Szukając miary dobrobytu
Mierzenie cywilizacyjnego rozwoju wzrostem PKB rozpoczęło się w połowie XX w. Coraz więcej wskazuje na to, że nadszedł już czas na jego porzucenie.
Na samym wstępie przypomnijmy – zgodnie z aktualnym paradygmatem w gospodarce dzieje się dobrze, kiedy z roku na rok przybywa wytwarzanych w niej towarów i usług. Stagnacja lub spadek gospodarczy kojarzy się nam z zaciskaniem pasa i wzrostem bezrobocia. Jednocześnie coraz częściej mamy do czynienia z okresami wzrostu gospodarczego, którym nie towarzyszy wzrost zatrudnienia.
Wzrost gospodarczy i obsesja na punkcie Produktu Krajowego Brutto przez długi czas odwracały uwagę od negatywnych aspektów niezrównoważonego rozwoju. Choć zjawisko efektów zewnętrznych (wszystkich nieuwzględnionych w rachunku ekonomicznym danego podmiotu gospodarczego skutków jego funkcjonowania) było znane już w I połowie XX w., to jednak długo nie poświęcano mu należytej uwagi.
Efekty widoczne są dziś gołym okiem – najbardziej widowiskowym są zmiany klimatu, zachodzące na naszej planecie w wyniku emisji przez człowieka gazów cieplarnianych. Przykłady można zresztą mnożyć. Najczęściej biorą się one z innych niż gospodarka sektorów – społecznego i ekologicznego. PKB, mający być miernikiem rozwoju, potrafi rosnąć, gdy jakość życia i ekosystemów ulega pogorszeniu. Opierająca się na nim gospodarka rośnie, gdy eksploatuje nieodnawialne zasoby ponad możliwości regeneracyjne ekosystemów, mierzyć się z katastrofami w rodzaju wycieków ropy albo też z codziennymi wypadkami samochodowymi.
Inny punkt widzenia
„Zamożność narodu z trudem może być wywiedziona z poziomu jego dochodu narodowego” – te słowa jednego z twórców koncepcji Produktu Krajowego Brutto, Simona Kuznetsa, cytuje brytyjska Fundacja Nowej Ekonomii (NEF) w raporcie „The (Un)Happy Planet Index 2.0. Why good lives don’t have to cost the Earth”. Wedle jej szacunków powyżej pewnego poziomu (ok. 8 tys. dol. per capita) korelacja między PKB a jakością życia, mierzoną długością życia i zadowoleniem z niego, przestaje zachodzić.
Co więcej, jak wskazuje NEF, w ciągu ostatnich lat mamy do czynienia ze spadkiem efektywności wzrostu gospodarczego. W okresie po zakończeniu II wojny światowej posługiwano się nim, by silnej w przemysłowych społeczeństwach Zachodu klasie robotniczej zaproponować skupienie się raczej na „wzroście tortu” niż na bardziej równym podziale już dostępnych zasobów. Ostatnie lata pokazują jednak, że ów wzrost w coraz mniejszym stopniu ma wpływ na poprawę wskaźników społecznych, takich jak oczekiwana długość życia. Nie poprawiają się one również pomimo coraz bardziej rabunkowej eksploatacji zasobów naturalnych.
Receptą na zmianę tego stanu rzeczy może być zastąpienie PKB przez HPI (Happy Planet Index) – po polsku zwany Wskaźnikiem Szczęśliwej Planety. Za zadanie stawia on sobie zmierzenie jakości życia w poszczególnych państwach globu i tego, czy osiągana jest ona w obrębie ograniczonych zdolności naszej planety do podtrzymywania życia. Składowe HPI: to spodziewana długość życia, stopień satysfakcji z niego (wyliczany na bazie globalnych sondaży Gallupa oraz World Values Survey), a także ślad ekologiczny danego kraju, mówiący o tym, ile planet byłoby potrzebnych do podtrzymania jego dotychczasowego modelu rozwojowego.
Wyniki badania NEF z 2009 r. dla osób przyzwyczajonych do globalnej mapy rozwoju opierającej się na PKB mogą być sporym zdziwieniem. O ile na dole globalnej drabiny szczęścia – dość przewidywalnie – znajdują się kraje Afryki Subsaharyjskiej, o tyle na jej szczycie znajdują się państwa… Ameryki Łacińskiej i Karaibów.
