Zbudujemy lepsze miasto
Joanna Erbel, zielona kandydatka na prezydentkę Warszawy, rozmawia z Bartłomiejem Kozkiem o swoich pomysłach na miasto.
Bartłomiej Kozek: Co sprawia, że osoba działająca naukowo i społecznie decyduje się w swoim życiu na zmianę i na silne polityczne zaangażowanie – a nie ma chyba bardziej politycznej deklaracji niż ta o starcie w wyborach?
Joanna Erbel: Od kilku lat działam jako miejska aktywistka. Przez ten czas zauważyłam, że z pozycji działaczki społecznej można załatwić wiele, ale nie wszystko. Sporo prospołecznych rozwiązań, które obecnie wdraża stołeczny ratusz, to przychylenie się po latach do postulatów strony społecznej. To my walczyliśmy o budżet partycypacyjny, lepszą jakość przestrzeni publicznej, przyjazną infrastrukturę dla rowerów czy ochronę takich miejsc jak bar Prasowy czy osiedle domków fińskich Jazdów.
Część postulatów strony społecznej faktycznie jest wdrażana, ale w wersji maksymalnie okrojonej. Ratusz zdecydował się na budżet partycypacyjny w lipcu zeszłego roku pod presją referendum, mimo że środowisko społeczne razem z radnym Krystianem Legierskim zachęcało do tego już w marcu. W efekcie był on robiony w trybie przyśpieszonym, co odbiło się na jakości procesu. Mimo dużej mobilizacji strony społecznej oraz urzędów nie udało się uniknąć błędów. Budżet w Warszawie jest budżetem dzielnicowym, więc możemy zadecydować o poprawie jakości skweru czy danej ulicy, ale już nie o cenie biletów komunikacji miejskiej, bo to wydatek z budżetu miejskiego.
Takich przypadków jest więcej. Kilka miesięcy temu apelowaliśmy o konsultacje w sprawie Placu Powstańców Warszawy i debatę o przyszłości tej części Śródmieścia, a skończyło się na jego pobieżnej estetyzacji. Mieliśmy mieć dobrze przygotowane konsultacje Zintegrowane Programu Rewitalizacji, a przez ostatnio rok odbyło się kilka warsztatów i spotkań, z których niewiele póki co wynika. Miasto obiecywało latem zeszłego roku partycypacyjne pisanie nowej strategii rozwoju – prace podobno się toczą, ale w zaciszu urzędów.
Każdy i każda, co angażowała się w jakiś protest czy miejskie konsultacje wie, że ten społeczny udział jest wciąż dość mierny. Nie mówiąc już o tematach, na które jako aktywistki i aktywiści mamy niewielki wpływ, wymagają bowiem poważnych decyzji politycznych. Są to np. polityka mieszkaniowa, reprywatyzacja czy skutecznie pokrycie Warszawy planami zagospodarowania przestrzennego. Z pozycji aktywistki trudno również o ustawianie priorytetów wydatków budżetowych.
BK: Masz zamiar startować z poparciem Partii Zieloni. Nie wszystkie miejskie aktywistki i aktywiści lubią partyjne szyldy, łącząc je ze wszystkim tym, co najgorsze w polityce lokalnej. Co odpowiedziałabyś na zarzuty osób uważających, że polityka partyjna jest „brudna” i że nie należy w nią wchodzić?
JE: Zieloni są dla mnie naturalnym środowiskiem politycznym. Z osobami działającymi w Zielonych jestem związana od dawna przez wspólne akcje, debaty czy inne formy działania, w tym ostatnio akcję Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM. W roku 2006 zaproponowali mi miejsce na mokotowskiej liście do Rady Miasta. Nie było ono biorące, więc miałam małe szanse się dostać, zwłaszcza jako początkująca działaczka. Ale był to dla mnie ważny moment – to wtedy po raz pierwszy musiałam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chcę podjąć ryzyko wejścia do polityki samorządowej i czy widzę się wówczas w roli radnej, czy nie i wolę zostać w środowisku pozarządowym. Odpowiedź była twierdząca.
