukseli witryna internetowa Sputnik zacytowała opinię z włoskiego dziennika Il Giornale na temat „samobójstwa Europy”, przedstawiając ją jako stanowisko gazety.
Innym chwytem jest przejaskrawianie jakiegoś wydarzenia. „Turcja wysyła do Unii Europejskiej jedynie niewykształconych imigrantów”, stwierdziły w maju 2016 roku m.in. pierwszy kanał publicznej telewizji, dziennik Izwiestia oraz agencja prasowa TASS, cytując artykuł z tygodnika Der Spiegel.
Podczas gdy analizował on raptem kilkanaście przykładów odmowy zezwolenia na wyjazd dobrze wykształconych i posiadających wysokiej jakości umiejętności syryjskich uchodźców główny kanał rosyjskiej telewizji zaprezentował go jako wyraźny trend, zauważony przez „europejskie media”.
Przenikanie się dyskursów idzie w dwie strony – rosyjskie media wybierają najbardziej groteskowe przykłady wad europejskiej „wielokulturowości”, a działające w Unii media połykają haczyk i powtarzają ich tezy.
Historia „gwałconej przez uchodźców” dziewczynki pojawiała się na polskich, czeskich oraz węgierskich stronach internetowych już po jej wyjaśnieniu przez niemieckie media.
Byłoby czymś nieuczciwym obwiniać unijne media o stanie się źródłem inspiracji dla czarnych obrazów, kreślonych przez prokremlowskie media kierujące swój przekaz do Rosjan, osób rosyjskojęzycznych oraz korzystających z rosyjskich nadawców.
Nawet najbardziej rzetelny materiał dziennikarski da się przeinaczyć albo wtłoczyć w zupełnie nowy kontekst. W erze pogoni za kliknięciami jest również zrozumiałe, że część mediów internetowych korzysta z niesprawdzonych informacji w celu przyciągnięcia czytelników.
Równie nieuczciwie byłoby jednak również nie zauważyć skali wzrostu znaczenia antyunijnej retoryki na scenach politycznych krajów Europy oraz faktu, że kryzys uchodźczy staje się dla polityków okazją do promowania bardziej ksenofobicznego modelu europejskiej demokracji oraz europejskich wartości.
Podczas kampanii przed wyborami parlamentarnymi w roku 2015 lider rządzącego dziś Polską Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński, ostrzegał Polaków przed roznoszącymi „różnego rodzaju pasożyty, pierwotniaki” imigrantami oraz uchodźcami. Mają one być nieszkodliwe dla nich, ale już nie dla Europejczyków.
We wrześniu tego samego roku stwierdził, że część rejonów Szwecji „rządzi się prawami szariatu”, co spowodowało dementi szwedzkiej ambasady. W październiku jego formacja zdobyła większość parlamentarną. Choć antyimigranckie tony nie były jedyną przyczyną jego sukcesu nie należy o nich zapominać.
Czeski prezydent Milos Zeman opisał kryzys uchodźczy jako “zorganizowaną inwazję” na Europę, strasząc imigrantami wcielającymi w życie “prawa szariatu” na terenie Unii: “Pozbawi się nas kobiecego piękna, ponieważ będą one okryte od stop do głów… Niewierne będą kamieniowane, a złodziejom obcinać się będzie ręce”.
Tego typu wypowiedzi zbliżone są tonem do języka lęku i ksenofobii, używanego przez prokremlowskie media, gdy opisują imigrantów i uchodźców.
Część z nich wygłaszana jest przez partie i ruchy mające wsparcie rosyjskiego rządu, takie jak francuski Ruch Narodowy, część jednak co ciekawe przez formacje sprzeciwiające się niedemokratycznym, rosyjskim rządom, takie jak PiS.
Rosnąca grupa obywateli Unii dowiaduje się w rezultacie o grożącej Europie inwazji obcych oraz konieczności obrony granic, historii, kultury oraz religii, pomagających na „wielokulturowość”.
Czas na wojnę słów?
Niektórzy twierdzą, że dezinformacje oraz przeinaczenia realizowane są nie tylko przez przyjazne Kremlowi media, ale wręcz cały aparat państwowy oraz popularne postacie, takie jak piosenkarze, sportowcy czy pisarze.
Rośnie sieć stron internetowych, wspierającą rosyjską opowieść o Europie, powtarzających i podkręcających tworzone w Moskwie mity, jak również najbardziej kontrowersyjne i ksenofobiczne wypowiedzi europejskich polityków.