Skąd taki rezultat? Choć kraje pierwszej trójki ostatniego indeksu HPI – Kostaryka, Dominikana i Jamajka – nie słyną z przesadnej zamożności, nie brak w nich też biedy i rozwarstwienia społecznego, to jednak ich wysiłki na rzecz zapewnienia jakości życia przy ograniczonych zasobach robią wrażenie. Kostaryka zlikwidowała armię, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznaczyła na rozwój sieci zabezpieczeń społecznych, jednego z bardziej rozbudowanych obok państw skandynawskich. W ciągu ostatnich 20 lat zatrzymano proces wylesiania kraju, co doprowadziło do podwojenia się powierzchni lasów. 99% energii czerpie się tam ze źródeł odnawialnych. Efekty? Przewidywana długość życia na poziomie 78,5 lat, poziom satysfakcji wynoszący 8,5 na skali od 0 do 10 oraz ślad ekologiczny na poziomie 2,3 globalnego hektara – tylko niewiele większy od progu regeneracji ekosystemów, wynoszącego 2,1 hektara.
Dominikana może poszczycić się największym w regionie odsetkiem terenów pokrytych przez parki i rezerwaty przyrody. Jamajka – mimo relatywnego ubóstwa – jest jednocześnie krajem, w którym niskim kosztem, począwszy od lat 20. XX w., poprawiano stan zdrowia miejscowej ludności, np. dzięki poszerzaniu dostępności infrastruktury sanitarnej, dostępowi do zdatnej do picia wody oraz niemal powszechnej dostępności wykwalifikowanej opieki okołoporodowej.
Najbardziej wyrazistym przykładem, jak duży PKB nie musi automatycznie przyczyniać się do poprawy jakości życia, pozostają Stany Zjednoczone. Znacznie uboższa Kuba, wykorzystując jedynie 1,8 „globalnego hektara”, zapewnia przeciętną długość życia jedynie o dwa miesiące krótszą niż USA, mające ślad ekologiczny na poziomie aż 9,4 hektara. Wydawać by się mogło, że bogate kraje globalnej Północy nie powinny mieć problemu z zapewnieniem swoim obywatelkom i obywatelom odpowiednio długiego i szczęśliwego życia, tymczasem pierwszy kraj Europy Zachodniej – Holandia – pojawia się dopiero na 43. miejscu z powodu dużego śladu ekologicznego. Wspomniane przed chwilą USA zajmują 114. pozycję na 143 przebadane w 2009 r. kraje.
Głos dla dzieci i ryb
NEF nie jest rzecz jasna jedyną instytucją, badającą komplementarne bądź alternatywne wobec PKB wskaźniki rozwoju. Jednym z bardziej znanych jest stosowany przez Agendy ONZ Human Development Index (HDI), dodający do PKB spodziewaną długość życia oraz powszechność dostępu do edukacji i ważący te trzy czynniki na równi. Globalna koalicja Social Watch, skupiająca organizacje działające na rzecz sprawiedliwości społecznej i ekologicznej z kilkudziesięciu krajów całego świata, w swych corocznych raportach wylicza dwa inne wskaźniki.
Pierwszym z nich jest Indeks Podstawowych Możliwości (Basic Capabilities Index – BCI). Na stustopniowej skali umieszcza się poszczególne państwa według spełnienia przez nie trzech kryteriów rozwojowych: współczynnika śmiertelności dzieci do lat 5, porodów odbieranych przez fachową pomoc medyczną, oraz procentu osób, mających za sobą co najmniej 5 lat nauki szkolnej. Według badań Social Watch globalny współczynnik BCI od 1990 do 2011 r. wzrósł jedynie o 7 punktów procentowych. W tym samym czasie globalne PKB na głowę uległo więcej niż potrojeniu, a globalny handel – mający prowadzić do wzrostu dobrobytu – zwiększył swą wartość z 781 mld do 3,7 bln dol. Wzrastały również emisje gazów cieplarnianych.
Innym wskaźnikiem rozwojowym jest Indeks Realizacji Praw Społecznych i Ekonomicznych (SERF – Social and Economic Rights Fulfilment Index). Przyjmuje on dwustopniową formę, proponując osobne kryteria dla wysoko rozwiniętych krajów należących do OECD i dla pozostałych. Stosujący ten wskaźnik wychodzą z założenia, że trudno mierzyć jedną miarą tak różne kraje, jak np. Japonia i Somalia, dysponujące zupełnie innymi warunkami wyjściowymi.
