Różni, ale równi
O poznańskich Dniach Równości i Tolerancji z Aleksandrą Sołtysiak rozmawia Przemysław Wiśniewski
P.W.: Spotykamy się tuż przed EuroPride w Warszawie. Dlaczego w Poznaniu, zawsze w listopadzie, odbywa się Marsz, a nie – jak w Warszawie – Parada Równości?
A.S.: Marsz Równości odbywa się z okazji Międzynarodowego Dnia Równości i Tolerancji UNESCO. Ten kontekst był dla nas ważny i dlatego zdecydowaliśmy się na organizację demonstracji żądającej równych praw dla wszelkich mniejszości i rozmaitych grup wykluczonych, w tym oczywiście gejów i lesbijek. Parada kojarzy się raczej z zabawą, kolorami. Nie chcieliśmy po prostu pokazać, że jesteśmy. Chcieliśmy być waleczni. Szliśmy po coś. Dziś te różnice między marszami i paradami nie są tak istotne.
Wspomniałaś o tym, że Marsz „reprezentował” rozmaite grupy, które są piętnowane społecznie. Złośliwi mówili, że staraliście się stworzyć bardziej strawną formułę działań na rzecz środowisk LGBTQ…
Dzień równości i tolerancji to święto akcentujące dwa bardzo dla nas ważne hasła. Nie można selektywnie traktować tego, o interesy jakich grup walczymy. Tak, budujemy szeroki front, bo nie postrzegamy praw grup LGBTQ jako oderwanych od rzeczywistości społecznej, prawnej, ekonomicznej. Mechanizmy opresji, napotykane problemy i poczucie braku społecznej akceptacji są często podobne, choć oczywiście nie sposób zatrzeć pewnych wyraźnych różnic. Trudno ignorować fakt, że to wobec mniejszości seksualnych w Polsce kierowana jest olbrzymia nienawiść środowisk konserwatywnych. Dlatego zawsze występowaliśmy na rzecz środowisk LGBTQ. Robiliśmy to od początku, a potem zaczęliśmy walczyć o prawa osób starszych czy upośledzonych ruchowo.
To bardzo ciekawe, bo tworząc taki szeroki front, oswajaliście te grupy z obecnością mniejszości seksualnych w sferze społecznej. W ten sposób pracowaliście na rzecz scalania różnych mniejszości. Podkreślając podobieństwo problemów i interesów, a jednocześnie nie zacierając różnic, udało się wam scalać rozmaite grupy mniejszościowe w szerszą reprezentację.
Udawało nam się to stopniowo. Nie chcieliśmy, by nasi partnerzy czuli się instrumentalnie wykorzystani. Musieliśmy wzbudzić ich zaufanie, wzajemnie się z nimi rozpoznać. To była wielka praca, społeczne działanie, które bardzo wiele nas wszystkich nauczyło. Z roku na rok podchodziliśmy do innej grupy. Na początku zajęliśmy się osobami starszymi. Zwróciliśmy się do domów opieki społecznej o pozwolenie na dostarczenie tam różnych materiałów, które zwracały uwagę na to, że osoby starsze chcą jeszcze coś robić, być aktywne i że nie należy ich zamykać w czterech ścianach, bo przecież na emeryturze też mogą czerpać wiele z życia. Pracowaliśmy z nimi na warsztatach, część z nich zaangażowała się w inne nasze działania. Rok później zaczęliśmy pracować także z osobami głuchymi. Najfajniejsze, że te osoby bardzo chętnie podjęły z nami współpracę, bardzo się cieszyły, że wszystkie wydarzenia organizowane w ramach Dni Równości i Tolerancji były tłumaczone na język migowy, że im się poświęca uwagę.
Czy zdarzyło się, że ktoś odmówił współpracy?
Nigdy nie spotkaliśmy się z odmową. Jak się zaczyna z ludźmi rozmawiać i mówić, o co chodzi, to jest pełna akceptacja i zgoda. Problem jest jedynie wtedy, gdy nie sposób w ogóle rozpocząć rozmowy. Jak wiadomo, dla prawicowych organizacji nie jesteśmy partnerem… Jeśli jednak wywiązuje się jakakolwiek komunikacja, to efekty są zawsze pozytywne.
A jak to się w ogóle zaczęło?
Wszystko zaczęło się od tego, że kilkoro aktywistów i aktywistek poznańskiego koła Zielonych 2004 spotkało się z dziewczynami z Konsoli. Te dwa środowiska dogadały się i podjęły w 2004 roku próbę przejścia przez poznańskie ulice z hasłami równościowymi. No i się nie udało.
Ale rok później marsz był raczej pikietą. Bardzo głośną pikietą…
W 2005 roku, już tym razem no logo, bezpartyjnie i szeroko, próbowaliśmy znów przejść ulicami Poznania. Niestety, prezydent Grobelny, dziś w Platformie Obywatelskiej, wydał zakaz, który później został uznany przez Naczelny Sąd Administracyjny za nielegalny. Mimo zakazu wyszliśmy na ulicę, co spotkało się z brutalną akcją policji. Ten marsz był znaczący dla całej Polski, gdyż pokazał, że mamy prawo demonstrować, że demonstracja jest pierwszym prawem demokracji. Zorganizowano solidarnościowe wiece w wielu miastach. Ten zakaz i to, co potem nastąpiło, np. reakcje za granicą, sprawiły, że już nigdy więcej nie zabroniono w Polsce podobnych działań.
Co sądzisz o podejściu poznaniaków do tego wszystkiego, co dzieje się w ramach Marszów i w ramach Dni Równości i Tolerancji w Poznaniu? Najpierw wywoływały one sporo kontrowersji, kontrmanifestacje były duże. Ostatnio właściwie nie słychać już protestów.
Myślę, że to efekt wielkiej solidarności okazanej nam w innych miastach. To był dla poznaniaków sygnał, że zwłaszcza w kwestii praw grup LGBTQ wielu ludzi w Polsce i poza nią myśli podobnie jak my. To zaś otworzyło drogę do zrozumienia naszych postulatów. Wydaje mi się, że dziś poznaniacy uważniej wsłuchują się w nasze hasła i z większością z nich zapewne się zgadzają. Tego zrozumienia jest chyba coraz więcej także w Krakowie i Warszawie, gdzie również odbywają się podobne manifestacje.
Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w listopadzie na siódmych Dniach Równości i Tolerancji.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.