Czerwone, pomarańczowe, zielone
Wakacje to okres politycznych przegrupowań. Wraz z zakończeniem Euro 2012 i przeminięciem emocji związanych z podwyższeniem wieku emerytalnego ukształtowała się nieco inna niż do tej pory tektonika polskiego systemu politycznego.
Ruchy tektoniczne
Jeszcze wiosną wydawało się, że trwa dobra passa Ruchu Palikota. Wysokie sondaże (notowania w badaniach ulicznych potrafiły sięgnąć 20%), polityczne transfery, poszerzanie interesującej dla Ruchu tematyki – wszystko to dawało paliwo do wzrostu. Jego wyczerpywanie się wskutek oportunistycznej postawy w debacie emerytalnej mogło powstrzymać szykowane od miesięcy na 1 Maja święto partii – zjazd w Sali Kongresowej. Został on jednak przyjęty chłodno w mediach, a w jego trakcie nie zaprezentowano jakichś nowych pomysłów na „korektę kapitalizmu” w stosunku do już składanych deklaracji.
Tymczasem frekwencyjny sukces na wspólnym z OPZZ pochodzie 1 Maja odniósł Leszek Miller – i od tego czasu fortuna zaczęła mu sprzyjać. Jeszcze kilka dni wcześniej, na dość niemrawym kongresie SLD, mało co zapowiadało taki bieg wypadków. Jednak kolejne badania zaczęły wskazywać na okrzepnięcie SLD i na jego stopniowy wzrost, w przeciwieństwie do spadku Palikota. Choć nie ma co po jednym sondażu CBOS, w którym RP zdobył raptem 3% poparcia, wieszczyć od razu schyłku tego projektu politycznego, jednak powinien on być ważnym sygnałem ostrzegawczym dla byłego posła PO.
Od formacji, jeśli wierzyć CBOS, odpływają osoby o poglądach lewicowych, młodzi, a także robotnicy niewykwalifikowani – mało więc prawdopodobne, by był to elektorat przerażony wizją budującego fabryki państwa, jak sugeruje liberalne skrzydło Ruchu. Spora jego część, z braku laku, popiera rządzącą Platformę, która wprawdzie wiek emerytalny podniosła, ale przy okazji zapewniła „igrzyska” w postaci Euro 2012 i nagimnastykowała się, aby pokazać, ile zawdzięczamy im kilometrów dróg i odnowionych dworców. Wygląda więc na to, że Palikot traci odziedziczony po Samoobronie elektorat z mniejszych ośrodków, do którego kierował swą bardziej socjalną – i coraz mniej wiarygodną – twarz. Po jego utracie niebezpiecznie może zacząć osuwać się w kierunku 5-procentowego progu wyborczego. Zwłaszcza jeśli choćby umiarkowanie zdemobilizuje się jego wielkomiejski, liberalny obyczajowo elektorat, znużony kolejnymi happeningami, z których nie wynikają oczekiwane zmiany prawne w polityce narkotykowej czy możliwości zawierania związków partnerskich.
Prawo do rozwoju
W jaki sposób w najbliższym czasie zabiegać będą o wyborców dwie największe partie polityczne na lewo od PO? By uzyskać odpowiedź na to pytanie, warto zerknąć na dwa ważne dla nich dokumenty. W przypadku SLD pod lupę wziąć należy przygotowaną dla Centrum im. Ignacego Daszyńskiego analizę przyczyn klęski tej partii autorstwa Rafała Chwedoruka. Politolog stawia w niej tezę, że nic tak nie zaszkodziło Sojuszowi, jak programowa niewyrazistość czy wręcz odchodzenie od lewicowych pryncypiów (jak w wypadku obrony prywatnych funduszy emerytalnych), połączone z niewłaściwymi jego zdaniem proporcjami między tematyką światopoglądową a ekonomiczną w partyjnym przekazie. Doprowadziło to jego zdaniem do demobilizacji twardego elektoratu Sojuszu i do wyborczej katastrofy.
Co proponuje w zamian? Przede wszystkim zwraca uwagę na fakt, że znany z „Polski 2030” rozwój polaryzacyjno-dyfuzyjny zaczyna już być wdrażany w praktyce. Dystans między metropoliami a mniejszymi ośrodkami nie maleje, ale rośnie – widać to po słabym stanie kolei, zamykanych szkołach, placówkach pocztowych i sądach. Być może poprawia się część infrastruktury drogowej, dzięki czemu można odnieść wrażenie pewnego postępu, jednak wspomniana przed chwilą infrastruktura społeczna przeżywa regres, przyczyniając się do ucieczki mieszkanek i mieszkańców ze słabiej rozwiniętych rejonów.
