ISSN 2657-9596
Fot: Richard Grandmorin/Flickr.com

Ku pieniądzowi publicznemu

Krzysztof Lewandowski
28/10/2017
Wstrząsy gospodarcze, z jakimi boryka się świat, są rezultatem fałszywej doktryny. Doktryna ta opiera się na pojęciu niedostatku, któremu, jako ratunek przed nim, towarzyszy zalecenie pełnego zatrudnienia i jak największej produkcji, co ma owemu niedostatkowi zapobiegać.

Kłopot polega na tym, że ludzkie potrzeby są nieograniczone, zaś świat jest ograniczony, zwłaszcza w swoim przejawie biologicznym. Niszczenie lasów, przyrody, gatunków, naturalnych krajobrazów to pochodna coraz większej niedokonsumpcji tego, co się coraz wydajniej produkuje.

Zalew kultury powoduje, że dewaluują się dzieła, na które mamy coraz mniej czasu, aby je kontemplować. Zalew tandety powoduje, że wyrzucamy na śmietnik prawie całkiem dobre pralki czy ciuchy. Nasze ograniczone możliwości konsumpcji sprawiają, że konsumpcja ta staje się płytka i powierzchowna, a niestrawione resztki zaśmiecają środowisko, redukując z niego życie biologiczne, czyli także nas.

Fałszywy obraz niedostatku (zamiast obrazu coraz większego nadmiaru dóbr nie w pełni konsumowanych) przekłada się na zgubny imperatyw produkcyjny. Mamy coraz więcej produkować, bo jest nas coraz więcej i każde z nas ma rosnące potrzeby – takie jest uzasadnienie dla tego imperatywu. Wyrazem owej filozofii „jeszcze więcej” jest PKB jako główna miara postępu. Filozofia ta zgubiła wyspę Rapa Nui, gdzie w ferworze produkcji obelisków wycięto wszystkie drzewa i cywilizacja umarła.

Jądrem filozofii „jeszcze więcej” jest dziś korporacja. To ona, zajęta głównie zastępowaniem ludzi robotami, nakręca spiralę wydajności, ona rozrasta się i rozlewa po całej Gai niczym rak. Człowiek jest elementem coraz bardziej zbędnym, piaskiem w trybach korporacyjnej machiny produkcyjnej, co wykazały niedawne doświadczenia, przeprowadzone w Chinach. Pełna robotyzacja nowoczesnej linii produkcyjnej spowodowała tam trzykrotne zwiększenie wydajności fabryki.

Antycypując niedaleką przyszłość, należałoby już dziś badać zagrożenia wynikające z tego, że poprzez eliminowanie ludzi z produkcji przez systemy sztucznej inteligencji już niedługo będzie można znacznie zwiększyć tempo przerabiania środowiska na odpady, a ludzi na niewolników rosnącej niedokonsumpcji. Do tego w sposób nieuchronny prowadzi obraz niedostatku i zaszyty w nim imperatyw wykładniczego wzrostu gospodarczego, powiązany pętlą dodatniego sprzężenia zwrotnego z patologicznym modelem systemu monetarnego, na którym opiera się funkcjonowanie współczesnego rynku.

Koroną gospodarki jest korporacja bankowa. To ona steruje procesem „jeszcze więcej” produkcji. Źródłem jej omnipotencji jest przywilej kreacji „z powietrza” kredytu, czyli quasi-pieniądza — środka transakcyjnego, nieodróżnialnego od pieniądza państwowego, tworzonego w każdym banku komercyjnym drogą operacji księgowej.

Możliwość tworzenia „z powietrza” kredytu wynika z zawężającej interpretacji Konstytucji RP przez twórców prawa bankowego. Słowo „pieniądz” z Konstytucji 1997 roku zostało w prawie bankowym – a więc w ustawie niższej rangą od Konstytucji – zastąpione słowem „znak pieniężny”, przez co wyłącznie do znaku pieniężnego (banknoty, bilon) zawężono prerogatywę kreacji pieniądza przez NBP. A znaku pieniężnego jest obecnie w pieniądzu 15%.

