ISSN 2657-9596
Ryan McGuire/Pixabay

Dwugłos o sztuce i przyrodzie: Drzewo

Dominika Kieruzel , Monika Kostera
03/12/2025

Dominika jest artystką, a Monika –naukowczynią społeczną. Zapraszamy do rozmowy o sztuce i przyrodzie. Nie w sensie teorii czy historii sztuki przedstawiającej naturę, ale o stanie świadomości, komunikowanym przez naturę wyobrażaną przez sztukę.

Socjolog Hartmut Rosa pisze o rezonansie, czyli o szczególnej właściwości relacji człowieka ze światem. Jest to niejednoznaczny, nieliniowy sposób tworzenia więzi między istotami i rzeczami, które mogą być bliskie lub odległe. Rezonans sprawia, że uczestniczący w nim w zasadniczy sposób zmieniają się wzajemnie. Świat w ten sposób „mówi” do nas i słuchanie go sprawia, że pojawiają się doświadczenia nadające i tworzące sens. Nie da się go kupić, spowodować, wyprodukować, zaplanować – ale też nie jest przypadkiem, nie wydarza się mimo woli. Udział w nim wymaga dyscypliny, cierpliwości i świadomości. Dzięki rezonansowi możliwa jest regeneracja społeczeństw ludzkich. Jednym z potężnych nośników rezonansu jest sztuka. Dlatego nie jest to działalność czysto pięknoduchowska, lecz coś, co ma praktyczną moc generowania nowej energii.

Monika: Weźmy na przykład Théodore’a Rousseau, jednego z pierwszych systematycznych i szczególnie skutecznych ekologów. Był inicjatorem grupy malarzy z Barbizonu, którzy w odróżnieniu od obowiązujących wówczas kanonów malowali w naturze, nie w studio i przedstawiali przyrodę, nie sceny mitologiczne i historyczne. Rousseau malował często drzewa z wielkim oddaniem i empatią, mówił, że wsłuchuje się w nie i współodczuwa z nimi. Jego prace rzeczywiście oddają coś żywego, niepowtarzalnego, każdy liść żyje. To dzięki zaangażowaniu barbizończyków część lasu w Fontainebleau została oficjalnie uznana za rezerwat przyrody i jest nim do dziś. To mój ulubiony malarz drzew. A jaki jest Twój, Dominiko?

Théodore Rousseau, Skraj lasu w Monts-Girard, Fontainebleau, 1852–54, olej na desce, 80 x 121.9 cm

Dominika: „O stanie świadomości, komunikowanym przez naturę wyobrażaną przez sztukę”… Ja bym powiedziała że sztuka nie tyle wyobraża, co jest owocem pewnego aktu wspólnoty, może nawet komunii. Myślę o tym czy może to być wspólnota świadomości, np świadomości człowieka i drzewa. Taka wyprawa poza siebie to przygoda, potrzeba do niej otwartości i pewnego wycofania woli. Być może to jest powiązane z rezonansem. Sztuka którą najbardziej kocham wynika właśnie z takiego aktu wspólnoty, z pewnego ‘stanowiska duszy’ powiedziałabym….

Tak dużo bogactwa jest w tym Twoim pierwszym paragrafie, mnóstwo zakamarków, w które można by pójść. Nigdy nie słyszałam o Hartmucie Rosa, a ta teoria rezonansu wygląda bardzo interesująco więc na pewno będę ją odkrywać. No właśnie słuchanie (jak i patrzenie) jest kluczowe. Wydaje mi się, że to jest obecne w różnych narracjach obecnego wieku – u Franciszka chociażby (przyszłość jest w słuchaniu) albo u Timothiego Mortona (w „mrocznej ekologii”). Moja dobra znajoma i fantastyczny muzyk, Flo Lines opowiadała mi o sympozjum-obozie zorganizowanym przez Emergence Magazine, który jest magazynem skoncentrowanym na duchowości, ekologii i sztuce; rytuałem kończącym wyjazd było wspólne oglądanie zachodu słońca, od początku do końca,  w ciszy. Bardzo mocno się we mnie zapisała atmosfera jej opowieści. Jej wyraz twarzy, oczy, ton głosu. To było coś transformacyjnego. Myślę o tym, żeby móc wybrać z kim i z czym jestem tak blisko, z kim i z czym dzielę swoje oczy. I jakie są z tego owoce.