Wszystko to skłania Chwedoruka do podjęcia tezy Tony’ego Judta o socjaldemokracji jako formacji konserwatywnej, chroniącej osiągnięcia państwa dobrobytu. Zamiast więc skupiać się na szukaniu przychylności mediów głównego nurtu, powinna odwoływać się do wspomnianych przed chwilą grup twardego elektoratu, walczyć o zrównoważony rozwój terytorialny kraju, podjąć trud dotarcia do młodych z programem stabilnej pracy bez umów śmieciowych, a także do elektoratu wiejskiego. Co ciekawe, proponuje też SLD zaangażowanie się w działania przeciwko budowie w Polsce elektrowni atomowej, jako argument podając zarówno społeczny sprzeciw, jak i poglądy rosnącej grupy partii lewicowych w Europie. Ma to jego zdaniem pomóc w dotarciu do elektoratu dotąd nieaktywnego politycznie.
Z częścią diagnoz Chwedoruka można się nie zgadzać, a dla osób o progresywnych poglądach część może być trudna do zaakceptowania – jak chociażby postulat powrotu do retoryki bliskiej elektoratowi mundurowemu. Warto jednak się z nią zapoznać po to, by dowiedzieć się, w jakim kierunku prawdopodobnie będzie zmierzał SLD w najbliższym czasie. Leszek Miller, pytany przez dziennikarzy, uznał diagnozę Chwedoruka za niezwykle celną, nie zgadzając się jedynie z tym, by to PO, a nie PiS miała być głównym wrogiem Sojuszu. Może to oznaczać łagodzenie części w sumie dość radykalnego przekazu dokumentu, by nie wykluczać możliwości powyborczej koalicji, jednak główna jej myśl – skupianie się na tematyce socjalnej i ekonomicznej, małych i średnich ośrodkach miejskich oraz sektorze publicznym, takim jak środowiska nauczycielskie – będzie dominowała w przekazie SLD w najbliższym czasie. Choć Sojusz będzie się pojawiał na manifestacjach w rodzaju Parady Równości, to kryzys i jego skutki, a nie tematyka światopoglądowa, mają być bronią w walce z Palikotem.
Co po 1 Maja?
Największym problemem Palikota stał się fakt, że trudno u niego dziś znaleźć wizję tego, kto ma stać się trwałym elektoratem jego partii i zapewnić jej zakorzenienie na scenie politycznej. Jeśli wierzyć doniesieniom medialnym, Palikot zdaje się wierzyć w to, że to lewicowa retoryka, a nie głosowania nad emeryturami pociągnęły go w dół. Organizowany jesienią przez Łukasza Gibałę kongres dla przedsiębiorców pokaże nam zapewne korektę programu i retoryki partii w kierunku liberalnym. Dwie silne frakcje w partii o poparciu w granicach 5-10% bardziej niż poszerzać elektorat mogą paraliżować formację, utrudniając działania na rzecz budowy wiarygodności ugrupowania w dziedzinie gospodarki i polityki społecznej. Niewykluczone, że wcześniej czy później skończy się to marginalizacją, a być może wręcz wypadnięciem jednej z frakcji z RP.
Mimo bagatelizowania ich znaczenia przez szefa partii, napięcia i sprzeczności w Ruchu widoczne są nawet w najnowszym dokumencie programowym RP – „Nowym Porozumieniu Społecznym”. Zarówno w diagnozie stanu obecnego, jak i postulatach zmian da się wyróżnić fragmenty przygotowywane przez osoby z frakcji socjalnej czy liberalnej. W krótkim, ok. 30-stronicowym dokumencie, znajdziemy więc wezwania do podniesienia płacy minimalnej i progów dochodowych uprawniających do pomocy społecznej oraz do dokończenia prywatyzacji. Mamy tu pomysły na liberalizację przepisów prawa budowlanego, na budowę fabryk przez państwo i na oddawanie usług publicznych organizacjom pozarządowym.
