Naprzód, czyli w lewo
„Ani z lewa, ani z prawa, tylko z przodu” – takie nieoficjalne motto przyjęło wiele partii Zielonych w Europie w momencie swych narodzin w latach 60. I 70. XX w. Wrześniowy kongres Partii Zielonych Anglii i Walii (GPEW) potwierdził jednak, a nawet pogłębił jej lewicowy kurs. Konsekwencje takiego pozycjonowania są interesujące zarówno w kontekście brytyjskiej sceny politycznej, jak i dla partii ekopolitycznych na świecie.
Zmiany w partyjnym pejzażu
Na niecały rok przed wyborami brytyjska polityka znajduje się w ciekawym momencie. Jakie miejsce na scenie politycznej chcą tu zająć Zieloni?
Jedną z opcji jest zajęcie przestrzeni po Liberalnych Demokratach – formacji, która utworzyła w 2010 r. prawicową koalicję z Partią Konserwatywną. Choć wcześniej postrzegani byli jako partia centrolewicowa, dziś realizują politykę cięć i zaciskania pasa, której symbolem może być potrojenie czesnego na uczelniach wyższych, do czego Liberalni Demokraci przyłożyli rękę na samym początku rządowej przygody.
Opozycja Partii Pracy wobec tych posunięć wydaje się jednak niezbyt wyraźna. Pomimo wyboru w 2010 r. na szefa partii Eda Milibanda – polityka uważanego wówczas za reprezentanta centrolewicowego skrzydła partii – labourzyści zobowiązali się do utrzymania surowej polityki obecnej koalicji przynajmniej przez pierwszy rok swoich rządów, przekonując, że „przyszły rząd Partii Pracy będzie miał mniej pieniędzy do wydawania”. Deklaracje te składane są w okresie, gdy w ciągu ostatniego roku bogactwo tysiąca najbogatszych osób w kraju urosło o 15% do poziomu 874 miliardów dolarów. Miliband zapowiada również cięcia w świadczeniach socjalnych w postaci limitu maksymalnej wysokości sumy zasiłków wypłacanych najbardziej potrzebującym.
Oznacza to, że na lewo od Partii Pracy powstało mnóstwo pustego miejsca. Znalazły się w nim osoby niezgadzające się z polityką cięć, a także uznające pilną konieczność podjęcia działań na rzecz zapobiegania zmianom klimatu. Główny przekaz jesiennego kongresu Zielonych stawiał sobie za cel trafienie do tej grupy – uznanie się za „prawdziwą lewicę” oraz „rzucenie wyzwania Partii Pracy”.
Mamy również do czynienia z innym trendem – zarazem interesującym i niepokojącym. Wzrost znaczenia Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) grozi dalszym przesuwaniem się brytyjskiej sceny politycznej na prawo. Formacja ta żywi się (i zarazem napędza) atmosferą eurosceptycyzmu, niechęcią wobec osób korzystających z pomocy społecznej oraz antyimigracyjną retoryką. Atmosfera ta przejawia się jest również w postaci wewnętrznego podziału wśród Torysów. Pomimo większościowego systemu wyborczego podział ten nadal wygląda groźnie dla osób ceniących sobie sprawiedliwość społeczną oraz ekologię – tym bardziej, że UKIP właśnie po raz pierwszy zdobył mandat w Izbie Gmin.
Co więcej, konserwatyści przyjmują jako swoje postulaty UKIP – począwszy od referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej aż po coraz mocniejsze ataki na imigrantów. Mimo to poparcie dla UKIP nie topnieje. Dlaczego? Głównie dlatego, że bierze się ono z gniewu wobec establishmentu i „klasy politycznej” – niezależnie od tego, jak bardzo źle ukierunkowany jest ten gniew. W efekcie to bogaty, wykształcony w prywatnych szkołach, biały lider – człowiek, który był niegdyś pracownikiem sektora finansowego – może pozować na wroga całej klasy politycznej, jeśli tylko mówi o tym dostatecznie przekonująco. Dzięki dużemu zainteresowaniu mediów oraz hojnym dotacjom Nigel Farage zaczął w ostatnich trzech latach mieć coraz większy wpływ na brytyjską scenę polityczną. A wszystko to w momencie, gdy kraj walczy o odkrycie swej prawdziwej tożsamości i miejsca w świecie – co doskonale pokazuje zarówno niedawne referendum w sprawie niepodległości Szkocji, jak i zapowiadany plebiscyt w sprawie wyjścia z UE.
