Od zrównoważonego rozwoju do postwzrostu
W 1992 roku, kiedy w Rio de Janeiro odbywał się pierwszy Szczyt Ziemi, miałem 5 lat i prawo do beztroskiej teraźniejszości. Pięć lat wcześniej ukazał się słynny Raport Brundtland, a w globalnej debacie publicznej pojawił się termin zrównoważony rozwój. Wyobrażam sobie, że delegaci, którzy zjechali do Rio ze 172 krajów, podobnie jak cała światowa opinia publiczna, byli pełni nadziei. Po raz pierwszy tak oczywiste stało się, że nie możemy dłużej wyzyskiwać środowiska, że potrzebna jest nam holistyczna alternatywa. Zapewne już wtedy wizje przyszłości były bardzo różne, ale spoiwem była wiara w zmianę na lepsze, wiara w możliwość wykonania wspólnie wielkiego kroku naprzód. Wiele lat później usłyszałem od jednego z działaczy polskiego ruchu ekologicznego, że w tamtym czasie w jego grupie pojawił się szalony pomysł. To Polska – kraj na progu wielkiej transformacji – miała stać się laboratorium zrównoważonego rozwoju, miejscem, do którego ściągną aktywiści z całego świata, żeby w praktyce realizować alternatywę. Cóż, wizje przyszłości mogły być szalone, ale wiara w zmianę była realna.
Gdzie dotarliśmy w ponad dwie dekady później? Też szykujemy się do wielkiego spotkania, tym razem do konferencji klimatycznej w Paryżu. Znów w jednej sali pojawią się delegaci ze wszystkich zakątków globu, zjadą się aktywiści, a światowa opinia publiczna będzie przyglądać się obradom. Ale czy jesteśmy pełni nadziei na to, że stajemy u progu lepszej rzeczywistości? Czy wierzymy, że pojawi się tam porywająca wizja przyszłości? Spotykamy się przecież w cieniu coraz bardziej realnego globalnego zagrożenia. Zmiany klimatyczne już powodują wymieranie gatunków, zanikanie całych ekosystemów, przyczyniają się do wojen i wielkich fal migracyjnych, zaostrzają rywalizację o coraz bardziej ograniczone zasoby. Spotykamy się mając w pamięci kilkanaście poprzednich konferencji klimatycznych – poirytowani ich niemocą, porażeni krótkowzrocznością lub hipokryzją oficjeli. Także tych z Polski, od lat beznadziejnie zaangażowanych w obronę paliw kopalnych i powtarzających mantrę o braku jakiejkolwiek alternatywy.
Spotykamy się w świecie coraz dalszym od wzniosłych haseł zrównoważonego rozwoju, mimo zawrotnej kariery samego terminu. Motorem zmian jest bowiem wciąż wiara w zbawienną rolę wzrostu gospodarczego. Nawet jeśli, jak Unia Europejska w swojej strategii, nazywamy go wzrostem zrównoważonym. Jako reprezentanci i reprezentantki Globalnej Północy nie umiemy powiedzieć: mamy już wystarczająco dużo. Tym bardziej nie usłyszymy tego od elit politycznych, zbyt zajętych wpychaniem nas w wir bezustannej konsumpcji.
Na tę niemoc reaguje postwzrost (ang. degrowth, fr. décroissance), głośno kwestionując potrzebę dalszego wzrostu i piętnując nasze całkowite od niego uzależnienie. Pierwszą funkcją postwzrostu jest zatem podważenie założenia tak wszechobecnego i oczywistego, że aż często niewidocznego. Stąd pomysł na nazwę/slogan – mający trafić w podstawowy dogmat obecnego systemu, sprowokować do myślenia. Tak, by w opowiadanej nam przez rzeczników status quo wizji rzeczywistości powstała wyrwa, czyli przestrzeń do wypełnienia nową treścią.
Interdyscyplinarna opowieść o bolączkach świata uzależnionego od wzrostu to drugi element postwzrostu. Trudno byłoby ją tu zmieścić, więc postaram się wymienić kilka najważniejszych według mnie tez, w podziale na cztery grupy. Po pierwsze, nie zawsze tak było. Świat oparty na wzroście to tylko krótki epizod w historii cywilizacji, jedna z nowinek XIX-wiecznej rewolucji przemysłowej. Co więcej, przypisywane nam cechy homo oeconomicusa są raczej produktem (a w pewnym stopniu fantazją) ery wzrostu, niż jej przyczyną. Po drugie, to nie jest dobra recepta. Wraz z przykazem zwiększania PKB kolejne sfery życia podlegają utowarowieniu, co dewastuje przyrodę i relacje międzyludzkie. Tylko na wczesnym etapie rozwoju PKB koreluje się z poprawą warunków bytowych, choć i tak nic nie mówi nam o sprawiedliwej dystrybucji i szczęściu mieszkańców. Po trzecie, tak dalej być nie może. Nieskończony wzrost gospodarczy na planecie o ograniczonej ilości zasobów jest fizycznie niemożliwy. Opowieści o krajach odnoszących sukcesy w rozdzieleniu wzrostu od zużycia zasobów przemilczają fakt wyprowadzki sektora produkcji do Azji. Także większa efektywność wykorzystania zasobów nie pomaga, skoro zaoszczędzone dzięki usprawnieniom środki przeznaczane są zwykle na zwiększenie konsumpcji. Po czwarte, inny świat jest możliwy. Jego zalążki już tu są, w ruchach oddolnych na całym świecie. Do połączenia rozsianych inicjatyw-alternatyw potrzebna jest jednak wspólna opowieść o problemie i debata o wizji przyszłości.
W ten sposób teoretyczna część postwzrostu tworzy ramy koncepcyjne, czyli ideowy parasol, pod którym mogą spotkać się i połączyć siły grupy praktykujące alternatywę na różnych polach. Ruch społeczny to trzeci i kluczowy element postwzrostu. Od kooperatyw spożywczych, przez banki czasu, po permakulturowe gospodarstwa i wiele, wiele innych. To sojusz marginesów na czas schyłku centrum. Wraz z narastaniem kryzysów trawiących obecny system potrzeba znalezienia alternatywnych rozwiązań będzie się nasilać. Rolą postwzrostu jest wypracowanie takich rozwiązań zawczasu – odpowiadających na prawdziwe źródła kryzysu, opartych na zasadach sprawiedliwości społecznej i demokracji, bazujących na istniejących ruchach oddolnych i lokalnych – oraz sprawienie, by świat o nich usłyszał. Byśmy nie musieli przez kolejne dwadzieścia lat spoglądać z gasnącą nadzieją na to, jak kolejne wzniosłe hasła utykają w meandrach wielkiej gry interesów. Postwzrost przywraca wiarę w nasze własne sprawstwo. Zamiast skłaniać nas, byśmy oddali przyszłość w ręce osób nie potrafiących wyjść poza beztroskę teraźniejszości.
Jakub Rok
Jakub Rok – członek Kooperatywy Spożywczej „Dobrze”, pracuje na Uniwersytecie Warszawskim, lubi las.
przeczytaj także: Więcej niż sklep – wywiad z Nią Józefiną Bąk i Jakubem Rokiem z Kooperatywy „Dobrze”
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.