No bo masz racje, taki związek ze światem, który się dzieje przez głęboką uwagę, nie da się go kupić, ale być może pewne nachalne rzeczy trzeba odrzucić, żeby zrobić na niego miejsce. Czas i rytm są tu ważne.

Rousseau jest genialny. Tak, u Rousseau jest miłość i czułość. Jest niezwykła różnorodność – przygoda – otwartość na nowe światło, kolor i przestrzeń. Tekstura, materialność drzew zmienia się z obrazu na obraz.

Ja lubie polskich pejzażystów jak Henryk Szczygliński. U niego drzewa są czasem trochę niebezpieczne i mroczne. Ja tak zazwyczaj czuje kiedy jestem w lesie w nocy, tak jakby one chciały już wtedy zostać same.

Ale ostatnio największe wrażenie na mnie wywarł Fragonard z jego najsłynniejszym obrazem ‘Swing’, który traktowałam dosyć zdawkowo za młodziaka. Trafiłam na niego zupełnie przypadkowo w Wallace Collection w Londynie i powalił mnie na kolana. Właśnie tą zielenią leśną, buszem ociekającym sensualnością, hiper zmysłowym, głębokim i żywym. I poczułam się tak jak czasem się czuję oglądając obrazy, staje się ich wzrokiem, stoję tam gdzie oni stali i czuję tą komunię z tym co oni przed sobą mieli.

Co ciekawe, patrząc na ten obraz na żywo, scenka rodzajowa gdzieś znika, to właśnie drzewa mają w nim najwięcej obecności. Tak i u Rousseau, natura nie jest tłem dla ludzi…

Monika: O, ja też uwielbiam drzewa Fragonarda! Szczyglińskiego nie znałam, dziękuję za podpowiedź. Szczególnie lubię, jak jego drzewa rozmawiają z resztą krajobrazu – ze śniegiem, z polami, ale szczególnie z wodą. To co piszesz o patrzeniu i słuchaniu jest zgodne  w tym, co pisze o świadomości ludzkiej Awerroes – sięgamy poza siebie, przekraczamy własne granice patrząc i słuchając, więc kontemplacja drzewa – i sztuki -–jest tak jak piszesz, oddawaniem i czerpaniem jednocześnie, bardzo intensywną relacją. Ma to zresztą różne konsekwencje, to bywają wielkie energie. Szwedzki pejzażysta Carl Fredrik Hill podobno marzył o tym, żeby namalować drzewo żywe, każdy liść, każde drgnienie. Widać to szczególnie w jego cenionym dziele z 1877 roku przedstawiającym krajobraz wiejski wokół Sekwany z wielkim smukłym drzewem na pierwszym planie. Istnieją trzy wersje tego obrazu każda w innych kolorach. Na oryginale drzewo – słowo daję, widziałam na wystawie – porusza się na wietrze. Inne drzewa pozostają nieruchome, jak aktorzy drugoplanowi, choć także bardzo realni. Rok później artysta doznał ataku psychozy, silnych halucynacji i ataków paniki i został hospitalizowany. Tworzył później prace na podstawie swoich halucynacji, zdarzają się również drzewa, ale już nie one przemawiają z tych obrazów.

Całkiem inaczej Lars Hertervig, norweski malarz, którego często wymienia się jednym tchem z Hillem, dlatego, bo malował drzewa śniące, albo wyśnione. Na przykład  obraz z 1865 roku przedstawiający drzewa wokół jeziorka. To jeden z najbardziej ruchliwych obrazów, jakie znam, ale w zupełnie inny sposób, niż  u Hilla – nie ma się wrażenia fizycznego ruchu, tylko ruch w sensie poetyckim, jak Bachelardowskie rêverie, śnienie na jawie. Podobnie jego stare sosny – fizycznie stoją solidnie w miejscu, ale gdy przestaniemy się koncentrować na ich materialności czy to wyobrażonej, czy tej faktycznej, jako płótna pokrytego farbą, to prowadzą prosto do lasów dzieciństwa, gdzie możliwe były trolle i Baba Jaga.

