Transformacja świadomości politycznej
Elektorat może dziś wybierać między Coca Colą i Pepsi Colą. Prowadzi to do depolityzacji oraz braku zainteresowania tym, co dzieje się w naszych społeczeństwach.
Jeśli formacje ekopolityczne nie będą w stanie zaprezentować alternatywy dla aktualnego systemu neoliberalnego, nie będzie w stanie nawiązać kontaktu z ruchami społecznymi – mówi Chantal Mouffe w wywiadzie dla Zielonego Magazynu Europejskiego.
Zielony Magazyn Europejski: Czy jest szansa na powiązanie wybuchających dziś na całym świecie walk społecznych?
Chantal Mouffe: Pierwszym pytaniem, jakie powinniśmy sobie zadać nie jest to o łączenie walk, lecz o nasz cel. Celem projektu politycznego powinna być radykalizacja demokracji – stworzenie takiego jej rodzaju, który nie tylko akceptuje różnice, ale od nich zależy. Może to się udać wyłącznie wtedy, gdy zakwestionowany zostanie obecnie dominujący, neoliberalny model społeczny.
Nazywamy czasem nasze społeczeństwa post-demokratycznymi. Ich instytucje nadal funkcjonują, ale straciły one swe pierwotne znaczenie. W demokracji reprezentacyjnej ludzie muszą mieć szansę oddać swój głos na polityczne alternatywy. Nie ma dziś tymczasem fundamentalnych różnic między centroprawicą i centrolewicą. Zarządzają one tą samą, neoliberalną globalizacją – nawet jeśli jedna w sposób nieco bardziej cywilizowany od tej drugiej.
Uważam, że nie jest to sytuacja w której możemy twierdzić, że demokracja ma jakieś znaczenie. Ma je ona, kiedy mamy do czynienia z agonistyczną walką alternatyw. Zieloni również powinni zacząć pozycjonować swój przekaz w tych właśnie ramach. Istnieją formacje ekopolityczne, które nie oferują żadnej alternatywy dla neoliberalnej globalizacji – część z nich skłonna jest do aliansów z partiami głównego nurtu. Nie zawsze zatem wiadomo, gdzie (np. na osi lewica-prawica) właściwie się sytuują.
Uważam również, że jeśli partia ekopolityczna nie potrafi zaprezentować wspomnianej przeze mnie alternatywy nie uda się jej raczej połączyć rozliczne walki w coś, co nazywam “łańcuchem ekwiwalencji”. Wspólny wróg bardzo pomaga w uwspólnianiu walk – w obecnej sytuacji jest nim, o czym już mówiłam, neoliberalny kapitalizm w jego aktualnej formie kapitalizmu finansowego.
Walki, których jesteśmy świadkami na całym świecie są walkami demokratycznymi – konfliktami przeciwko tej czy innej formie podporządkowania. Jest jednak błędem sądzić, że koniecznie muszą się one spotkać w jednym miejscu. Jedność jest czymś, co musi być skonstruowane politycznie.
To dla mnie kluczowa sprawa dla radykalizacji demokracji. Może tak się jednak stać tylko wtedy, gdy znamy cel wspomnianych ruchów. Czy chcą one uczłowieczyć kapitalizm finansowy oraz neoliberalizm, czy może zależy im na stworzeniu alternatywy dla obecnej hegemonii?
ZME: Jeśli jednak to neoliberalizm jest wrogiem to oznacza to, że możemy połączyć tylko te grupy, którym zależy na kwestiach socjalnych i ekonomicznych, a nie na uznaniu, jak np. społeczność LGBT…
CM: Trwa obecnie duża dyskusja nad tym, co jest ważniejsze – walka o uznanie czy zmagania o redystrybucję. Moim zdaniem projekt radykalizacji demokracji musi łączyć obie te kwestie. Niepokoi mnie, że niektóre formacje ekopolityczne czy lewicowe zajmują się jedynie kwestiami LGBT czy wolnościami obywatelskimi, ale już nie np. sprawami istotnymi dla pracownic i pracowników najemnych.
Właśnie dlatego obserwować możemy wzrost prawicowych ruchów populistycznych w tak wielu krajach Europy. Popatrzmy na Francję – większość klasy robotniczej głosuje na Front Narodowy Marine Le Pen. Robią to dlatego, że uznają go za jedyną partie, która chociaż udaje że troszczy się o ich interesy. To bardzo niebezpieczna sytuacja.
Lewica nie może opuścić robotnic i robotników i uznać, że ludzie ci są już straceni dla progresywnych postulatów politycznych. Istotną walką jest ta o połączenie działań na rzecz równości ekonomicznych, płciowej czy rasowej.
Nie jest to coś już nam danego – musimy stworzyć te powiązania, jeśli marzymy o budowaniu mostów między ruchami LGBT i klasą robotniczą. Potrzebna jest nam do tego zmiana świadomości politycznej – tak, by żądania społeczności LGBT można było wypowiadać wraz z żądaniami praw dla osób migrujących, pracownic i pracowników najemnych itp.
Oznacza to również rzecz jasna, że potrzebujemy stworzyć nowego adwersarza. Musimy mieć świadomość faktu, że wiele spośród pojawiających się obecnie nowych żądań jest skutkiem problemów spowodowanych nierównościami. Myślę tu nie tylko o nierównościach płacowych. Kapitalizm niszczy środowisko, a wraz z nim warunki życia wielu ludzi. Nawet osoby z klasy średniej, nieszczególnie dotknięte kryzysem ekonomicznym, cierpią z powodu skutków neoliberalizmu.
ZME: Zaobserwowaliśmy w ostatnich latach nieufność ruchów społecznych wobec partii politycznych. Co formacje ekopolityczne mogą zrobić, by zdobyć ich zaufanie i stać się częścią toczących się walk?