Momentami sprzeczności, do których przyzwyczailiśmy się już, analizując Ruch Palikota, przyjmują postać kuriozalną. Np. w diagnozie sytuacji w ochronie zdrowia w Polsce akcentuje się konieczność wstrzymania się z radykalnymi reformami na rzecz poprawy jakości działania Narodowego Funduszu Zdrowia, podczas gdy w postulatach pojawia się… zniesienie NFZ i powołanie do życia konkurujących ze sobą, prywatnych ubezpieczycieli medycznych. Tak zdrowie, jak i edukacja nie są tu prawami człowieka, lecz przestrzeniami, do których należałoby wprowadzić mechanizmy rynkowe. Brak refleksji nad ich rolą społeczną, kiedy afirmatywnie pisze się o konieczności zachowania szkolnej testomanii w celu utrzymania konkurencji między szkołami. Nie ma tu nic o roli wysokiej jakości i dobrze płatnej opieki pielęgniarskiej w systemie ochrony zdrowia, nie ma też nic na temat tego, czy studia wyższe powinny być bezpłatne, czy też – jak kiedyś proponował Palikot – odpłatność powinna objąć np. kierunki humanistyczne.
Są tu rzecz jasna postulaty słuszne. Docenić należy wyraźne wsparcie dla rozwoju rozproszonej energetyki odnawialnej jako alternatywy dla energetyki jądrowej. Narracja bagatelizująca atom i skupiająca się na potencjale miejsc pracy tworzonych w sektorze OZE wydaje się służyć Ruchowi dobrze. Cieszy poparcie dla postulatu, który w zeszłorocznej kampanii wyborczej podnosili Zieloni, a więc jednolitego oskładkowania umów o pracę, niezależnie od ich formy prawnej. Także wiele postulatów skierowanych do przedsiębiorców, takich jak uznawanie przez skarbówkę paragonów fiskalnych, a nie jedynie faktur VAT, zwiększenie ilości dokumentów, które można będzie wysyłać drogą elektroniczną czy zwiększenie finansowania szkolnictwa zawodowego, rzemiosła oraz inkubatorów przedsiębiorczości, warte są poparcia.
Sęk w tym, że do jednego koszyka wrzucono również rozwiązania kontrowersyjne. Tak jest w wypadku oskładkowania, które w zamian za likwidację umów śmieciowych miałoby spaść o 30%. Koszty pracy w Polsce, wbrew obiegowym opiniom, pozostają bardzo niskie w skali Europy, co nie sprzyja inwestycjom w innowacje. Obniżenie składek w sytuacji zwiększenia osób uprawnionych w ten sposób do świadczeń (np. emerytalnych) grozi powiększeniem się deficytu Funduszu Ubezpieczeń Społecznych albo niższymi świadczeniami. Można by temu zapobiec, zwiększając inne formy opodatkowania, i widać tu pewne postulaty (podatek od transakcji finansowych, podatek solidarnościowy) – ponieważ jednak nie brakuje tu pomysłów wymagających zwiększenia wydatków publicznych, trudno uwierzyć, że budżet instytucji publicznych dzięki tym reformom by się domknął. „Nowe Porozumienie Społeczne”, zamiast rozwiązywać, jedynie umacnia ideologiczny rozkrok Palikota.
Miejsce na zieleń
Wydaje się zatem, że miejsce dla Zielonych na scenie politycznej, które wydawało się zamknięte od czasu wyborów, znów zaczyna się pojawiać. Przejście Sojuszu na wyraziste pozycje socjalne zmniejsza prawdopodobieństwo, by w mocny sposób próbowali atakować Palikota za pośrednictwem tematów światopoglądowych. RP, póki cieszył się premią za świeżość, mógł wykorzystywać ideową płynność do otaczania SLD tak z lewej, jak i z prawej strony. Teraz, gdy nieoczekiwanie dla siebie Palikot znalazł się w defensywie, eklektyzm ten staje się coraz większym obciążeniem.
Zamiast skupiać się na tym, jak spora część politycznych postulatów Zielonych znajduje poparcie w sporej części lub zgoła większości społeczeństwa, należałoby zastanowić się, gdzie mogliby poszukać swojego przyszłego twardego elektoratu. Jeden z wariantów – skupienie się na pracownicach i pracownikach sektora publicznego, w krajach zachodnich często chętnego do głosowania na partie ekopolityczne – wydaje się być dziś obiektem szczególnego zainteresowania SLD. Ograniczenia organizacyjne siłą rzeczy sugerują odwoływanie się do elektoratu wielkomiejskiego. Pytanie, czy – i jak – można będzie odzyskać elektorat światopoglądowo liberalny od Palikota i spróbować podjąć walkę z SLD o młodych wyborców?
