Bezdomne zwierzęta i my
Z EWĄ PSZCZÓŁKOWSKĄ rozmawia Irena Kołodziej
Irena Kołodziej: Ile jest w Polsce bezdomnych zwierząt?
Ewa Pszczółkowska: Na ten temat można tylko spekulować. W 2008 roku w zarejestrowanych oficjalnie 141 schroniskach przebywało prawie 94 tysiące psów i ponad 18 tysięcy kotów. W porównaniu z rokiem poprzednim liczba ta powiększyła się o ok. 3 tysiące osobników. A przecież oprócz tego rzesze bezdomnych zwierząt błąkają się po wsiach i miasteczkach… Skala bezdomności się zwiększa, co skutkuje drastycznym przepełnieniem schronisk. Jeśli nadal co roku będzie przybywało po kilka tysięcy zwierząt, należałoby stale budować nowe. Kto miałby finansować budowę, kto miałby przez długie lata ponosić koszty utrzymania schronisk?
IK: Skąd się biorą bezdomne zwierzęta?
EP: Większość z nich została zagubiona przez pozbawionych wyobraźni właścicieli. Na portalach internetowych można znaleźć tysiące ogłoszeń o zaginionych podopiecznych, które podczas spaceru zwykle nie miały obroży, smyczy ani adresatki. Szanse na odnalezienie nieoznakowanego pupila są jednak znikome. Te rozpaczliwe wołania o pomoc i zachęty w formie nagród to już tylko liczenie na cud. Powszechne jest także bezmyślnie rozmnażanie pupili, albo z powodu pokutujących stereotypów (np. że suczka rzekomo musi dla zdrowia mieć chociaż raz potomstwo), albo z próżności, żeby mieć dla dziecka ślicznego szczeniaczka do zabawy. A resztę gdzieś oddać… może do schroniska?
IK: Czy zwierzęta w schroniskach mają źle? Zawsze to jakiś dach nad głową…
EP: Problem w tym, że polskie schroniska pękają w szwach. Najczęściej mogą zaoferować podopiecznym jedynie bytowanie na miarę wegetacji. W mediach mówi się o tym często w kategoriach sensacji, obarczając winą zarządców placówek. Bo albo doprowadzają do tego, że zwierzęta się zagryzają, albo usypiają je masowo, albo głodzą… To jednak odwraca uwagę od istoty problemu: nadmiernego przepełnienia. W ciasnocie, przy braku właściwej dawki bodźców, psy walczą o swoje prawa – po prostu używając zębów… W tak trudnych warunkach nawet osobniki zaprzyjaźnione mogą zachować się wobec siebie drastycznie. W dużych zbiorowiskach zwierzęta są też bardziej podatne są na choroby, zarażając się od siebie nawzajem.
Wśród schroniskowych podopiecznych znajduje się sporo psów ras bojowych. Są one groźne dla innych zwierząt, zatem muszą przebywać w samodzielnych boksach. Zwierzę skazane przez dłuższy czas na niewielką, izolowaną przestrzeń, pozbawione właściwej dawki bodźców, stopniowo wpada w coraz większą apatię, a z czasem doznaje trwałych deformacji psychiki. A przecież bywa, że psy żyją w klatkach przez wiele lat!
IK: Adopcje nie rozwiązują problemu?
EP: Tylko częściowo. W statystykach schroniskowych pomija się zazwyczaj wskaźnik zwrotów adopcyjnych. Bywa, że nowy opiekun próbuje socjalizować wieloletniego więźnia, ale bez powodzenia – i zwierzę wraca do schroniska… Częściej jednak bywa inaczej: pies nie budzi żadnych charakterologicznych wątpliwości, ale trafia w ręce niefrasobliwej osoby, która po raz kolejny czyni z niego ofiarę-zgubę. Każdy taki powrót, z piętnem nowych ułomności emocjonalnych bądź z bagażem niepożądanego potomstwa, rodzi dodatkowe trudności dla personelu schroniska.
Poza tym nawet przy wysokim wskaźniku adopcji nieustannie przybywają do schroniska nowe zwierzęta. W największym polskim schronisku-molochu oddaje się dziennie do adopcji 20-30 psów i niemal tyleż zgub przywozi codziennie Straż Miejska. To błędne koło!
IK: Jak je przerwać?
EP: Przede wszystkim zmienić prawo. W obecnej ustawie nie ma właściwie sformułowanej definicji właściciela zwierzęcia, nie istnieje też obowiązek ewidencjonowania właścicieli przez gminy. Właściciele są anonimowi, a zwierzęta – niczyje. Sprzyja to nieodpowiedzialnym postawom opiekunów, traktujących zwierzęta jak rzeczy, które można bezkarnie gubić czy porzucać. Sprzyja również istnieniu rozmaitych pseudohodowli.
Wprowadzeniu ewidencji w skali ogólnopolskiej powinno towarzyszyć przywrócenie podatku. Wpływy z podatku należałoby przeznaczyć na utrzymanie schronisk, akcje czipowania i sterylizacji, sprzątanie po psach itp.
I trzecia sprawa – należy wprowadzić obwarowany mandatem obowiązek zewnętrznego oznakowania zwierzęcia za pomocą metalowej adresatki. To prosty, skuteczny i niemal beznakładowy sposób na ograniczenie bezdomności – zguba bezpośrednio od znalazcy wraca do właściciela. A ile stresu oszczędzamy zwierzęciu!
IK: A na poziomie samorządu?
EP: Wszystkie te zasady, nie czekając na zmiany w prawie krajowym, samorządy mogą wprowadzić na własnym terenie drogą uchwały. Choć rozwiązania lokalne nie chronią przed inwazją przybyszy z innych gmin. Psy nie znają przecież granic administracyjnych i potrafią przebiec dziesiątki kilometrów! Nawet jeśli są oznakowane mikroczipem, to często nie można ich zidentyfikować ze względu na niekompatybilne elektroniczne bazy danych czy brak określonego typu czytników.
IK: Jak radzą sobie z tym problemem inne kraje Europy?
EP: W Niemczech, Holandii czy Szwajcarii za posiadanie zwierzęcia płaci się podatek. Musi ono mieć zewnętrzny identyfikator (adresatkę), a ponadto specjalne oznakowanie, świadczące o zaszczepieniu przeciwko wściekliźnie. Widząc takie zwierzę, już z daleka można ocenić, że jest niegroźne i ma właściciela. Pomoc jest wówczas szybka, mało kosztowna i w pełni skuteczna.
Do nielicznych schronisk trafiają głównie zwierzęta, których właściciele zmarli bądź doświadczyli ekstremalnych sytuacji życiowych. Przepisy dotyczące ras groźnych są bardzo restrykcyjne: opiekunem takiego psa może być osoba, która została poddana testom psychologicznym, a jego podopieczny podlega takim badaniom sukcesywnie w określonym cyklu.
W tych krajach problem bezdomności w zasadzie nie istnieje.
IK: Dziękuję za rozmowę
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.