Zieloni są partią inną od reszty. Bliżej im do ruchów społecznych niż do skostniałej, niedemokratycznej struktury, która może nam się kojarzyć z „betonem partyjnym”. Program Zielonych do wyborów samorządowych w 2010 r. zawiera większość postulatów, o które walczą ruchy miejskie. Nie należę do Partii Zielonych, działam jako miejsca aktywistka, ale wierzę, że wspólny start pozwoli nam połączyć to, co najlepsze w instytucjonalnej polityce z energią ruchów społecznych.
Odpowiada mi kierunek zrównoważonej polityki, który reprezentują Zieloni. Nie wszystko, co „obywatelskie” i „bezpartyjne” jest koniecznie dobre. Polityka miejska wymaga, jak każda polityka, opowiedzenia się za pewną wizją świata W ostatnich dniach pojawił się np. bezpartyjny kandydat na prezydenta Wrocławia, którego celem jest m.in. częściowe odzyskanie centrum miasta dla samochodów oraz usunięcie romskiego koczowiska.
Z kolei w Warszawie w ramach budżetu partycypacyjnego pojawił się obywatelski projekt budownictwa kontenerowego, do którego miałoby się eksmitować osoby niepłacące czynszu. Start z Zielonymi daje mi pewność, że nie pojawiają się „obywatelskie” pomysły, które są sprzeczne z wizją miasta zrównoważonego i przyjaznego dla wszystkich grup społecznych.
BK: W r. 2006 obecna prezydent miasta Hanna Gronkiewicz-Waltz walczyła o urząd miasta wizją wielu wielkich inwestycji infrastrukturalnych. W r. 2010 w politycznym przekazie stawiała już bardziej na „poprawę jakości życia”. Dostrzegasz w Ratuszu zmianę mentalnościową i odejście od wizji miejskości jako zalania jak największej powierzchni betonem?
JE: Przed ostatnie lata warszawski ratusz się zmienił. Pojawili się nowi urzędnicy, którzy jak pełnomocnik ds. rowerów, Łukasz Puchalski czy wiceprezydent Michał Olszewski wspierają działania miejskich aktywistek i aktywistów. Coraz prężniej działa również Centrum Komunikacji Społecznej, odpowiedzialne za organizowanie konsultacji i wzmacnianie dialogu społecznego. To bez wątpienia pozytywne zmiany. Jednak w praktyce współpracy z urzędem wciąż napotykamy jako mieszkanki i mieszkańcy na wiele barier.
Mimo że dano pewien poziom autonomii urzędnikom i urzędniczkom odpowiedzialnym za dialog ze stroną społeczną, to nieraz można odnieść wrażenie, że mają oni związane ręce. Na przykład w ramach budżetu partycypacyjnego mieszkanki i mieszkańcy składali projekty na poprawę jakości infrastruktury rowerowej oraz poprawę komfortu i bezpieczeństwa jazdy rowerzystek i rowerzystów. Większość z nich była konsultowana z biurem pełnomocnika rowerowego. Przy weryfikacji formalnej okazało się, że inne biura, jak Zarząd Dróg Miejskich i inżynier ruchu, są przeciwko tym projektom i podnoszą cenę ich wykonania lub blokują pod pretekstem zmniejszenia „przepustowości ruchu”, tak jakby dotyczyła ona tylko samochodów, a nie innych środków transportu. Wszystko to w sytuacji, gdy mamy dobrą strategię rozwoju zrównoważonego transportu, która zakłada, że to rowery, a nie samochody mają większe prawo do jazdy po centrum miasta.
Takich sytuacji, gdzie jedno biuro dąży do poprawy jakości życia mieszkanek i mieszkańców, a inne te działania blokuje, zdarzają się często. Tak jest też przy okazji działań wokół Zintegrowanego Programu Rewitalizacji. W tym przypadku Biuro Polityki Lokalowej pyta mieszkanki i mieszkanki Pragi o ich potrzeby dotyczące przestrzeni, a w tym samym czasie Praskie Stowarzyszenie Mieszkańców „Michałów” walczy przeciwko budowie Trasy Świętokrzyskiej, za które odpowiedzialne jest inne biuro. Pokazuje to, że w ratuszu nie ma spójnej wizji rozwoju miasta i wciąż wiele biur dąży do tego, żeby miasto było przede wszystkim przestrzenią tranzytową, a nie przestrzenią do życia.
