„Dziękuję” to za mało
Było tak, jak przewidziałem: Marcin Różalski choć przegrał swój pojedynek na KSW 18, to przecież jednak go wygrał. Wyzwanie okazało się jeszcze trudniejsze, niż pierwotnie zapowiadane: na ringu naprzeciwko Różala stanął w końcu nie Jerome Le Banner (którego tuż przed walką wyeliminowała kontuzja), ale sam Valentijn Overeem. To zawodnik o klasę trudniejszy dla Marcina: ma za sobą blisko 60 zawodowych walk MMA, a dla Marcina to przecież była dopiero trzecia walka w tej formule. Różnica doświadczenia jest więc kolosalna. Overeem pokonał wcześniej takich gigantów, jak sam Randy Couture. Jasne, że ma i liczne porażki, ale to zawodnik, który nie „hoduje” sztucznie swego rekordu, tylko walczy z najlepszymi. Jest aktualnie w treningu przed inną walką planowaną na maj, więc przyjechał znakomicie przygotowany.
O walce tak piszą znawcy-komentatorzy: „Overeem szybko pokonał Różalskiego”. „Polak poległ już w pierwszej rundzie”. „Rozczarowanie: różal na deskach” i dalej w tym duchu. Byłem w Płocku i widziałem tę walkę na żywo, więc odpowiadam im, choć – niełatwo jest opowiadać koncert głuchemu… W trzydziestej sekundzie walki Overeem nadział się na pierwszą twardą kontrę i było już widać, że Różalski wcale nie speszył się formatem przeciwnika, że walka będzie wyrównana. Pod koniec pierwszej minuty po mocnej wymianie Holender sprowadził Polaka i komentatorzy już zaczęli lamentować, że to początek końca. Ale Różal wcale nie utracił kontroli i kiedy w połowie drugiej minuty Overeem nie mogąc nic zdziałać górą, poszedł do dźwigni na stopę, to Różalski zapiął pierwszy dźwignię. Czytelnicy mają prawo nie wiedzieć: dźwignia prosta na stopę – tzw. taktarow (od nazwiska Olega Taktarowa, który stosował ją pierwszy) – jest niezwykle bolesna. Niemal przez minutę Różalski był bardzo bliski zwycięstwa: Overeem zwijał się, pierwszy musiał puścić stopę Marcina, potem nie udał się mu atak górą i wydawało się, że zaraz odklepie. Ale w dwudziestej sekundzie trzeciej minuty Holender skręcił się nagle do drugiej stopy Marcina, zapiął klucz i – Marcin musiał się poddać. Zwyciężyło doświadczenie, jednak pojedynek był naprawdę piękny, techniczny, wyrównany i Różal był o włos od zwycięstwa.
Można było tę walkę rozegrać inaczej: kunktatorsko unikać parteru, klinczować w stójce, skupić się na obronie i brzydko, nudno ale bezpiecznie przewalczyć 10 minut. Ja jednak wolę stokroć Różala-ryzykanta, którego ponosi ułańska fantazja, który przyjmuje walkę w parterze z samym Overeemem i omal nie wygrywa z nim. Szacunek!
Tym, którzy sporty walki próbują oglądać i komentować na zimno, dedykuję tę oto historię: niektórzy wiedzą, że niedawno zmarłą Wisławę Szymborską łączyła serdeczna przyjaźń i wzajemna fascynacja z Andrzejem Gołotą. Nie mogąc dotrzeć osobiście na pogrzeb poetki, zamieszkały w USA Gołota oprócz bukietu 89 białych róż przysłał wiersz dla pani Wisławy:
Braknie mi Ciebie w moim narożniku
mimo że nigdy nie stąpałaś po ringu.
Pozostaną wiersze.
„Dziękuję” to za mało…
Przyznaję bez cienia zakłopotania: popłakałem się czytając to. Ilekroć komuś przyjdzie do głowy pisać o sportach walki na zimno, niech przypomni sobie ten wiesz.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.