ISSN 2657-9596

Wędrujemy drogami żelaznymi

Monika Kostera , Julia Witeńska
10/06/2025

Monika Kostera i Julia Witeńska: Dwugłos o wędrowaniu.

M: Jestem na bardzo kolejowym wyjeździe, jest wspaniale, uwielbiam prawie każdy metr tej podróży: nowoczesne kolejki dojazdowe, stare lokomotywy, tradycyjna kolej z miasta A do miasta B. Nie podobał mi się tylko pierwszy odcinek – intercity między wielkimi miastami. Nie znoszę przedziałów gdzie siedzi się stłoczoną z innymi ludźmi, bo jestem introwertyczką. Często jest mimo to ok, ale tym razem występował duży koleś, który rozpychał się łokciem i napierał udem na moje miejsce. Przytulałam się przez kilka godzin intensywnie do ściany z drugiej strony, aż dziw, że nie wywołałam w niej wklęsłości kształtu mojego ramienia. Istniała też osoba pasażerska, czująca się w wagonie tak totalnie u siebie, że bezstresowo stawiała swoje kubki z sieciówek pełne sieciowej kawy w mojej przestrzeni, dzięki czemu uzyskałam całą tę zawartość na moich spodniach. Ale poza tym odcinkiem – koleje właśnie idealnie pasują i dla ekstrawertyków, opowiadających w ciągu 30 minut całe swoje życie intymne przypadkowym osobom, jak i dla intrawertyczek, które wreszcie czują się w swoim żywiole – tak myślę. A Ty, co o tym myślisz? Lubisz jeździć kolejami?

J: Jak najbardziej! Właśnie wróciłam z wycieczki, gdzie kolej była źródłem wielu skrajnych emocji. Pojechałyśmy z Londynu do Moreton-in-Marsh pociągiem i było doprawdy wspaniale, ale momentami niestety też supergłośno. Siedząc w pociągu raczej zamykam się w swoim świecie – nie usypiam, ale po prostu odcinam się na życzenie, niezależnie do tego czy sama czy z kimś, a już na pewno, kiedy jadę z gwarancją miejsca (siedząc na podłodze na korytarzu też mi się udawało). Jeśli ktoś mnie zagaduje to co do zasady z chęcią odpowiadam i wchodzę w dialog; kiedyś miałam przyjemność rozmawiać z profesorką nauk przyrodniczych, więc była to bardzo pobudzająca rozmowa między Łowiczem, a Warszawą Zachodnią. Koleje lubię też dlatego, że bardzo sprawnie idzie mi tam pisanie, czytanie, spisywanie, odpisywanie, wymyślanie, analizowanie i wszystkie tego typu sprawki – można umościć się w bańce i odlecieć. Czasami kiedy nie mogę się do czegoś zebrać myślę o tym, żeby po prostu gdzieś pojechać pociągiem i wszystko elegancko wyklikać siedząc w bezruchu na fotelu pod oknem.

A Ty czym się zajmujesz jadąc pociągiem?

M: Totalnie tym samym! Czytam, piszę, myślę. Czasami gapię się przez okno i nic nie robię i to chyba jest w kolejach najpiękniejsze. Bo przyroda nie boi się kolei. Pola otwierają się przed nami takimi, jakie są gdy nikt na nie nie patrzy. Gdy przez kilkanaście lat dojeżdżałam regularnie koleją do pracy spotykałam rano sarny. Patrzyły prosto na mnie, wiedziały, że jesteśmy tam gdzieś, my ludzie, ale jakby w innym wymiarze – patrzyły tak, jak się patrzy, kiedyś się rozmawia z aniołami. Po polach tuż obok chodzą bociany, biegają koty, żurawie. Pociąg jest jakby z innego świata, bezpiecznie poza ich światem i nie do końca realny, ale bezpiecznie oddalony i zdefiniowany, z własnymi granicami, których nigdy nie przekracza. Dlatego przyroda nie udaje przy pociągach, że brak jej świadomości. Może dlatego, że jej się nie chce, a może przez roztargnienie, niedopatrzenie. Zwierzęta – ale też drzewa, rzeki, chmury – zachowują się tak, jak wtedy, gdy nie ma w pobliżu człowieka. Niby jesteśmy częścią ekosystemu, ale tak jak policjanci – gdy się pojawiamy, wszystko zmienia swoje zachowanie, wygląd, trajektorie. Ale nie, nie, to nie jest do końca tak – nie policja, ale turyści, z jakimś swoim celem i habitusem. Podróżnik to co innego. W pociągu jestem naprawdę podróżnikiem. Ty też gapisz się bezmyślnie przez okno w pociągu

