Cena niezależności artystycznej
1 czerwca w polskich kinach – ale tylko tych ambitniejszych, głównie studyjnych – pojawił się film „Heniek”. Czarna komedia o pracowniku salonu samochodowego to niezależna polska produkcja walcząca o zainteresowanie szerokiej widowni, a jednocześnie zachowująca wiele cech kina offowego. Z Elizą Kowalewską i Grzegorzem Madejem – autorami scenariusza i reżyserami filmu – rozmawiają „Zielone Wiadomości”.
ZW: Czarna komedia, ale też po trosze moralitet. Skąd pomysł na taki film, w kraju, gdzie kręci się głównie komedie romantyczne albo rozdrapuje narodową historię?
Eliza: Historia sama do nas przyszła. Usłyszeliśmy opowieść o kimś takim jak Heniek, co prawda zdarzyła się ona w banku, a nie w salonie samochodowym, ale reszta historii jest zaadaptowana na potrzeby filmu. Od razu nas zafascynowała jako temat na film. Prosta, a jednocześnie pełna zawirowań. Prosta w prostocie przekazu, tu mowa o rodzaju moralitetu, jaki kryje się w tej historii, a zawiłość zdarzeń doskonała na ubranie jej w opowieść filmową w stylu kryminału z elementami czarnej komedii. Pomyśleliśmy – z tej historii może być dobry scenariusz na film. Przyszedł taki moment, że siedliśmy i napisaliśmy ten scenariusz, nie bez trudu, bo układaliśmy sceny jak w puzzlach, jedna fiszka przeniesiona w inne miejsce popsułaby intrygę. Scenariusz uważamy za najważniejszy element w momencie, gdy się postanowi, że chce się zrobić film.
ZW: Podjęliście się karkołomnego zadania i ono się powiodło: zrobiliście „Heńka” przy minimalnym budżecie, ale za to – jak się spodziewam – w warunkach pełnej niezależności twórczej. Opłacało się?
Grzegorz: Nie jest to rozwiązanie doskonałe. Ze względu na brak pieniędzy podczas produkcji filmu, co wiąże się z ogromną dyscypliną i ograniczeniami podczas tworzenia. Rozwiązanie doskonałe to niezależność artystyczna i finansowa zarazem. Czyli coś bardzo rzadkiego. My mieliśmy niezależność artystyczną, bo nie mieliśmy nikogo, kto dał nam pieniądze na ten film, a jednocześnie z tego powodu wpływałby na film. Są plusy i minusy takiej sytuacji jak nasza. Dziś jest ważne, że tych plusów ujawniło się więcej. Ale nie jest łatwo zrobić film bez pieniędzy. Trzeba się nagimnastykować. Jeśli jesteśmy wyjątkiem, to w takim sensie, że mimo braku finansowania ze strony instytucji czy studia filmowego, zrobiliśmy film, który stanął w szranki z wielkobudżetowymi produkcjami na Festiwalu w Koszalinie czy w Panoramie Filmu Polskiego na Festiwalu w Gdyni. Gdy robiliśmy ten film, chcieliśmy zrobić dobry film, zadebiutować, wysłać go na festiwale i pokazać widzom – jeśli nie w kinach, to jakimś innym sposobem, a takie są. Ale złożyło się tak szczęśliwie dla nas, że film nie tylko wygrał Festiwal Debiutów w Koszalinie, ale też wszedł na ekrany kin.
ZW: W „Heńku” oglądamy aktorów o twarzach nieznanych z telewizji. Jest też debiutant-naturszczyk. Wszyscy zagrali świetnie. W ogóle aktorstwo to mocny punkt filmu. W zeszłym roku na koszalińskich debiutach Młodzi i Film trójka z nich: Beata Schimscheiner, Maciej Słota i Jacek Milczanowski zostali uznani za aktorskie odkrycie. Czy aktorzy chętnie angażują się w taką niezależną produkcję? Domyślam się, że nie płacicie jak w serialach.