Gotowa do zagospodarowania wydaje się za to na dziś grupa młodych rodziców z dużych miast, a w szczególności jej kobieca część. Elektorat kobiecy dominuje wśród głosujących na Platformę Obywatelską i okazał się w dużej mierze odporny na wdzięki tak Palikota, jak i Millera. Jednocześnie – ze względu na praktyczne doświadczenia trudności związanych z kosztami wychowywania dzieci w Polsce i niedorozwoju koniecznych do tego usług publicznych – kobiety nie mają problemów z zaakceptowaniem ważnej roli państwa i samorządów w świadczeniu wysokiej jakości usług opiekuńczych, zdrowotnych i edukacyjnych. Zmiany w systemie emerytalnym, które oznaczają dla nich nawet do 7 lat pracy dłużej, mogły poważnie osłabić zaufanie do partii Donalda Tuska, przed wyborami mieniącej się „Nowym Centrum” i deklarującej nowo odkrytą społeczną wrażliwość.
W grupie tej jest też – zarówno ze względu na dzieci, jak i styl życia – przestrzeń do poruszania tematyki ekologicznej, aczkolwiek bardziej skupiającej się na kwestiach lokalnych niż ogólnokrajowych. Przez pryzmat jakości życia w najbliższym, ważnym dla dorastania dziecka otoczeniu (dostępność terenów zielonych, bliskość szkoły i obecność w niej personelu medycznego, dojazd transportem publicznym itp.) można by się pokusić o narrację łączącą kwestie ekologiczne i społeczne w lokalnych społecznościach, a następnie wykorzystać ją w wyborach ogólnokrajowych. Ta okazja nie będzie trwała wiecznie – nic nie stoi bowiem na przeszkodzie, by grupę tę próbował przekonać do siebie np. Ruch Palikota za pośrednictwem rozwijanego w nim właśnie Ruchu Kobiet Wandy Nowickiej. Postulaty takie jak niedawno zgłoszone wydłużenie urlopu ojcowskiego wskazują na to, że nie zamierzają oddać pola walkowerem.
Wszystko rzecz jasna zależy od chęci, determinacji i organizacji. Zieloni tymczasem jakby przycichli. Wypowiadają się jeszcze w kwestiach związanych z gazem łupkowym czy energetyką atomową, nawiązują kontakty z lokalnymi społecznościami walczącymi z niezrównoważoną energetyką, całkiem nieźle idzie im również zagospodarowanie nowego biura na Marszałkowskiej 1. Odłogiem jednak leży znacząca część programu wyborczego, szczególnie w kwestiach społecznych. Doprowadziło to do sytuacji, w której z ich strony nie wyszedł żaden wyrazisty głos, wspierający „Solidarność” w walce o referendum emerytalne, wyszedł za to w sprawie zawieszenia przez jeden z lokalnych oddziałów związku zaproszenia na imprezę, współorganizowaną przez ONR. W sytuacji, kiedy związek cieszy się najlepszą reputacją od lat i udało mu się zebrać pod wnioskiem referendalnym grubo ponad milion podpisów, świadomie bądź nie Zieloni stanęli okrakiem na barykadzie.
Czy Zieloni zatem nie przestrzelą nadarzającej się okazji? Czy nie wykorzystają szansy opowiedzenia młodym ludziom, którym może udało się znaleźć dobrą pracę i zaciągnąć kredyt, ale którzy martwią się o to, że stają przed wyborem między zwijającymi się usługami publicznymi a ponoszeniem dodatkowych kosztów w prywatnym sektorze opieki? Czy będą w stanie wykorzystać tę narrację do zainteresowania sobą kolejnych grup, jak młodych na umowach śmieciowych, czy do „odbicia” z rąk Palikota swego dawnego elektoratu, na przykład społeczności LGBT? Czy efektywnie będą wykorzystywać w tym procesie swój dorobek programowy, nieredukujący się jedynie do tematyki ekologicznej? Od odpowiedzi na te pytania zależy przyszłość zielonej polityki w Polsce.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.