Jak powstaje pieniądz nie będący znakiem pieniężnym? W renomowanych podręcznikach ekonomii od stu lat faszeruje się studentów fałszywymi teoriami, z których wynika, że bank komercyjny udziela kredytu, czerpiąc środki na ten cel ze zdeponowanych wcześniej oszczędności innych klientów.

Niedawne publikacje Banku Anglii (2014), Deutsche Bundesbanku (Raport z kwietnia 2017 roku) czy najnowsze publikacje naukowe zadają jednak kłam temu twierdzeniu i wykazują, że kredyt tworzony jest przez banki komercyjne ex nihilo, „z powietrza”. Żeby udzielić komuś kredytu, banki nie muszą mieć uprzednio żadnych pieniędzy zdeponowanych przez klientów. Kreacja nowego kredytu dokonuje się drogą księgową. Aktywa banku powiększają się o taką samą kwotę, jak pasywa, a zobowiązanie spłaty kredytu staje się równocześnie czyimś depozytem.

W wyniku przyznania komuś kredytu bilans banku powiększa się o kwotę kredytu, a do obiegu wchodzi nowy pieniądz, a raczej niby-pieniądz, będący produktem czystej księgowości. Ten niby-pieniądz, honorowany przez kartel bankowy na równi z pieniądzem gotówkowym, jest na rynku nieodróżnialny od pieniądza publicznego, emitowanego przez bank centralny.

Niby-pieniądz kredytowy, podszywający się pod pieniądz konstytucyjny, to dziś główny, 85-procentowy składnik podaży pieniądza. Z jego niewielkiego pokrycia kapitałem realnym banków biorą się notoryczne problemy sektora finansowego, który my, obywatele, cyklicznie ratujemy z opresji pieniędzmi publicznymi – ku naszemu dalszemu samozatraceniu w tym wadliwym systemie.

Ostatecznego obalenia mitu o banku będącym pośrednikiem finansowym dokonał w roku 2015 prof. Richard Werner z Uniwersytetu Southampton w Wielkiej Brytanii, posługując się danymi austriackiego banku Raiffeisen. Wniosek z jego badań bankowości, po raz pierwszy prowadzonych metodą indukcyjną, jest jednoznaczny: bank komercyjny kreuje „z powietrza” nowy quasi-pieniądz za każdym razem, gdy udziela komuś kredytu. Tą drogą bilans banku wzrasta. Wzrasta też agregat monetarny szerokiego pieniądza M3, którym posługujemy się – my, obywatele, oraz firmy – na co dzień.

Wraz ze wzrostem gospodarczym odpowiednio powinna rosnąć też ilość pieniądza. Jeśli gospodarkę polską z PKB 1,8 bln złotych obsługuje 1,2 bln pieniądza, to wzrost o 3 proc. rocznie (1,8 bln zł x 0,03 czyli 54 mld zł) powinien spotkać się z proporcjonalną dodatkową emisją pieniądza, a więc 36 mld zł (bo 1,2 bln zł x 0,03 to 36 mld zł). Tyle nowego środka płatniczego powinno się corocznie wstrzykiwać do obiegu, aby nadążać za szaleńczym (bo wykładniczym) tempem wzrostu gospodarczego.

Oddanie tego zadania bankierom to olbrzymia strata dla polskiej gospodarki, choć nie jedyna, która wynika z prywatnej kreacji ex nihilo quasi_pieniądza zwanego kredytem. Poprzez kreację pieniądza kredytowego środowisko prywatnych biznesmenów z sektora bankowego przejęło kontrolę nad podstawowym dobrem publicznym – pieniądzem. Koszty społeczne tego przejęcia kontroli są ogromne.
Dotkliwymi skutkami prywatnej kreacji pieniądza są bańki spekulacyjne, np. na rynku nieruchomości, i kryzysy, układające się w cykle koniunkturalne splecione z fluktuacjami podaży pieniądza. Straty gospodarcze obywateli na grach prowadzonych w finansowym kasynie – jak nazywa się miejsce „pracy” (a właściwie stacjonowania) pieniędzy spekulacyjnych tworzonych w prywatnych bankach – są trudne do oszacowania, choć wielkie. W Polsce dotykają one między innymi właścicieli kredytów frankowych i polisolokat, którzy dali się namówić na toksyczne instrumenty pochodne zawarte w kontraktach.