Nowy zielony radykalizm
Jaka powinna być odpowiedź Zielonych na tę sytuację? Tak jak w przypadku wzrostu innych partii populistycznej prawicy w Europie, nie może nią być naśladowanie reakcyjnych postulatów. Zamiast tego – co jest uzasadnione zarówno ideowo, jak i pragmatycznie – Zieloni powinni na nowo skupić się na przedstawianiu różnicy między zieloną wizją świata a wizjami innych ugrupowań.
Członkinie i członkowie Zielonych, jak się zdaje, zdają się podążać tym tropem. Na jesiennym zjeździe na stanowisko wiceliderów wybrali ekosocjalistkę Amelię Womack wraz z londyńskim działaczem Shahrarem Alim. Womack zdobyła najwięcej głosów, co pokazuje wolę zaproponowania wyborcom radykalnych odpowiedzi na obecną sytuację polityczną w kraju. Dotychczasowy wicelider, lewicowiec Will Duckworth, był niezmiernie blisko utrzymania fotela.
Partia promuje już również najważniejsze postulaty, z którymi idzie do przyszłorocznych wyborów parlamentarnych: podatek od majątku ponad 3 miliony funtów oraz renacjonalizacja kolei, sieci wodociągowych i energetycznych. Konferencja postawiła również na postulat podniesienia do r. 2020 płacy minimalnej do poziomu 10 funtów (ok. 13 euro) za godzinę pracy. Pomysły te cieszą się poparciem większości społeczeństwa, a zarazem są ignorowane przez polityków establishmentu.
Postulaty te stanowiły w ciągu ostatnich dwóch lat rdzeń przekazu wybranej na kolejną kadencję liderki partii, Natalie Bennett, tuż obok walki o prawa pracownicze. Walka ta nie tylko jest moralnie słuszna, ale też umożliwia zabieganie o poparcie ze strony brytyjskich związków zawodowych. Związkowcy regularnie przemawiają na konwencjach i wydarzeniach Zielonych, w tym na ostatnim wrześniowym kongresie partii. Zarówno Bennett, jak i Caroline Lucas (poprzednia liderka partii i jej jedyna posłanka w Izbie Gmin) często goszczą na konferencjach związkowych, przemawiając m.in. na spotkaniach wciąż potężnego Krajowego Związku Nauczycieli czy Kongresu Związków Zawodowych (TUC).
Choć w perspektywie średniookresowej jest mało prawdopodobne, by w dużej mierze wspierające dziś Partię Pracy związki zmieniły swoje partyjne upodobania, w najbliższych latach kluczowe może się okazać wsparcie ze strony 6 milionów ich członkiń i członków oraz lokalnych kół związkowych. Na poziomie lokalnym zdarzało się już, że związki takie jak zrzeszenie kolejarzy (RMT) brały udział w zielonych kampaniach wyborczych, zarówno angażując się w agitację, jak i wspierając fundusz wyborczy. Romayne Phoenix, partyjna rzeczniczka ds. polityki społecznej, zajmująca jednocześnie niedawno utworzoną funkcję łączniczki ze związkami zawodowymi, jest jednocześnie jedną z liderek brytyjskiego ruchu przeciwko cięciom i zaciskaniu pasa – Zgromadzenia Ludowego. To ważny symbol tego, jak bardzo Partia Pracy opuściła tę polityczną przestrzeń, a także w jaki sposób Zieloni traktują pojęcia „zielone” i „lewicowe” jako dwie strony jednej monety.
