Miejskie gry w klasy
Zmiana tkanki społecznej zakątków miast do tej pory uważanych za „gorsze” dla ich dotychczasowych mieszkańców miewa nie najlepsze skutki. Łukasz Drozda postanowił je opisać.
Na pierwszy rzut oka sprawa wydaje się czysta. Do dotychczas pozostającej na uboczu dzielnicy czy jej części zaczynają sprowadzać się nowi ludzie – na przykład studenci albo artystki. Pojawiają się awangardowe knajpy i lokale, atrakcyjność rejonu zaczyna rosnąć.
Później jednak sytuacja nabiera tempa. Zamieszkiwać w okolicy nie boją się już dobrze zarabiające rodziny z dziećmi. Pojawiają się sklepy sieciowe, odnawiane są kolejne budynki. Zaczynają rosnąć czynsze, co dla wielu dotychczasowych lokatorów oznacza konieczność wyprowadzki.
Rejon miasta zmienia się nie do poznania, a jego dotychczasowy „duch” pielęgnowany jest już głównie przez próbujących sprzedać w nim mieszkania deweloperów.
Brzmi znajomo? O gentryfikacji i jej skutkach dyskutowało się przy niejednej okazji – a to rewitalizacji łódzkich kamienic, a to w kontekście dojeżdżającego na Pragę warszawskiego metra.
Czasem pochylając się nad rosnącymi kosztami życia mieszkających w okolicy od lat mieszkańców, czasem zadając pytania, czy w imię zachowania dotychczasowego status quo pogodzić się z ich życiem w obdrapanych budynkach, czasem nawet bez toalet w mieszkaniach.
Nie są to wyłącznie abstrakcyjne pytania. Od odpowiedzi na nie zależy m.in. to, czy instytucje publiczne będą wolały zostawić sprawę „niewidzialnej ręce rynku” czy – w wypadku, gdy zauważą negatywne skutki tego procesu – zdecydują się na podjęcie próby jego uregulowania.
Procesy dziejowe
By jednak móc podjąć świadomą decyzję co do kierunków działań należy najpierw opisać, czym gentryfikacja właściwie jest i czemu budzi ona tyle emocji. W sukurs miejskim włodarzom idzie Łukasz Drozda, którego książkę „Uszlachetniając przestrzeń. Jak działa gentryfikacja i jak się ją mierzy” wydała niedawno Książka i Prasa.
Przypomina on w niej przede wszystkim o jej źródłach, związanych z wyludnianiem się centrów miast Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej po II Wojnie światowej w wyniku upowszechniania się samochodu.
W historycznych śródmieściach często zostawała ludność dysponująca niewielkimi zasobami finansowymi, której trudno było spełnić np. „amerykański sen” o domku z ogrodem na przedmieściach. Z kwestiami klasowymi często łączyły się rasowe, czego symbolem stawały się chociażby „czarne” rewiry amerykańskich miast.
Proces ten – jak wiele innych – wraz z upływem czasu ulegał i ulega zmianom. Dla dobrze zarabiających w korporacjach specjalistów czy przedstawicieli wolnych zawodów „miejskie powietrze” i styl życia zaczął rysować się znacznie bardziej atrakcyjnie niż jednorodne osiedla domków jednorodzinnych.
Zaczęła się zatem fala powrotów do miast, której pierwszą linią do dziś są najczęściej grupy, które nie mają dużych zasobów finansowych, ale za to duże przywiązanie do życia miejskiego.
Studentki i studenci „na miasto” ruszyli wraz z odejściem wyższych uczelni od „kampusowego” modelu mieszkaniowego, artyści zaś – w poszukiwaniu taniego lokum. Współtworząc klimat danego miejsca, wraz z napływem bardziej zamożnych, „statecznych” mieszczan grupy „pionierów gentryfikacji” same muszą z czasem – tak jak „rdzenni” mieszkańcy – opuszczać zasiedlone przez siebie niedawno rewiry.
Ruchy oporu
Proces ten nie zawsze przebiega spokojnie. Na potwierdzenie tej tezy nie trzeba szukać daleko – wystarczy spojrzeć na Berlin, gdzie towarzyszą mu demonstracje lokalnych społeczności oraz środowisk anarchistycznych.
W Polsce – co jak zauważa Drozda jest naszą lokalną specyfiką – jednym z czynników sprzyjających gentryfikacji w szeregu miast są konflikty wokół reprywatyzacji.
Przejmujący budynki do których zgłaszali swe roszczenia są zainteresowani przede wszystkim odniesieniem korzyści finansowych z nieruchomości, co w praktyce kończy się wyrzuceniem dotychczasowych lokatorów, nierzadko mającym siłowy charakter.
Autor książki „Uszlachetniając przestrzeń” szczegółowo opisane wspomniane powyżej procesy i przejawy. Z punktu widzenia praktycznej polityki miejskiej warto odnotować jego podział etapów gentryfikacji na fazę początkową i zaawansowaną.
To opisane powyżej rozróżnienie na okres dominacji „pionierów” oraz intensyfikację procesów zmiany struktury społecznej ma znaczenie z powodu skutków poszczególnych faz.
W tej pierwszej napływ „świeżej krwi” nie powoduje jeszcze wzrost kosztów życia, zwiększa za to często różnorodność społeczną czy dostępną w okolicy ofertę kulturalną oraz usługową.
Nieznane oblicza
Drozda – o czym sam zresztą ostrzega – nie daje nam gotowych recept na ten stan rzeczy. Przypomina, że kontekst nie tylko każdego miasta, ale wręcz każdego jego fragmentu poddanego procesom gentryfikacyjnym znacząco się od siebie różni. Nie ma co liczyć zatem na uniwersalne rozwiązania.
Co więcej zjawisko to może mieć oblicza, o których słyszymy nader rzadko. Niby istnieje świadomość faktu wyprowadzania się osób z rodziną i stabilną pracą „za miasto” zamiast kupna mieszkania na jego obrzeżach (co zresztą zdaje się wspierać polska tradycja kulturowa), jednak o problemie „gentryfikacji wsi” i jego praktycznych konsekwencjach dyskutuje się niewiele.
To właśnie poszerzanie horyzontu myślenia o zjawisku „uszlachetniania” stanowi bodaj największą zaletę wydanej w ramach „Biblioteki Le Monde Diplomatique” książki. Daje ona również wskazówki co do sposobów mierzenia skali zjawiska, które mogą okazać się przydatne dla badaczy, aktywistek oraz decydentów.
Z tego też powodu może się ona okazać cennym nabytkiem dla miejskich działaczek i działaczy, dla których wysoka jakość życia w mieście nie powinna być zarezerwowana dla grup od wyższej klasy średniej wzwyż.
Łukasz Drozda, Uszlachetniając przestrzeń. Jak działa gentryfikacja i jak się ją mierzy, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2017.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.