Każde z sześciu badanych pod kątem ich realizacji praw – do jedzenia, edukacji, zdrowia, odpowiedniej jakości mieszkania, godnej pracy i zabezpieczenia społecznego – ma zatem dwa odrębne wskaźniki. Badaczki i badacze Social Watch, poza wyliczeniem realizacji wspomnianych przed chwilą praw, wykorzystali wskaźnik SERF do sprawdzenia, jak w latach 1995-2005 rozwijały się kraje w zależności od tego, jak wysoki miały ów wskaźnik oraz wzrost PKB. Okazało się, że inwestowanie w rozwój społeczny często pociągało za sobą również wzrost gospodarczy, podczas gdy kraje skupione tylko na wzroście PKB bardzo rzadko odnotowywały poprawę wskaźników jakości życia.
Polska średnia w globalnej średniej
Jak rzeczywistość nadwiślańskiej „zielonej wyspy” odbija się w alternatywnych wobec PKB wskaźnikach? W edycji Happy Planet Index z 2009 r. Polska znalazła się na 77. miejscu – za Niemcami, Szwecją, Finlandią, Belgią czy Francją, ale przed Czechami, Węgrami czy Danią. W porównaniu do poprzedniego badania z r. 2006 wskaźnik HPI wzrósł nam z 39,3 do 42,8. Przyczyniły się do tego lepsze wskaźniki długości życia oraz poziomu satysfakcji z niego, jednocześnie jednak jego dalszy wzrost uniemożliwiła rosnąca presja naszego kraju na środowisko. Gdyby każda mieszkanka i mieszkaniec Ziemi miał podobne do nas nawyki konsumpcyjne, potrzebowalibyśmy niemal 2 planet takich jak nasza.
Co ciekawe, o ile wskaźnik BCI (98 na 100) wypada dla naszego kraju nad wyraz korzystnie, nie jest już tak różowo przy badaniu za pomocą Indeksu Równości Płci (GEI – Gender Equality Index). Tu, w danych za r. 2012, na 100 punktów zdobywamy jedynie 76. O ile osiągamy maksymalną ich liczbę, jeśli chodzi o dostęp do edukacji, o tyle już w aktywności gospodarczej otrzymujemy ich jedynie 72, a we wzmacnianiu równości (empowerment) tylko 52, co sytuuje nas w tej kategorii niżej niż na przykład Kuba, Ekwador, Namibia czy Gujana.
Ciekawie wyglądają też rezultaty naszego kraju w przypadku mierzenia poszczególnych wskaźników SERF. Wypadamy bardzo dobrze, jeśli chodzi o zapewnienie prawa do jedzenia (wskaźnik powyżej 95) i całkiem przyzwoicie, jeśli chodzi o zdrowie oraz edukację (oba powyżej 90), znacznie słabiej jednak, gdy chodzi o prawo do godnej pracy, mierzone za pomocą bezrobocia oraz liczby osób o dochodach niższych niż połowa krajowej mediany. Z wynikiem 67,21 wyprzedzamy kraje regionu, takie jak Czechy czy Węgry, a nawet część słynących z dużych nierówności społecznych państw anglosaskich (Wielką Brytanię i USA), przegrywamy jednak z krajami realizującymi nordycki model państwa dobrobytu.
Praca w toku
Powyższe wyliczenie siłą rzeczy nie jest pełne. O ważkości tematu świadczy fakt, że zainteresował się nim nawet niesłynący z bycia wrażliwym społecznie lewicowcem prezydent Francji, Nicolas Sarkozy. Efektem tego zainteresowania był raport specjalnej komisji, w skład której weszła m.in. dwójka ekonomicznych noblistów, Amartya Sen oraz Joseph Stiglitz.
Raportów proponujących alternatywy do PKB w najbliższym czasie nie zabraknie. Trwa intelektualny wyścig o to, kto zaproponuje wskaźnik możliwie najdokładniej odzwierciedlający jakość życia i stan ekosystemu, będący zarazem możliwie łatwym do zrozumienia – to „intuicyjność” Produktu Krajowego Brutto w dużej mierze odpowiada za jego popularność. Swój własny raport, skupiający się na szczęściu, na zlecenie ONZ przygotował również niedawno kierowany przez Jeffreya Sachsa Earth Institute. Pierwsze samorządy zaczynają wykorzystywać alternatywne wskaźniki w swojej politycznej praktyce – od lokalnych władz walijskiego Caerphilly aż po włoską prowincję Veneto. Detronizacja PKB jako wskaźnika rozwoju wydaje się pewna. Pozostaje jedynie pytanie, jak szybko ona nastąpi.
PS W sieci jest już dostępna nowsza wersja raportu Happy Planet Index za 2012 rok.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.