CM: To problem wszystkich partii lewicowych, chcących poszukiwać alternatyw dla neoliberalnej globalizacji. Stworzenie wspólnotowej woli politycznej jest nie do wykonania wyłącznie za pomocą hierarchicznych struktur wewnątrzpartyjnych. Musimy mieć do czynienia z jakąś formą powiązania pomiędzy horyzontalnymi działaniami ruchów społecznych a partiami politycznymi.
Aktualnie za szczególnie niepokojący uznaję przykład ruchu Occupy oraz innych grup, które zdołały się samozorganizować, ale nie chciały mieć nic wspólnego z bardziej tradycyjną działalnością polityczną. Takie podejście nie doprowadzi do żadnej istotnej zmiany.
Ruchy społeczne są ważne, jako że dokonują transformacji „zdrowego rozsądku” i wprowadzają tematy do debaty publicznej, ale same z siebie nie będą w stanie zmienić kształtujących społeczeństwo relacji władzy czy obalić neoliberalną hegemonię.
To bardzo ważne, by brać udział w wyborach i próbować zdobyć władzę. Dobrym przykładem łączenia ruchów społecznych z bardziej tradycyjnymi ugrupowaniami politycznymi są Syriza w Grecji czy Podemos w Hiszpanii. Uważam, że tak właśnie powinna być realizowana progresywna polityka.
Partie ekopolityczne realizowały kiedyś ten scenariusz – nie chciały być takie jak tradycyjne formacje. Stały się jednak przesadnie zinstytucjonalizowane. To duży problem współczesnej polityki – brak instytucjonalizacji prowadzi do braku wpływu, zaś przesada w tej materii odcina partie od własnej bazy. Dla Zielonych kluczowa staje się odbudowa więzi z ruchami społecznymi.
We francuskiej formacji Europe Écologie – Les Verts trwa obecnie interesująca dyskusja. Część partii chce wrócić do rządów z socjalistami, inna zaś frakcja, pod przewodnictwem byłej ministry spójności terytorialnej i mieszkalnictwa, Cécile Duflot, chce wzmożenia kontaktów z Frontem Lewicy oraz lewicowymi ruchami populistycznymi.
Uważam, że przyszłość lewicowej polityki w Europie powinna opierać się na czymś co nazywam lewicowym populizmem właśnie. Oznacza to stworzenie sojuszu między różnorodnymi grupami poprzez zdefiniowanie wspólnego wroga – neoliberalnej globalizacji. Sądzę, że Zieloni powinni być częścią tego sojuszu.
ZME: Apelujesz o lewicowy populizm, tymczasem ludzie lewicy lubią o sobie myśleć jako postaciach intelektualnych, krytycznych. Jak taki złożony światopogląd może być kompatybilny z ideą lewicowego populizmu?
CM: Jeśli chcesz być osobą krytyczną wobec wszystkiego, nie powinieneś angażować się w politykę. Polityka to dla mnie stawanie po jednej ze stron. Wielu z nas oczekuje od intelektualistek i intelektualistów myślenia w kategoriach zewnętrznego obserwatora. Nie zgadzam się z tą wizją.
Preferuję stanowisko Antonio Gramsciego, czyli intelektualisty organicznego, aktywnego politycznie. W jego wizji każda i każdy z nas może być intelektualist(k)ą – nie tylko osoby uprawiające naukę w wieżach z kości słoniowej, lecz również uczące czy działające w związkach zawodowych. Wszystkie, zaangażowane w budowę relacji społecznych.
Poszłabym jeszcze dalej. Moim zdaniem to takie osoby tworzą klimat intelektualny – a nie te, które obwieszczają ex cathedra swoją bezstronność i czyste ręce. Lewicowy populizm oznacza, że intelektualiści muszą działać wewnątrz ruchów społecznych.
ZME: Co z kolei zrobić z głosami spychanymi na margines? Jak zauważa socjolożka Ágnes Gagyi, „istnieje olbrzymia ilość sposobów na to, by wyrazić własne lub zbiorowe niezadowolenie – od alkoholizmu, poprzez wstąpienie do sekty, aż po samobójstwo (…) istniejące nierówności w podziale dóbr społecznych definiują, kto w ogóle może pozwolić sobie na stworzenie ruchu społecznego”.
CM: Uważam, że mnóstwo ludzi, pozostających z dala ruchów społecznych dystansuje się dlatego, że nie czują więzi z jakimkolwiek projektem. Jedną z cech neoliberalnej hegemonii jest fakt, że przyczynia się do niewiary w istnienie alternatyw dla niej. Głosując dziś mamy tak naprawdę wybór między Coca Colą i Pepsi Colą. Wszelkie kwestie polityczne uznaje się za technikalia, którymi lepiej zajmą się eksperci.
Obywatelki i obywatele nie mają w takim świecie żadnej roli, a ich głos nie jest brany pod uwagę. Prowadzi to do depolityzacji oraz rosnącego braku zainteresowania tym, co właściwie dzieje się w społeczeństwie. Przykładem coraz niższe frekwencje wyborcze. Ludzie stają się rozczarowani, zamiast angażować się siedzą w domu i piją. To bardzo niepokojące trendy dla demokraci, prowadzą bowiem do rozkwitu prawicowego populizmu.
Jedynym sposobem na walkę z tym problemem jest wskrzeszenie agonicznej debaty. Nie możemy sprawiać wrażenia, że nie ma alternatyw dla neoliberalizmu. Alternatywy istnieją zawsze.
Artykuł “Transforming Political Conciousness” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłum. Bartłomiej Kozek.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.