J: Hm, chyba raczej zajmowałam się patrzeniem przez okno i klejeniem czoła do szyby, kiedy byłam młodsza. Szkoda, że teraz już tego praktycznie nie robię, bo to były naprawdę dobre transy. Pamiętam, że kiedy byłam w podstawówce jechaliśmy z rodzicami na wakacje w góry, a podróż pociągiem trwała z pół doby – nie mam pojęcia, czym dokładnie się wtedy zajmowałam, ale zapewne właśnie tym i jedzeniem chrupków kukurydzianych. Teraz raczej jednak załatwiam sprawki albo dysocjuje. Czasami, kiedy podróżuję ze znajomymi i mamy ten luksus współdzielenia przedziału zdarza nam się w coś grać, albo po prostu wspólnie zastanawiać się nad tematami. W przypadku bardziej spektakularnych wypadów siedzenie w pociągu jest najczęściej czasem intensywnego przeczesywania internetu i wspólnego planowania pt. “co my tam w ogóle będziemy robić jak dojedziemy?”, bo wcześniej jakoś nikt o tym nie myślał. I to piękne.

Wolisz podróż solo czy w towarzystwie?

M: Solo, zdecydowanie, albo z jednym współpodróżnikiem, w którym też szczególnie bardzo lubię wędrować pieszo i w każdy inny sposób. Choć zdarza się, że podróżowanie z grupą znajomych jest wspaniałe, tak jak mówisz – zastanawianie się co będziemy robić, granie w karty. A czasami, bardzo rzadko, z nieznajomymi też. Kiedyś (bardzo dawno temu) wracałam sama ze wspólnej wyprawy i trafiło nam się coś niesamowitego – i trafiłam do jednego przedziału z Wolną Grupą Bukowina. Przez całą długą drogę grali i śpiewali piosenki o górach, niebie i rzekach. Wracali z koncertu w jakiejś wsi, dostali w prezencie od publiczności mnóstwo jabłek, które po prostu wrzucili do walizek. Podzielili się ze mną tymi jabłkami – cała drogę słuchałam piosenek na żywo, jadłam jabłka, świat śmigał za oknami, a ja w ogóle nie myślałam o tym, że czas mija, bo w tym momencie nie mijał, to przestrzeń mijała. W jakimś innym wymiarze nadal jestem w tym pociągu.

Może to była moja najbardziej niesamowita podróż pociągiem. A jaka była Twoja?

J: Podróż z Agry do New Delhi. Wracaliśmy ekipą z Taj Mahal wieczorem do Delhi po intensywnym zwiedzaniu, a do tego długim czasie czekania na pociąg na dworcu. Mieliśmy bilety, ale kiedy na peron podjechał w końcu największy pociąg jaki widziałam w życiu okazało się, że naszego wagonu chyba tam nie ma? Przebiegliśmy wzdłuż wszystkich wagonów i koniec końców wsiedliśmy do jakiegokolwiek, bo pociąg zaczął ruszać. Szliśmy przez skład już w środku; było bardzo ciemno, dużo zatłoczonych piętrowych leżanek, dużo zamkniętych na kłódkę drzwi. Weszliśmy do czteroosobowego przedziału, w którym podróżowała już matka z dzieckiem. Dosiedziliśmy się i na początku wskoczyliśmy na wolne leżanki – próbowaliśmy chyba wszyscy zrozumieć gdzie jesteśmy. Po jakimś czasie zaczęliśmy z nią rozmawiać i bawić się z jej synkiem. Przegadaliśmy różne tematy; kim jesteśmy, czym się zajmujemy, co tu robimy, dlaczego to miejsce na podróż i tak dalej. Rozmawialiśmy też o jej marzeniach, związku, życiu w Indiach na co dzień. To dało nam ogromny wgląd.