Tego typu przykłady możemy mnożyć – w formularzu deklaracji członkowskiej pojawiło się pytanie o przynależność do związków zawodowych, Młodzi Zieloni zainicjowali kampanię na rzecz uzwiązkowienia swych członkiń i członków w ich miejscach pracy (pod hasłem „Organizujcie się!”), ideowe podstawy ugrupowania mówią o tym, że „nierówności i wyzysk zagrażają przyszłości planety”, a niedawno przyjęte postulaty programowe uwzględniają prawo pracownic i pracowników do przejmowania firm, w których pracują, i zmieniania ich w spółdzielnie.
Wszystko to ma wpływ na postrzeganie Partii Zielonych jako realnej progresywnej alternatywy dla neoliberalizmu, co przyczynia się do zauważalnego w ostatnich 4 latach wzrostu poparcia.
Mnożenie sił
Pomimo nieznacznego spadku procenta zdobytych głosów Zielonym udało się zdobyć trzeci mandat w Parlamencie Europejskim – tym razem na zazieleniającym się południowym zachodzie kraju. Nową zieloną europosłanką została ekonomistka Molly Scott Cato. Od czasu wyboru Caroline Lucas do Izby Gmin członkostwo w Partii wzrosło dwukrotnie – z 9 do 18 tysięcy osób, mamy również 170 lokalnych radnych. Sukcesem są również najlepsze od roku 1989 wyniki sondażowe, gdzie coraz częściej zrównujemy się z Liberalnymi Demokratami w okolicach 7%.
Imponujący jest również wzrost Młodych Zielonych – od marca przyrost przekroczył 70% i dziś jest nas ponad 3 tysiące. Być może zawdzięczamy to również paradoksalnie wzrostowi UKIP.
„Nie” dla prawicy
Powyższe statystyki to nie tylko numerki – odzwierciedlają one przypływ nowej energii odczuwalny w partii, dążącej do utrzymania przez Lucas miejsca w Izbie Gmin oraz zdobycia kolejnego mandatu czy dwóch. Pomóc w tym może bycie radykalną siłą, zdecydowaną zatrząść polityczną sceną Wielkiej Brytanii – „UKIP-em lewicy”. Szeregi partii rosną również wskutek coraz silniejszego strachu przed wzrostem prawicy.
Czy Wielka Brytania jest w tej materii wyjątkowym przypadkiem? Niewiele innych krajów (może poza Hiszpanią) stoi przed obliczem tak dalece posuniętej destabilizacji konstytucyjnej i politycznej, spowodowanej niedawnym referendum w Szkocji. Wzrost skrajnej prawicy jest zjawiskiem, z którym Zieloni mogą skutecznie walczyć, mogąc z dumą powiedzieć, że w przeciwieństwie do wielu partii socjaldemokratycznych odrzucają tak język, jak i akty nietolerancji, jakie szerzą się w Europie. Skala rozczarowania partiami głównego nurtu jest duża nie tylko w Wielkiej Brytanii – zniesmaczenie politycznym establishmentem to również ogólnoeuropejskie zjawisko. Musimy na nie odpowiedzieć – chyba że chcemy, by zrobiły to inne, reakcyjne formacje.
Co najważniejsze, możemy obnażyć fakt, że partie te nie mają żadnych odpowiedzi na kwestie związane ze zmianami klimatu, zanieczyszczeniem środowiska czy polityką cięć i zaciskania pasa, które odciskają piętno na życiu zwykłych ludzi.
W obliczu oderwanej od rzeczywistości radykalnej lewicy oraz „ruchu” socjaldemokratycznego, który dawno skapitulował przed skazanymi na porażkę pomysłami ekonomicznymi i ekologicznymi, Zieloni w Wielkiej Brytanii – i zapewne również w całej Europie – mogą pokazać, że nie brak im ideowej odwagi oraz umiejętności przekazania swoich pomysłów osobom, które system polityczny pozostawił na marginesie.
Artykuł Green, left, growing ukazał się w „Green European Journal” (Zielonym Magazynie Europejskim). Przeł. Bartłomiej Kozek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.