Obietnica zmian i niemiłe rozczarowanie
Szukając źródeł wzrostu prawicowego populizmu warto cofnąć się do początków globalnego kryzysu ekonomicznego w 2007-2008. Ile z ówczesnych nadziei na zmianę się zmaterializowało?
Wydawać by się mogło, że po ówczesnej, rynkowej „wolnej amerykance”, symbolizowanej rozrostem spekulacyjnego sektora finansowego, powrotu do „polityki/ekonomii takiej jak zwykle” nie będzie.
Reformy czy stagnacja?
Atmosfera ówczesnego czasu wydaje się dziś odległym wspomnieniem. Najważniejsze rządy świata, pchające ogromne pieniądze na rozmaite „pakiety stymulacyjne” wydają się dziś, w okresie cięć i obniżania poziomów zadłużenia kosztem sieci zabezpieczeń społecznych, nie takie łatwe do wyobrażenia.
Owszem, bywają w tych regułach wyjątki, jak w wypadku rodzimego programu 500+, ale ogólny obraz sytuacji – wbrew zapewnieniom – nie wygląda na radykalne zerwanie z polityką sprzed roku 2008.
Kiedy już nawet jakieś jaskółki się pojawiają (zapowiedzi korekty polityki ekonomicznej brytyjskiego rządu) towarzyszą im autorytarne, nakierowane na rozniecanie strachu przed rozlicznymi „obcymi” deklaracje spod znaku zamykania granic.
Nawet jeśli po latach impasu globalna polityka klimatyczna weszła na nieco lepsze tory, to lata niedostatecznego zainteresowania nią decydentów skutkowały przejściem ciężaru działań takich jak inwestycje w energetykę odnawialną na stronę biznesu oraz samorządów.
Stracony czas nie będzie tak łatwo odrobić, a i posunięcia rządów nadal nie tworzą jednorodnego obrazu. Z jednej strony zauważa się klimatyczne ambicje Chin czy niedawny pomysł rządu Kanady na wprowadzanie ogólnokrajowej ceny na emisje gazów cieplarnianych, z drugiej nie sposób nie widzieć spowalniania niemieckiej transformacji energetycznej czy wsparcia dla OZE w Wielkiej Brytanii.
Brak spójnie wdrażanej alternatywy dla status quo i zapomnienie o obietnicy zmian, jakie pojawiały się świeżo po starcie kryzysu ekonomicznego przyniosło rozczarowanie, ze skutkami którego zmagamy się tak nad Wisłą, jak i w Wiedniu, Londynie czy Waszyngtonie.
Idee i realia
By przypomnieć sobie, o jakich zmianach całkiem serio myśleliśmy dobre parę lat temu warto sięgnąć po publikowane wówczas raporty – na przykład zbiór artykułów „Triple Crunch. Joined-up solutions to financial chaos, oil decline and climate change to transform the economy”, wydany przez brytyjską New Economics Foundation.
Wystarczy popatrzeć na spis artykułów by zauważyć, że wiele z ówczesnych postulatów środowisk progresywnych pozostało na papierze – nie tylko w krajach globalnego centrum ekonomicznego.
Rozdzielenie banków detalicznych i inwestycyjnych? Częściej słyszymy o fuzjach i przejęciach. Banki pocztowe jako narzędzie wspierania lokalnej gospodarki? W Wielkiej Brytanii prawicowy rząd wolał sprzedać Royal Mail na giełdzie, pozbywając się udziałów w narodowym operatorze pocztowym po niemal pięciu wiekach.
Listę można wydłużać, nie skupiając się wyłącznie na jednym kraju.
Upór w trzymaniu się węglowej monokultury energetycznej sprawia, że pomimo ogromnego potencjału ilość zielonych miejsc pracy w Polsce nie rośnie. Posunięcia takie jak ograniczenie możliwości rozwoju energetyki wiatrowej zupełnie nie pomagają…
Idźmy dalej. Walka z rajami podatkowymi? Mówi się o niej wiele na spotkaniach Grupy G20 albo w instytucjach Unii Europejskiej, ale wycieki takie jak Panama czy Bahama Papers pokazują, jak nadal tracimy miliardy dolarów, euro czy funtów, które mogłyby pomóc zarówno w finansowaniu sieci zabezpieczeń społecznych, jak i zmniejszaniu poziomów zadłużenia.
Trudno tak naprawdę uznać, który z tematów, poruszonych w publikacji mającej już 8 lat, odszedł do lamusa. Kryzys mieszkaniowy? Zmagają się z nim wielkie miasta i całe kraje (w tym Polska, w której dostępność opcji innych niż związanie się wieloletnim kredytem pozostaje ograniczona). Regulacje? O każdą z nich, taką jak ograniczenie maksymalnych premii bankierów w UE trzeba zawzięcie walczyć.