Ten dzień był super napakowany, ale z doświadczenia wiem, że są takie dni w podróży, które zlewają się w jakąś mglistą i nijaką całość, ale! to przejazdy pociągiem są zawsze dla mnie czasem na samoaktualizację w podróży. I o ile pociągi są wspaniałe, to dla kontrastu czekanie na dworcu jest dla mnie czasem mało owocnym. Same dworce to w ogóle jest temat!

M: Fakt, czekanie na dworcu zawsze jest doświadczeniem rozwlekłej nudy, jakiegoś takiego czyśćca z głębi smutnego lądu. Nie pomaga czytanie książki ani gapienie się na współpodróżnych. W ogóle nic nie pomaga i na ogół jest zimno albo pada deszcz, a w każdym razie to jest koloryt w jakim zebrały mi się razem dworcowe migawki. Z jednym wyjątkiem. Na dworcu w Wolsztynie było ciekawie. W Wolsztynie na zwykłych liniach kursują parowozy. Stałam i patrzyłam jak przejeżdżają. Wiesz, że parowóz jest jak żywy zwierz – oddycha i sapie? Wydaje dźwięki jak przejeżdża, często wesołe poświstywania i łypie. Chciałabym być maszynistą. Nowoczesne lokomotywy też bywają piękne i lubię je podziwiać, ale nie zajmują mnie aż tak jak wtedy te parowozy. Na przykład bardzo lubię pyski szybkich francusko-belgijsko-holenderskich ultraszybkich pociągów Thalys. Inne TGV też bywają piękne, najbardziej podobają mi się takie mniejsze, kompaktowe, kojarzą mi się z żmiją miedzianką i zdarzają się nawet w stosownym do skojarzenia kolorze. Trzeba przyznać, że, tak czy owak, lokomotywy są szykowne.

A Ty, masz swój ulubiony model lokomotywy?

J: Zupełnie nie ogarniam modeli lokomotyw, ale mam ulubione trasy. Uwielbiam jeździć trójmiejską SKM-ką; wsiadasz sobie w środku miasta do pociągu (byle jakiego, hehe) wysiadasz na stacji Chałupy i wiesz, że wszystko jest tak jak ma być. No kocham! Przejazdy kolejkami bywają totalnie dzikie i rozumiem, że bywa to niemiłe, ale dla mnie ma swój urok – można się nawdychać miejskiej atmosfery. Z drugiej jednak strony jestem fanką numer jeden wagonów ciszy na dłuższych trasach, no nic tylko usiąść i odpłynąć d-a-l-e-k-o. A propos ultraszybkich pociągów, o których wspominasz jest w nich coś, co mnie cieszy, ale jednak wożą oprócz pasażerów jakiś dystopijny bagaż.

M: Zgadzam się co do magiczności trójmiejskiej SKM-ki! Ale nasza, mazowiecka też niczego sobie. Co powiesz, na przykład, na stację Salomea! No i strefa ciszy – tak samo jak Ty, to moja ulubiona strefa odpływania. Jestem fanką samorealizacji w podróży koleją, szybką, czy wolną, podmiejską, czy międzynarodową. Kolej nie tylko skutecznie wiezie nas w przestrzeniach zewnętrznych, ale też całkiem dobrze przewozi nas w podróżach w głąb – jak mówisz, w wymiarze samorealizacji. Ale i we śnie – bardzo często różne kolejki wożą mnie w snach w różne mniej lub bardziej odległe miejsca…


Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.

Discover more from Zielone Wiadomości

Subscribe now to keep reading and get access to the full archive.

Continue reading