Ty też lubisz takie śniące drzewa z obrazów?

Dominika: „The Tarn” Herterviga – tam chmury i drzewa przepięknie grają ze sobą, są takie poszarpane, coś bardzo dziwnego w tej materii, jest ona dogłębnie fizyczna a zarazem niematerialna. I u Harterviga i u Hilla uwielbiam ruch pędzla, plamę. Bardzo lubię też to że te obrazy nie są monumentalnych rozmiarów. Można naprawdę wyobrazić sobie że te płótna były zabierane w plener.

Kojarzysz taki wiersz Gerarda Manley Hopkinsa “No Worst, there is none”? Jest tam taka fraza

O the mind, mind has mountains; cliffs of fall
Frightful, sheer, no-man-fathomed. Hold them cheap
May who ne’er hung there. (…)

Ja też przestałam zajmować się performansem bo w pewnym momencie wypaliło mnie to emocjonalnie. To wszystko wygląda zupełnie inaczej teraz, no bo uczymy się z czasem jak gospodarować sobą, jak być dla siebie czułą osobą. Jednak wybierając się w nieznane można się zagubić, a też i jest spory wątek w świecie sztuki szczególnie w ostatnim wieku, propagujący zatracanie się bez pamięci. Myślę że wcale nie ma ku temu potrzeby. Sedno nie jest w przesadzie, w przesadzie natomiast może być adrenalina. A toooo…. tyle pułapek! Umysł ma góry!

Nooooo a śniące drzewa. Te o których Ty mówisz przywodzą mi na myśl japońskie malarstwo… „Sosna w gorącym źródle Yudanaka” Kasamatsu Shiro…

Monika: Wspaniała sosna! Naprawdę poruszające. W ogóle Japończycy coś wiedzą o drzewach. Nie wiem, czy znasz tę postać – chirurg drzew Chikara Horiguchi, obecnie 80-letni arborysta, troszczy się o drzewa, które przeżyły wybuch bomby atomowej w Hiroszimie. 159 drzew przeżyło ten atak, który zmiótł z ziemi wszelkie życie. Połamane i spalone jednak wypuściły pędy – to cud botaniczny, nazywany przez Japończyków „hibakujumoku”, czyli drzewami po bombardowaniu atomowym. To jedna z najpiękniejszych rzeczy, o jakich słyszałam. Starutkie drzewa rosną krzywo, ich korzenie czasami wystają ponad ziemię – w kierunku od miejsca detonacji. Ludzie kochają te drzewa, starają się usłyszeć ich przesłanie. Horiguchi martwi się o nie, wolałby żeby odwiedzający nie dotykali ich, ale rozumie, że wysłuchanie ich jest potrzebne, wręcz konieczne.

Mądrość drzew zawarta w ich żywotnej formie, przywoływanej przez filozofów i poetów. Gaston Bachelard przywołuje francuski wiersz Rilkego o orzechu włoskim:

Arbre, toujours au milieu
De tout ce qui l’entoure
Arbre qui savoure
La voûte entière des cieux

Filozof mówi, że dla malarza drzewo jest skomponowane w swej krągłości, żywej, myślącej i wyciągniętej ku Bogu. Drzewa Hiroszimy poduch śmierci odepchnął od tej formy, ale jednak odtwarzają ją, słowami Bachelarda “wyobrażają trwałość istnienia”. To stwierdzenie mnie fascynuje. Czy dla Ciebie świat zaokrągla się wokół kopuły drzewa, jak opisywał to Bachelard?