Polityczna odpowiedź ze strony Europy – czy szerzej Zachodu – do tej pory ograniczona była do stworzenia szeregu agencji informacyjnych, mających za zadanie obnażanie mitów oraz prezentowanie prawdy o Unii czy „wartościach transatlantyckich”.
Byłoby jednak zbyt łatwo uznać, że instytucje takie jak Centrum Doskonalenia Komunikacji Strategicznej NATO w Rydze czy East StratCom w Brukseli starczą do wypełnienia luki w dostępie do wysokiej jakości informacji o sytuacji w UE.
Rządy oraz instytucje międzynarodowe nie zawsze są najlepszymi przyjaciółmi dziennikarstwa śledczego, które ma odsłaniać ich błędy, niewłaściwe działania, brak tych właściwych czy korupcję. Same mają też tendencję do przesadzania ze swoimi sukcesami oraz ignorowania błędów.
Przekazanie im kluczowej roli w „naprawie” sytuacji może skończyć się wojną narracji, którą zawsze wygrałaby strona niedemokratyczna. Ma ona w tym bowiem większe doświadczenie, dysponuje większymi zasobami, determinacją, a także jest słabiej kontrolowana przez własne społeczeństwo. Ma zatem mniej barier do agresywnego pogrywania na wojnie propagandowej.
Nie warto też wpadać w język wojny informacyjnej – nawet najbardziej szczytne działania Zachodu na rzecz przeciwdziałania propagandzie będą bowiem często traktowane jako „propaganda innego rodzaju”.
W ten właśnie sposób interpretowano w roku 2015 wezwanie rządu amerykańskiego do wspierania dziennikarstwa śledczego w krajach bałtyckich w celu „walki z rosyjską propagandą”.
Potrzebne są dwa ważne kroki, jakie UE oraz jej państwa członkowskie powinny wykonać, jeśli chcą pomóc zarówno obywatelom Unii jak i osobom spoza niej lepiej zrozumieć zachodzące w niej procesy. Oba wymagają długofalowych zobowiązań i nie są szczególnie popularne wśród polityków.
Pierwszym z nich byłoby inwestowanie w niezależne media rosyjskojęzyczne w regionach z przewagą tego języka. Pozwoli to na przedstawienie bardziej pogłębionego, zróżnicowanego obrazu Unii Europejskiej bez ignorowania stojących przed nią problemów i wyzwań.
Im bardziej zróżnicowane głosy, tym mniej czarno-biały obraz otrzymają sytuacji otrzymają osoby rosyjskojęzyczne.
Podczas gdy media Unii, nawet jeśli dotknął je globalny kryzys, są w stanie przetrwać dzięki mieszance wpływów reklamowych, subskrypcji oraz nowych źródeł przychodu, te funkcjonujące w mniej dostatnich i demokratycznych krajach potrzebują pieniędzy które wsparłyby niezależne dziennikarstwo pozbawione partyjnych afiliacji.
Finansowanie „kontrpropagandy” tu nie pomoże – wspieranie wysokiej jakości dziennikarstwa owszem.
Drugim krokiem byłoby przemyślenie sposobów przedstawiania UE oraz jej problemów w mediach wewnątrz Unii.
Czy jest sposób sprawienia, by przybierająca skrajne formy pogoń za sensacją ze strony mediów i polityków była zrównoważona opartym na faktach prezentowaniem tematyki unijnej? Czy nie jesteśmy przypadkiem zbyt zajęci walką z zewnętrznym „wrogiem” że nie spostrzegamy, że jego wartości są coraz częściej podzielane przez lokalne elity tak w starych, jak i nowych państwach członkowskich?
Czy jesteśmy jako Unia w stanie wytłumaczyć obywatelom że uchodźcy, imigranci czy integracja europejska nie są ze swej natury „złe” czy „dobre” – i że trzeba o nich rozmawiać w bardziej zniuansowany sposób?
Obywatelskie inicjatywy dziennikarskie wspierające to podejście wewnątrz Unii powinny być promowane, a problem w systematyczny sposób omawiany na najwyższych szczeblach politycznych.
Oba te kroki są kluczowe jeśli Unia Europejska, zmagająca się z kryzysem własnej tożsamości oraz „integracją dwóch prędkości” chce być w stanie zaprezentować się swym sąsiadom jako pokojowa alternatywa, jednocząca obywateli w swej różnorodności.
Artykuł „United in Fear” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Pominięto przypisy. Tłum. Bartłomiej Kozek.
Zdj. Alexandergusev na licencji CC BY-SA 3.0
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.