Żenada kontra sport
Dziś mam zamiar podzielić uwagę pomiędzy wydarzenia dziejące się w Katowicach i Gdańsku. Najpierw Gdańsk, a raczej echa tego, co zmalowano w Gdańsku.
Wczoraj, trzeciego maja, prezydent Komorowski odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne osiągnięcia sportowe Natalię Partykę i w ten sposób symbolicznie zakończył skandal, jaki wyprodukowali w ciągu ostatnich tygodni gdańscy samorządowcy. Kim jest Natalia Partyka, wie cały sportowy świat: to wybitna polska tenisistka stołowa, trzykrotna złota medalistka paraolimpijska. Kibice tenisa stołowego na całym świecie rozpoznają Natalię, która – nie mając prawego przedramienia – lewą ręką wygrywa z zawodniczkami pełnosprawnymi. Obok południowoafrykańskiej pływaczki Natalie du Toit jest Partyka bodaj jedyną uczestniczką igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich w tym samym roku. Tymczasem na początku kwietnia gdańscy urzędnicy odebrali Natalii Partyce stypendium sportowe, zasłaniając się regulaminem. Regulamin uchwalili radni, więc kiedy od skandalu zatrząsł się cały kraj, oświeciło ich, że może lepiej regulamin zmienić. Zrobili to po dwóch tygodniach i 24-go kwietnia jakiś urzędowy mędrek – godny kolega tego, co odebrał stypendium – ogłosił, że regulamin poprawiono i „pani Partyka może się ponownie ubiegać o stypendium”. Idioci pracujący na publicznych stanowiskach za nasze podatki nie są wyłączną specjalnością Gdańska, ale trzeba przyznać, że to miasto uzyskuje ostatnio znaczącą przewagę nad konkurencją w kategorii „kretyństwa urzędniczego”. Na miejscu prezydenta Adamowicza zbadałbym natychmiast, jak doszło do tego, że nieprzejście Partyki przez regulaminowo-stypendialne sito nie zaalarmowało nikogo w gdańskim magistracie i procedowano dalej z tępym samozadowoleniem, zamiast błyskawicznie zadbać o przywrócenie stypendialnego regulaminu do zgodności z elementarnym zdrowym rozsądkiem. Dopóki sportem będą administrować ludzie zapatrzeni w paragrafy i mający w nosie sportowców – będziemy co chwilę obserwować takie żenujące sytuacje.
A teraz o Katowicach, gdzie w 26 kwietnia ramach gali MMA Attack zmierzyli się liczni zawodnicy mieszanych sztuk walki, a na deser organizatorzy zestawili tzw. freak fight – dziwaczny pojedynek dwóch facetów nie mających ze sportami walki nic a nic wspólnego. Pomysł był zapewne taki: siła kontra zwinność, Goliat kontra Dawid. Ze 130-kilogramowym kulturystą Robertem Burneiką miał więc walczyć 80-kilogramowy tancerz erotyczny Dawid Ozdoba. Skończyło się skandalem: w połowie trzeciej rundy sędzia zdyskwalifikował Ozdobę „za unikanie walki”, wobec czego wygrał Burneika. Cale to żenujące widowisko, skwitowane przez widownię gwizdami, od których trząsł się „Spodek”, wymaga jednak komentarza. Nie wystarczy powiedzieć, że w oktagonie ośmieszało się dwóch pajaców, że są dorośli i sami zasłużyli na owo gremialne wygwizdanie. Odkąd zaprosiliśmy ich do oktagonu, wpuściliśmy pomiędzy nich sędziego i zgodziliśmy się zasiąść na widowni, mamy obowiązek patrzeć na tę – zgoda, dziwaczną – walkę, jak na pojedynek na uczciwych, sportowych zasadach. Wygwizdani powinni być przede wszystkim organizatorzy, którzy zestawili taką walkę: przy 50 kg różnicy masy mięśniowej było oczywiste, że jedyną szansą Ozdoby będzie uciekanie i wymęczenie przeciwnika. Po drugie – winien jest także sędzia, który postanowił sędziować walkę tak, jakby zawodnicy występowali w jednej kategorii wagowej. Wówczas – faktycznie – unikanie walki należałoby ukarać żółtymi kartkami; po to są kategorie wagowe, by dało się walczyć i nie trzeba było uciekać. Ale tu Ozdoba miał prawo uciekać i karanie go za „unikanie walki” miało tyle sensu, co karanie boksera za to, że… robi uniki, zamiast przyjmować wszystko na twarz.
Skoro nie wyszliśmy z tego widowiska i zgodziliśmy się je oglądać, jesteśmy winni obu walczącym uczciwą ocenę. Oto ona: wbrew werdyktowi wygrał jednak Ozdoba. Pierwszą rundę bezapelacyjnie, zapewne 10:8, drugą mógł zremisować, lub przegrać 9:10. Trzecia – nie wiadomo, bo ją przerwano, ale to Burneika był gruntownie porozbijany, słaniał się na nogach, a po skończonej walce – jak informuje MMA Attack – wylądował w szpitalu z wycieńczenia. Ozdoba był nietknięty. Zadał co najmniej osiem mocnych ciosów, a Burneika – jeden. Gdyby nie sędzia, pojedynek zakończyłby się zapewne zwycięstwem zwinności nad siłą. A tak zakończył się zwycięstwem tandety i głupoty nad sportem. Szkoda.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.