Dominika: Myślałam o tym na spacerze… pada śnieg, cały dzień i wszystko jest czarno-białe, ale szczególnie drzewa wyglądają niezwykle, dramatycznie albo delikatnie, koronkowo. Tworzą razem jakieś tajemnicze tunele i zadaszenia. Liściaste zimą wyglądają trochę jakby były do góry nogami i to przywodzi mi na myśl ich symetrię. To że łączą ziemię i niebo. I właśnie tak, to zaokrąglenie i otwarcie się na niebo zaczyna się od korzeni. Soki, sole, ziemia. Domyślam się że to dlatego te 159 drzew przetrwało w Hiroshimie. Starutkie drzewa, co powiedzą? ….„wyobrażają trwałość istnienia”. Kiedyś siedziałam pod drzewem w parku w King Eduard Memorial Park, nad Tamizą i słuchałam, oparta o jedno drzewo, drugie miałam przed sobą. Słuchałam ich dwugłosu. Ich rytm bardzo mnie uspokoił. Bardzo byłam wtedy zafascynowana pewną teorią czasu  causal set theory, o której usłyszałam w wywiadzie z fizyczką teoretyczną Fay Dawker. Jednym z aspektów tej teorii jest to, że czas płynie w specyficznym sensie inaczej dla różnych materii, czasoprzestrzeń jest dyskretna, atomowa, każde zdarzenie jest budowaniem, klocek po klocku, zmiana za zmianą. W tej medytacji wydało mi się że poczułam rytm życia tych drzew. Był on spokojny, wydłużony. To właśnie przyszło mi do głowy w związku z wyobrażaniem trwałości istnienia’. Spokój tego rytmu wydał mi się domem. Sposób w jaki drzewa rozlewają się w teraźniejszości jest otwartym ruchem i ma zrelaksowany rytm. Jeszcze raz: taki spokój jest domem. Można go posłuchać. Przypomniałaś mi o tym, dziękuję.

Nie znałam Horiguchi, ależ to piękna historia. Dotknąć drzewa, które pamięta, które było dotknięte tamtym i przetrwało. I co to znaczy że on rozumiał, że to ważne. Kilka słów, ale co się może kryć w tym małym akcie, dotknięcia drzewa, posłuchania drzewa.

Patrzę teraz na „Sosny” Hasegawa Tōhaku, ginące we mgle…

Monika: Tak, oby to było już tylko historia… Drzewa radzą, uczą żyć. Dobrze pokazuje to nasz punkt wyjścia, czyli malarze Barbizonu, a szczególnie Théodore’a Rousseau, który pod wpływem swojego wsłuchiwania się w to, co mówią drzewa, czy może w ich rytm życia tak jak Ty, w 1853 roku doprowadził do utworzenia „rezerwatu artystycznego”, który został potem  powiększony do ponad tysiąca hektarów na mocy dekretu cesarskiego z 13 sierpnia 1861 roku, czyniąc go pierwszym na świecie parkiem naturalnym  świata.

Ja też patrzę na sosnę, tę, o której mówiłaś wcześniej, namalowaną przez Kasamatsu Shiro i cieszę się, bo widzę, że ona pociesza i naucza przechodzącego pod nią wędrowca. Drzewa uczą żyć, a artyści pokazują, w jaki sposób życie jest naszym wspólnym domem.

Dominika Kieruzel, Siedziałam pod drzewem w niedzielę rano, 2017, akwarela, woda Tamizy, 19.5 x 14.5cm
Dominika Kieruzel, Siedziałam pod drzewem w niedzielę rano, 2017, akwarela, woda Tamizy, 19.5 x 14.5cm

Obrazy:

1) Théodore Rousseau, Skraj lasu w Monts-Girard, Fontainebleau, 1852–54, olej na desce, 80 x 121.9 cm

2)  Dominika Kieruzel, Siedziałam pod drzewem w niedzielę rano, 2017, akwarela, woda Tamizy, 19.5 x 14.5cm

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Odkryj więcej z Zielone Wiadomości

Zasubskrybuj już teraz, aby czytać dalej i uzyskać dostęp do pełnego archiwum.

Czytaj dalej