Zanieczyszczający płaci? Tylko kiedy już nie ma innego wyjścia
Dyrektywy Unii Europejskiej nie należą do lektur łatwych. Co więcej, im większy wpływ dana dyrektywa ma mieć na życie każdego z nas, tym trudniejszym językiem wydaje się pisana. Nie zmienia to faktu, że większość zmian, które wpłynęły na poprawę jakości powietrza, wody, ochronę bioróżnorodności, gospodarkę odpadami, zawartość substancji toksycznych w kupowanych przez nas produktach oraz licznych innych tematów ze styku ochrony środowiska, gospodarki i jakości życia obywateli zostały wymuszone przez przynależność naszego kraju do Unii Europejskiej i obowiązek stopniowego dostosowywania przepisów Polski do standardów europejskich.
Pomimo oczywistych korzyści dla jakości życia i zdrowia obywateli, a także dla przyrody Polska ma duże zaniedbania pod względem terminowego wdrażania dyrektyw unijnych. Jak można dowiedzieć się ze stron Komisji Europejskiej, obecnie minął termin transpozycji do polskiego porządku prawnego aż 27 dyrektyw, z czego termin transpozycji aż dziesięciu z nich minął w 2011 r., a trzech w 2010 r. Ponad 10 z nich ma wpływ na kształt sektora energetycznego i przerzucenie kosztów ponoszonych obecnie przez ogół społeczeństwa i środowiska przyrodniczego na podmioty odpowiedzialne za zanieczyszczenie. Chodzi o konsekwentne i rozłożone na wiele lat wdrażanie zasady „zanieczyszczający płaci”, stanowiącej jedną z podstawowych zasad przyświecających unijnej strategii ochrony środowiska.
Jak każda zmiana, budzi to opór tych grup społecznych i zawodowych, które odnosiły największe korzyści przed wejściem w życie nowych przepisów. Jestem przekonany, że woźnice protestowali kiedy budowano tory kolejowe i po torach zaczęły jeździć pierwsze pociągi, podkreślając jakie są one szkodliwe dla środowiska, jak bardzo hałasują i jak olbrzymie inwestycje są wymagane, aby pokryć cały kraj siecią linii kolejowych. Na pewno mówili, że to zbędne ryzyko i że powinniśmy się skupić na tym, co potrafimy robić najlepiej. Na pewno podobne argumenty były wytaczane przez właścicieli firm telekomunikacyjnych, kiedy wskazywali na brak opłacalności pierwszych telefonów komórkowych. I rzeczywiście na początku była to nowinka dla kilku bogatych zapaleńców, których było na to stać. Czyż jednak dzisiaj potrafimy sobie wyobrazić funkcjonowanie społeczeństwa bez telefonów komórkowych?! Niewątpliwie tak, choć już niewielu z nas bez wahania byłoby w stanie powiedzieć, że nie spadłaby w związku z powrotem do sytuacji sprzed ich wynalezienia także jakość naszego życia.
Mało która dyrektywa unijna wzbudza wśród zarządów państwowych spółek energetycznych takie emocje jak dyrektywa o emisjach przemysłowych, od angielskiego skrótu zwana też dyrektywą IED. Nakłada ona na przedsiębiorstwa wytwarzające energię elektryczną ostrzejsze wymagania w zakresie emisji szkodliwych gazów takich jak tlenki azotu i dwutlenek siarki oraz pyłów. Innymi słowy, zmniejsza poziom trujących substancji, które mogą emitować elektrownie, elektrociepłownie, spalarnie i inne zakłady przemysłowe, a za które obywatele płacą swoim zdrowiem i mniejszą liczbą dni, w których są zdolni pracować. W zamian dostają potrzebną im do życia energię i ciepło, za które oczywiście muszą dodatkowo zapłacić.
W idealnym świecie wszystko sprowadzałoby się do ceny energii i byłaby ona odzwierciedleniem łącznych kosztów paliwa i procesu wytwórczego oraz sumy tzw. kosztów zewnętrznych. Chodzi o te wszystkie koszty, za które teraz płacą nie wytwórcy energii, lecz obywatele: w postaci niższych plonów z zanieczyszczonych metalami ciężkimi pól uprawnych, chorób układu oddechowego czy też zanieczyszczenia wód i rzek, które tracą walory wypoczynkowe i bioróżnorodność.
Węgiel, a zwłaszcza węgiel brunatny, wytwarza najwięcej w stosunku do innych źródeł energii zanieczyszczeń, za które obecnie nie płacą producenci energii. Stąd też w tradycyjnym rozumieniu przekonanie o tym, że węgiel jest najtańszym paliwem. Próba przedstawienia go jako paliwa taniego jest w istocie częścią walki o utrzymanie przywilejów, które węgiel otrzymał w XIX w., kiedy mało jeszcze było dowodów na szkodliwość substancji emitowanych do wody i powietrza wskutek jego spalania. Niewielka też była świadomość społeczna oraz poziom życia. Olbrzymie korzyści w postaci rozwoju cywilizacyjnego i postępu gospodarczego, jaki oferowało wykorzystanie węgla do produkcji energii, stanowiły wystarczający powód, aby przymykać oko na szkodliwość jego spalania.
Dwa wieki później jesteśmy już w stanie zaspokajać nasze potrzeby energetyczne, czyli zapotrzebowanie na ciepło i na energię elektryczną przy wykorzystaniu innych technologii. Technologie wykorzystujące źródła odnawialne – choć przedstawiane przez polskie koncerny energetyczne i powiązany z nimi ściśle rząd jako „za drogie” – pozwalają na produkcję energii w sposób przyjazny dla zdrowia i środowiska.
Równocześnie rosną koszty, które zmuszone będą ponosić elektrownie konwencjonalne i elektrociepłownie – koszty tym większe, im więcej zanieczyszczeń wytwarza dane paliwo. A że węgiel wytwarza ich najwięcej, jego cena będzie systematycznie rosła. Dostrzegając to, polski rząd w porozumieniu z największymi polskimi i zagranicznymi firmami energetycznymi wystąpił do Komisji Europejskiej o opóźnienie momentu, w którym firmy energetyczne wezmą na siebie odpowiedzialność za szkody wyrządzane obywatelom w wyniku wyższej niż dopuszcza prawo europejskie emisji szkodliwych substancji do powietrza. Wniosek o odroczenie tych wymogów nosi nazwę Przejściowego Planu Krajowego i jest dopuszczony przez art. 32 dyrektywy o emisjach przemysłowych (IED).
Paradoks polega na tym, że Polska nie wdrożyła jeszcze do polskiego porządku prawnego dyrektywy IED, wnioskuje więc o szczególne traktowanie naszego przemysłu na podstawie prawa, które jeszcze w Polsce nie obowiązuje. Największym zaś beneficjentem planu jest PGE S.A., która planuje swój rozwój w oparciu o węgiel brunatny. Po raz kolejny zadaję sobie pytanie – w którym momencie pomyślano o obywatelach w kontekście szerszym niż tylko jako odbiorcach energii?
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.