Kościół, ekologia, dialog
Encyklika papieża Franciszka „Laudato si” odbiła się szerokim echem. Czy warto ją czytać i w czym tkwi jej siła?
Dwustustronicowym dokumentem z Watykanu można teoretycznie się nie przejmować. Pojawiają się głosy, że z perspektywy ekopolitycznej nie ma tam niczego nowego w sprawie ochrony klimatu czy bioróżnorodności, o czym byśmy już nie słyszeli. Inni z kolei wyciągają z tekstu niewielki fragment, dotyczący niedopuszczalności aborcji z perspektywy katolickiej nauki społecznej, uznając, że w związku z tym należy wyrzucić go do kosza.
Podejście takie grozi jednak przeoczeniem pewnych zmian, mających mniejszy lub większy wpływ na życie i przekonania przynajmniej części spośród 1,2 miliarda żyjących na całym świecie katolików. Nie stanowi być może zwrotu w kościelnym nauczaniu, lecz podsumowuje i rozwija wątki już w nim obecne. Wystarczy spojrzeć na miejsca wydania przytaczanych w encyklice oświadczeń w sprawie przyrody, wydawanych przez episkopaty całego świata, by zauważyć, że środowisko naturalne było obiektem zainteresowania nie tylko na bogatej Północy naszego globu.
Człowiek (znów) w świecie
Co wartościowego wynieść można z lektury „Laudato si”? Z polskiej perspektywy podkreśla się już sam fakt zajęcia się przez Franciszka tematyką ekologiczną. W kraju węglem i smogiem płynącym nawoływania do troski o przyszłe pokolenia i stopniowego wycofywania się z paliw kopalnych skłaniały niektórych publicystów do ochrzczenia encykliki mianem „antypolskiej”.
Jej moc tkwi jednak moim zdaniem głębiej. Przede wszystkim stanowi donośny głos sprzeciwu wobec rozłączania kwestii ekologicznych i socjalnych. Choć w globalnym dyskursie ekopolitycznym perspektywa ta obecna jest właściwie od zawsze (a po niedawnym globalnym kryzysie ekonomicznym stanowi wręcz fundament jej politycznego przekazu), to nad Wisłą nadal przyjmuje się ją z niejakim oporem.
Opór ten przejawia się w różnych formach. Symbolizują go zdarzające się wciąż wyrazy zdziwienia, że Zieloni nie skupiają się wyłącznie na ekologii. Widać go np. w utożsamianiu ochrony środowiska z zacofaniem („ekolodzy chcą nas cofnąć do epoki kamienia łupanego!”) bądź z działaniami stojącymi w sprzeczności z troską o społeczeństwo (słynne „żabki ważniejsze od ludzi”). Co ciekawe, klisze te współistnieją z innymi, wedle których ekologia jest czymś zasadniczo pozytywnym, tyle że zbyt kosztownym dla „społeczeństwa na dorobku”.
Z tej perspektywy głos Franciszka jest niezmiernie cenny. Jego krytyka oddzielania sprawiedliwości społecznej od wysiłków proekologicznych jest bardzo silna. Wynika z niej, że chcący poprawić człowieczą dolę nie mogą spychać kwestii zanieczyszczenia powietrza czy chaosu przestrzennego na drugi plan. I odwrotnie – ekolożki i ekolodzy przekonani, że uda im się uniknąć odpowiedzi na pytania o sposoby budowy bardziej sprawiedliwego świata, powinni pozbyć się tego złudzenia.
Moralna rewolucja ekologiczna
Z tego podejścia wynika inna ważna kwestia. Franciszek nie wierzy w uratowanie planety przed kryzysem klimatycznym za pomocą prostych, technokratycznych rozwiązań. Ludzkość nie ocaleje jego zdaniem wyłącznie dzięki – skądinąd koniecznej – zmianie technologicznej.
Trwały, zrównoważony rozwój naszego globu możliwy ma być przede wszystkim dzięki zmianom w mentalności, skutkującymi w zmianie struktur społecznych i ekonomicznych reguł gry. Chodzi np. o wdrożenie zasad ekonomii cyrkularnej czy upowszechnienia się lokalnych spółdzielni energetyki odnawialnej. Ale również o podjęcie poważnej dyskusji nad możliwością podtrzymywania w nieskończoność wzrostu gospodarczego.
Naszej planecie zagrażają nie tylko gazy cieplarniane – przede wszystkim zgubę nieść jej ma nasz rozdęty konsumpcjonizm i kultura wyrzucania zamiast ponownego użytku. Co gorsza, te niemożliwe do utrzymania na dłuższą metę wzorce są dziś naśladowane przez społeczeństwa, wychodzące z nierzadko wielowiekowego ubóstwa.
Franciszek w „Laudato si” wkracza nie tylko na teren ekologii społecznej, ale w swoich rozważaniach nie waha się puszczać oka do ekologii głębokiej, w której technologia schodzi na drugi plan działań na rzecz ochrony środowiska, ustępując pola przemianie mentalnej czy wręcz duchowej. Odwołując się do postaci świętego Franciszka z Asyżu, wskazuje na zachwyt nad przyrodą jako Bożym stworzeniem.
Dokonuje również rekonstrukcji biblijnego hasła o posiadaniu ziemi przez człowieka i czynienia jej sobie poddaną. Jego zdaniem znacznie więcej ma ono wspólnego z pielęgnowaniem powierzonego nam przez Boga stworzenia niż bezmyślną eksploatacją surowców naturalnych.
Nie rezygnując z podkreślania wyjątkowej roli człowieka, zwraca naszą uwagę na jego powiązanie z otaczającym światem. Nie jesteśmy samotnymi wyspami – przekonuje Franciszek, co sytuuje go w kontrze zarówno wobec obsesyjnego indywidualizmu, jak i wizji człowieka jako demiurga, sprawującego nad światem absolutną władzę.
Zaproszenie do dialogu?
Papieska świadomość wszechstronnych powiązań człowieka i przyrody jest również sposobem, na który „Laudato si” można również czytać z krytycznej, emancypacyjnej perspektywy. Zaproponowane przez Franciszka powiązania – obok naukowych – mają również i polityczny charakter. Nie da się ukryć, że krytyka zwolenniczek i zwolenników aborcji w ramach ruchów ekologicznych służyć ma powiązaniu różnych działań, uznawanych przez katolicyzm za „ochronę życia”.
Mając tę świadomość – i pozostając przy swoich stanowiskach – nie warto jednak odrzucać tegorocznej encykliki w całości. Lepiej już „na wszelki wypadek” przecenić jej znaczenie dla wiernych. Trudno dziś wyrokować, jak bardzo w propagowanie jej głównych haseł zaangażują się np. polscy biskupi.
Nawet jeśli ostatecznie ograniczy się on do kręgów intelektualnych, warto tę szansę wykorzystać do poszukiwania nowych sojuszniczek i sojuszników na rzecz bardziej trwałego, zrównoważonego rozwoju Polski. Nawet jeśli w wielu innych kwestiach różnice między nimi a partiami ekopolitycznymi pozostają znaczne.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.