BK: Choć lubisz mówić sporo na temat stawiania na „politykę dnia codziennego” Twoi adwersarze mogą Cię punktować za to, że nadal sporo pozostaje w Warszawie do zbudowania albo zagospodarowania – na przykład lewobrzeżne bulwary wiślane. Masz jakieś swoje pomysły na większe inwestycje czy konsekwentnie uważasz, że najważniejsze już za nami?
JE: Lewobrzeżne bulwary wiślane powinny zostać nie tylko wyremontowane, ale również uzupełnione o małą architekturę, która sprawi, że będzie to lepsza przestrzeń publiczna. Potrzeba również przedłużyć ścieżkę biegową na prawym brzegu Wisły. Będziemy kontynuować obecne inwestycje, takie jak II linia metra.
Z dużych inwestycji ważne jest również doprowadzenie tramwaju z Ochoty przez Mokotów na Wilanów. Koniecznie jest też domknięcie obwodnicy śródmiejskiej od Ronda Wiatraczna do Ronda Żaba. Na drugie życia czeka Skra oraz tor kolarski Orzeł wraz z unikatowym budynkiem projektu Macieja Nowickiego. Pomysłem wartym rozważenia jest również budowa kładki pieszo-rowerowej przez Wisłę.
Warszawa przede wszystkim potrzebuje więcej inwestycji w politykę mieszkaniową. Miasto wciąż ma za mało mieszkań komunalnych. Konieczne jest też zagospodarowanie istniejących pustostanów. Jeśli mówimy o inwestycjach to potrzeba również planów zagospodarowania przestrzennego, które zagwarantują, że będzie się ono rozwijać się w sposób zrównoważony.
BK: Byłaś bardzo mocno zaangażowana w inicjatywę Stop Podwyżkom Cen Biletów ZTM, z życzliwością spoglądałaś również na inicjatywę bezpłatnej miejskiej komunikacji publicznej, wdrożonej w stolicy Estonii, Tallinnie. Uważasz że ten eksperyment się powiódł i Warszawę – miasto dużo większe – stać na jego wprowadzenie? Jeśli nie bezpłatna komunikacja to co?
JE: Tallin prowadził bezpłatną komunikację miejską w na początku 2014 r. Wbrew oczekiwaniom nie sprawiło to radykalnego wzrostu liczby osób jeżdżących komunikacją miejską i zmniejszonej liczby samochodów w mieście.
Przeciwnicy i przeciwniczki bezpłatnej komunikacji miejskiej mówią o tym jak o porażce tego pomysłu. Zapominają jednak, że sam bezpłatny transport, a więc motywacja ekonomiczna, może nie wystarczyć do tego, żeby ludzie porzucili samochody. Konieczne są zmiany w infrastrukturze drogowej które sprawią, że inne sposoby poruszania się po mieście będą wygodniejsze.
W Warszawie jeśli chcemy promować zrównoważony transport, co jest moim priorytetem, musimy zastępować inwestycje drogowe inwestycjami w komunikację zbiorową. Władze miasta powinny jasno mówić mieszkankom i mieszkańcom, że inwestowanie w autostrady wewnątrz miasta i kolejne pasy nie prowadzi do likwidacji korków, ale do ich zwiększenia. Przepustowość ulic musi być równomierna i dotyczyć w równym stopniu wszystkich uczestników i uczestniczek ruchu, z priorytetem dla komunikacji publicznej i rowerów.
Jeśli zaś chodzi o same bilety, to Warszawa powinna wrócić do cen sprzed podwyżek. Przed podwyżkami najtańszy bilet kosztował 2 złote. Tania, dostępna komunikacja była wtedy chlubą miasta. Powinniśmy wrócić do tego stanu.
Warto też zweryfikować rodzaje biletów. Zastąpienie biletu jednorazowego biletem 75-minutowym było dobrym pomysłem, ale przydałby się jeszcze jeden – 45 minutowy, który będzie używany na przejazdy średniej długości. Błędem rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz było również wprowadzenie Karty Warszawiaka. Miała ona przekonać mieszkanki i mieszkańców do płacenia podatków w Warszawie, ale zniżka na bilet jest symboliczna, a sama karta ma negatywne skutki. Wzmacnia poczucie, że transport publiczny jest projektowany przede wszystkim dla osób mieszkających w Warszawie, a osoby mieszkające w aglomeracji mają sobie radzić we własnych zakresie – borykać się z wiecznie przepełnionymi pociągami oraz z brakiem integracji środków komunikacji (np. obecnie nie można wyjechać poza Warszawę na jednym, wspólnym bilecie).