Eliza: Poprosiliśmy o zagranie w filmie naszych ukochanych aktorów z Krakowa. Znaliśmy się z nimi z innych naszych projektów i odważyliśmy się zaproponować im role w filmie bez tradycyjnej gaży, lecz za udziały w ewentualnych przyszłych dochodach z filmu. Zresztą nie tylko im, bo ekipa pracowała również za udziały. Aktorzy po przeczytaniu scenariusza powiedzieli: podoba nam się, wchodzimy w to. Oni w większości wiedzieli, że my mamy takie plany, że chcemy zrobić swój debiut fabularny. Beata Schimscheiner żartowała: musicie być dość zdesperowani, że nie czekacie na dofinansowanie, tylko robicie sami, bez pieniędzy. Jesteśmy im bardzo wdzięczni, że zgodzili się wziąć udział w tej przygodzie.
Grzegorz: Aktorzy są bardzo dobrzy w tym filmie. Grają świetnie. A aktor, który jest naturszczykiem, jest aktorem amatorem z zamiłowania i okazał się idealny w roli Nosala.
ZW: Zdradźcie jakieś tajemnice z planu, sztuczki jakie stosowaliście. Często w produkcjach niskobudżetowych, twórcy wykazują się ogromną kreatywnością. Rozumiem, że wy również musieliście uciekać się do jakichś niestandardowych rozwiązań…
Grzegorz: Prawie cały czas musieliśmy myśleć kreatywnie i znajdować rozwiązania, które na normalnym planie filmowym po prostu zamawia się, a pion dekoracji czy oświetlenia je realizuje. Tu musieliśmy kombinować. Brak światła na przykład. No to zróbmy to w miejscu, gdzie naturalne światło tworzy dobrą kompozycję z neonem ulicznym. No to przejdźmy się po ulicach i znajdźmy takie miejsce. Jest. Tu kręcimy. Dostosowywaliśmy się trochę do rzeczywistości, nie mogąc, ze względu na brak pieniędzy, kreować filmowego świata. Ale to właśnie wymusza kreatywność, a często sama rzeczywistość jest lepsza niż miejsce sztucznie stworzone. Takie miejsca jak galeria antyków, dom aukcyjny czy salon jubilerski w naszym filmie, to miejsca, które istnieją naprawdę w identycznym kształcie jak w filmie. Jak ktoś trafi do galerii, w której Jacek znajduje świecznik, zobaczy dokładnie takie same antyki jak w „Heńku”. Te miejsca zostały nam użyczone do potrzeb realizacji filmu zupełnie za darmo przez życzliwych właścicieli.
Eliza: Naprawdę tacy istnieją i wpuszczają ekipę niezależnej produkcji do swoich salonów. A przygód przy tym mieliśmy też sporo, bo często nasza niezależność, czyli w tym przypadku brak pieniędzy na wynajęcie lokacji, wiązała się z tym, że musieliśmy się dostosowywać do „okienek” ludzi czy miejsc. W salonie samochodowym mogliśmy kręcić tylko od 6:00 rano do 10:00 przed południem. Gdy pracownicy z salonu schodzili się do pracy, my musieliśmy zwijać się, i nasze nieliczne kable, i wychodzić.
ZW: Jakie teraz macie dalsze plany? Kolejny film niskobudżetowy? Czy poszukiwanie dużych pieniędzy?
Grzegorz: Chcemy robić filmy, to nasze plany i cele. Mamy dwa pomysły na film. Zrodziły się one prawie równolegle z „Heńkiem”, który był pierwszy w realizacji, bo był najłatwiejszy do zrobienia przy braku pieniędzy. Jest kameralny, więc udało się. Nasze kolejne pomysły wymagają trochę więcej wysiłku, więc będziemy walczyć o realne pieniądze. Co nie znaczy, że zrezygnujemy z naszego stylu pracy, czyli dyscypliny i potrzeby kreatywności, mamy nadzieję.
ZW: W takim razie życzymy powodzenia i będziemy kibicować waszym planom.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.