Nowe problemy
Do wspomnianych wyzwań w ostatnich latach dołączają nowe, a uważane do tej pory za marginalne wątki patrzącej do przodu, progresywnej polityki zaczynają nabierać większej wagi.
Takim tematem jest postępująca automatyzacja i rozważania na temat jej skutków. Czy oznaczać ona będzie nowe miejsca pracy? A może tym razem będzie likwidować zapotrzebowanie na pracę, co odnowi pytania o jej przyszłość?
Jeśli tak, to jakie jest tu rozwiązanie? Posunięcia rządów, na przykład francuskiego, idą dziś raczej w kierunku uelastyczniania rynku, ułatwiania zwalniania pracowników czy redukowania kosztów pracy.
Minimalny dochód gwarantowany, traktowany jeszcze 10 lat temu jako utopijna idea, dziś jest coraz szerzej dyskutowany, a projekty pilotażowe ruszają bądź wkrótce ruszą w różnych formach w Utrechcie, Finlandii czy w kanadyjskiej prowincji Ontario.
Dochód podstawowy znacząco zmieniłby nasze postrzeganie pracy. Dowartościowałoby dziś bezpłatną pracę reprodukcyjną czy wolontariat. Ułatwiłoby również zapewne dzielenie się kurczącymi się zasobami pracy, umożliwiając np. skrócenie tygodniowego czasu pracy.
Skutki zaniedbań
Siły progresywne mają już odpowiedzi na wyzwania, które naszkicowano w roku 2008. Nadal opracowują przekonujące strategie radzenia sobie z kolejnymi przemianami. Wszystko to w czasie, kiedy myśleć muszą o umiejętnym skomunikowaniu swoich postulatów elektoratowi oraz podjęcie skutecznej walki z prawicowym populizmem.
Jeśli jednak szukać powodów, dla których zaczyna odgrywać rosnące znaczenie (i to na globalną skalę), to brak dostatecznie silnego zwrotu w stronę rozwiązań, określanych zbiorczą nazwą Zielonego Nowego Ładu, może być tu jednym ze źródeł.
W efekcie zamiast lokalnych walut mamy lokalność rozumianą jako nostalgiczna tęsknota za czasami Imperium (Wielka Brytania) czy funkcjonowania wielkoskalowego przemysłu (północ Anglii, „pas rdzy” w USA).
Zamiast skoordynowanych działań na rzecz suwerenności żywnościowej mamy z kolei fantazję o suwerennym zamykaniu granic, odgradzaniu się od „obcych” (Meksykanów, uciekających z Syrii, Iraku czy Libii), a zamiast bardziej sprawiedliwego handlu – marzenia o traktatach mogących podminować standardy socjalne i ekologiczne (CETA, TTIP) z jednej oraz rozpętaniu wojen handlowych (Donald Trump) z drugiej strony politycznej barykady.
Nowe projekty
Czy jest jeszcze czas i miejsce na zaprezentowanie nieco bardziej optymistycznej wizji przyszłości? Na razie, jeśli już jakaś opcja lewicowa wychodzi z politycznych pojedynków z tarczą, to jest to raczej wizja Syrizy czy Podemos, Sandersa albo Corbyna.
To ugrupowania i politycy, którzy z jednej strony dostrzegają wyzwania współczesności, z drugiej zaś (szczególnie partie z południa Europy) zdarza im się skupiać na problemach społecznych tak intensywnie, że brakuje im perspektywy ekologicznej czy odpowiedzi na ryzyka, związane ze wspomnianym już wyzwaniem automatyzacji pracy.
Nie oznacza to rzecz jasna, że próby nie są podejmowane – dla przykładu Jeremy Corbyn ogłosił ambitny plan transformacji energetycznej oraz podkreślał, że warto zbadać możliwości wprowadzenia dochodu podstawowego.
Sęk w tym, że – tak jak w wypadku paryskiego porozumienia klimatycznego – słuszne kroki przychodzą dość późno.
Zbieranie sił
W wypadku partii progresywnych dochodzi do tego jeszcze fakt, że nie obejmują one zbyt często władzy. Kiedy już to robią, ryzykują albo popadnięciem w koleiny nieco tylko zmienionej „polityki takiej jak zwykle” (Liberałowie w Kanadzie), bądź też zmuszane są do uległego spełniania oczekiwań (Syriza).
Skąd w takim razie czerpać optymizm w tych trudnych czasach? Społeczne mobilizacje, takie jak niedawny „czarny protest” czy uliczna walka z TTIP, która sprawiła, że umowa między Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi stoi pod znakiem zapytania mogą być jednym ze źródeł.
Innym mogą być lektury, które mimo upływu czasu (niestety) się nie zestarzały. Tak różne problemy, jak masowa termomodernizacja budynków czy zapewnienie stabilnego strumienia inwestycji w lokalną, realną gospodarkę pozostają aktualne.
Warto zatem sprawdzić, w jaki sposób można je rozwiązać i przypomnieć sobie, z jakimi korzyściami się wiążą.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.