BK: Znane jest również Twoje zaangażowanie w politykę mieszkaniową – intensywnie współpracujesz ze stołecznymi środowiskami lokatorskimi. Co Warszawa – której władze chwalą się, że wyremontowały lub zbudowały w ciągu ostatnich lat 2 tysiące lokali komunalnych – robi w tej kwestii źle i jakie działania powinna podjąć, by zwiększyć dostępność cenową mieszkań w mieście?
JE: Obecna polityka mieszkaniowa jest nakierowana na minimalizowanie negatywnych skutków Dekretu Bieruta. Mimo że w Warszawie buduje się więcej mieszkań niż w innych miastach, to kolejka się nie zmniejsza. Mieszkań wciąż jest za mało, a Warszawa nie podejmuje prób, żeby budować mieszkania np. w formule budownictwa publiczno-prywatnego. Nie korzysta też ze środków państwowych. Warszawa Społeczna krytykowała stołeczny ratusz za to, że przez ostatnie sześć lat złożył tylko 3 wnioski o państwowe dofinansowanie budownictwa komunalnego.
Mówiąc o problemach mieszkaniowych, popełnia się często błąd, skupiając się wyłącznie na lokatorach i lokatorkach komunalnych. A przecież problem mieszkaniowy dotyczy nas wszystkich. To, czego potrzebujemy, to mieszkania na wynajem. Warszawa powinna dążyć do powrotu mieszkań o funkcji komunalnej z wkładem własnym, o umiarkowanym czynszu – w ten sposób działały TBS-y. Miasto powinno też ułatwiać powstawanie mikrospółdzielni mieszkaniowych i wydzielać małe działki pod zabudowę. Wybudowanie metra kwadratowego mieszkania kosztuje 3-4 tys. złotych, czyli znacznie mniej niż mieszkanie kupowane od dewelopera.
Dywersyfikacja sposobów pozyskania mieszkania, w tym wsparcie mieszkań na wynajem sprawiłaby, że stałyby się one bardziej dostępne cenowo. Zgodnie z art. 75 Konstytucji „władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”, czyli zobowiązane są do wspierania wszystkich osób – niezależnie od dochodu.
BK: Nie da się chyba uciec od kwestii przeszłości Warszawy w kontekście jej teraźniejszości czy przyszłości – widać to chociażby przy okazji dyskusji nad pomysłami dotyczącymi odbudowy Pałacu Saskiego. Jakie podejście w tej kwestii reprezentujesz? Co możemy zaczerpnąć z historii i czy możemy o niej pamiętać inaczej, niż odbudowując zburzone budowle?
JE: Jestem przeciwko odbudowie Pałacu Saskiego. Mamy w Warszawie wiele zabytkowych kamienic. Odbudowa pałacu miałaby kosztować 800 mln złotych, czyli tyle, ile potrzeba na wyremontowanie kamienic na Pradze. Samorząd powinien się skupić na trosce o obecne dziedzictwo kulturowe. Chodzi zarówno o troskę o same budynki, jak i prowadzenie polityki edukacyjnej na jego temat.
Konieczne jest uczynienie dziedzictwa architektonicznego ważnym elementem rewitalizacji. Rewitalizacja infrastruktury powinna dotyczyć całych obszarów, a nie tylko budynków mieszkalnych. Na przykład obecnie toczą się konsultacje do Zintegrowanego Programu Rewitalizacji. Jednym z obszarów, których ma dotyczyć są Szmulki. Jednak obszar kryzysowy, który będzie rewitalizowany, nie obejmuje takich zabytków jak np. Młyn Michla. A przecież mógłby on pełnić funkcję lokalnego centrum kultury, oraz być jedną z atrakcji turystycznych.
Drugie życie mogłyby zyskać też cenne zabytkowe budynki, takie jak np. zbiorniki gazowe na Woli. To, czego potrzebujemy, to również przejrzyste prawo, które uchroni dziedzictwo przed uchybieniami ze strony deweloperów, ale też zachęci właścicieli zabytkowych budynków do troski o nie.
BK: Z reguły pyta się Ciebie o to, w jaki sposób osoba z klasy średniej odnajduje się ze swoimi lewicowymi poglądami. Chciałbym odwrócić to pytanie – w jaki sposób ze swoim przywiązaniem do wspólnotowego działania i potrzeby troski o innych chcesz pozyskać elektorat z Twojej klasy społecznej, często indywidualistyczny, pozamykany w zamkniętych osiedlach i skupiony przede wszystkim na spłacaniu swojego kredytu mieszkaniowego?
JE: W ciągu ostatnich kilku lat z roku na rok obserwujemy coraz większą liczbę lokalnych inicjatyw sąsiedzkich. Animuje je właśnie klasa średnia. Ludzie, którzy przez lata żyli w gronie tylko najbliższych znajomych teraz poczuli się odpowiedzialni za swoje sąsiedztwo. Dotyczy to zarówno starszych dzielnic, jak i właśnie tych grodzonych osiedli. Nie chcą żyć w przestrzeni anonimowej, gdzie jedynym gwarantem bezpieczeństwa jest ochroniarz, ale nawiązują relacje w miejscu, w którym mieszkają.
Coraz więcej osób chętnie wsiada na rowery – nie tylko w weekendy, ale również w codziennej drodze do pracy. Chcą mieć wolny wybór poruszania się różnymi środkami transportu – dlatego właśnie domagają się infrastruktury rowerowej.
To oni złożyli również 2200 wniosków do budżetu partycypacyjnego. Oczywiście zawsze można stwierdzić, że tych ludzi jest za mało, ale widać pewien pozytywny trend.
BK: Zdradzisz nam jakie decyzje chciałabyś podjąć w ciągu pierwszych 100 dni od objęcia urzędu prezydentki Warszawy?
JE: Tuż po wyborach Rada Miasta będzie przyjmowała budżet na rok 2015, więc moim pierwszym działaniem będzie przeczytanie oraz złożenie poprawek do tego budżetu. Rok 2015 to również czas, gdy kończy się Strategia Zrównoważonego Rozwoju Systemu Transportowego Warszawy do 2015 i na lata kolejne. Konieczne będzie stworzenie nowej strategii, która w przeciwieństwie do obecnej będzie jednoznacznie mówiła o kierunku rozwoju systemu transportowego oraz będzie zawierała wskaźniki, które pozwolą ocenić, jak szybko i w jakim stopniu udało nam się osiągnąć poszczególne cele. Będziemy dążyć do tego, żeby więcej osób miało dostęp do transportu zbiorowego, co się wiążę z obniżką cen biletów.
Pierwsze 100 dni to również czas na spotkania z urzędnikami i urzędniczkami z poszczególnych biur oraz ze stroną społeczną w celu wypracowania wspólnych zasad współpracy. W tym momencie poszczególna biura nie współpracują ze sobą, co powoduje opóźnienia. Nie wszystkie też są równie chętne do współpracy ze stroną społeczną – aktywistkami i aktywistkami oraz innymi mieszkankami i mieszkańcami przy załatwianiu bieżących spraw. Znalezienie efektywnego modelu współpracy jest istotne.
Będę weryfikować obecną strukturę urzędu. Potrzebujemy urzędnika o randze wiceprezydenta lub co najmniej pełnomocnika ds. prawobrzeżnej Warszawy, pełnomocnika ds. osób starszych oraz podniesienia prestiżu pełnomocnika ds. równego traktowania.
Zastąpię samochody służbowe służbowymi rowerami oraz przetargiem na przejazdy urzędnicze taksówkami.
Od samego początku będę również wdrażać drobne i tanie, ale niezwykle potrzebne udogodnienia dla mieszkanek i mieszkańców jak bezpłatne wifi – w tym w metrze, brzęczki na światłach, które ułatwiają przechodzenie przez pasy osobom niedowidzącym, wydłużanie faz światła zielonego dla pieszych, żeby bez trudu można było przejść przez ulicę.
Zatroszczę się również o najbliższe otoczenie ratusza. Po otwarciu II linii metra pętla autobusowa zniknie z pl. Bankowego, ale nie stanie się on parkingiem. Zorganizujemy konkurs na zagospodarowanie tego placu i zmianę go w przyjazną przestrzeń publiczną, z której wygodnie będzie można przejść przez zieleń między pl. Bankowym a Królewską do Parku Saskiego.
Fot. Joanny Erbel – Tomasz Michalczewski.
Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.