Dodatkowo, jak wynika z obliczeń niemieckiego ekonomisty Helmuta Creutza, skumulowana ilość odsetek, uwzględniających wszystkie szczeble łańcucha produkcyjnego, a więc płaconych przez elektrownię dostarczającą fabryce prąd, przez dostawców surowców, podwykonawców, hurtowników i detalistów, waha się w zakresie od 30 do 70% ceny produktu finalnego.

Jeszcze trudniej jest oszacować straty wynikające z naruszenia tkanki społecznej, będącego rezultatem prywatnej kreacji i koncentracji kapitału oraz środków produkcji w rękach malejącej grupy bankowych elit. Pochodną prywatnej kreacji kredytu jest też mizeria nauk ekonomicznych, serwujących studentom fałszywe teorie monetarne, zaciemniające prawdziwy obraz powstawania pieniądza i uniemożliwiające naprawę systemu.

Jednak ignorancja ekonomiczna mas obserwujących degradację środowiska naturalnego i rosnące nierówności społeczne nie będzie trwać wiecznie. Nie tylko bowiem z ośrodków akademickich, ale także z ulic Zurychu, Amsterdamu czy Londynu płynie coraz donioślejszy głos wzywający do opamiętania i zmiany systemu bankowego na taki, który nie zawierałby w sobie imperatywu wzrostu gospodarczego, wymuszanego odsetkami od zaciąganych kredytów. Imperatyw ten bierze się stąd, że, teoretycznie rzecz biorąc, kredyty są spłacalne tylko wtedy, gdy stopa wzrostu gospodarczego jest wyższa od stopy kredytu.

Priorytetem elit bankowych, dążących do jak najwyższych wpływów z odsetek od zaciąganych kredytów, wybrukowane jest piekło światowej gospodarki. To dlatego, aby – w celu możliwości spłacania kredytów – rosło PKB, lodówki i żarówki psują się dużo częściej, niż powinny się psuć, samochody jeżdżą na dłuższych trasach, niż wynikałoby to z racjonalnej organizacji lokalnych gospodarek, a środowisko zmaga się z postępującą degradacją i zaśmiecaniem go resztkami po coraz większej niedokonsumpcji.

Receptą na zahamowanie bezrozumnego niszczenia planety przez coraz wydajniejsze maszyny jest przede wszystkim odkłamanie ekonomii i zmiana systemu monetarnego na taki, w którym nie byłby zaszyty imperatyw wzrostu wykładniczego, który wcześniej czy później zniszczy każdy ekosystem. W systemie powinien być zaszyty imperatyw wzrostu jakościowego, a nie ilościowego.

Pieniądz umożliwiający przestawienie gospodarki na zero-wzrostową i proekologiczną, to pieniądz publiczny, emitowany w całości przez banki centralne lub banki komunalne, będące własnością lokalnych społeczności. W ramach reformy monetarnej, którą postulują ruchy Positive Money czy Vollgeld, obecny kredyt generowany przez banki komercyjne zostałby zastąpiony pieniądzem banku centralnego. Zysk z towarzyszącej tej transformacji pierwotnej emisji pieniądza w Polsce można szacować na 1,000 mld zł. To więcej niż cały nasz dług narodowy, od którego rok w rok płacimy bankom i instytucjom finansowym haracz oprocentowania w wysokości ok. 30 mld zł. [1]

Jak wykazują ekonomiści w najnowszych pracach, powstałych po 2008 roku, zastąpienie emisji kredytu, opartej na rezerwach cząstkowych, emisją pieniądza w pełni publicznego, tworzonego wyłącznie przez bank centralny, doprowadziłoby do stabilizacji gospodarczej, eliminacji długu publicznego, zaniku kryzysów, panik bankowych i innych patologii, wynikających z dysfunkcji obecnego systemu monetarnego. Dokonanie tej reformy to zadanie dla nowych elit.

Przypisy:

[1] Kreowane przez siebie pieniądze bank centralny mógłby wprowadzać do obrotu bezpośrednio, poprzez wydatki własne czy np. dywidendę obywatelską, lub pożyczać (na procent) bankom komercyjnym.

Zysk z emisji (inaczej nazywany senioratem) byłby jednorazowy i dotyczyłby pieniądza bezdłużnego, emitowanego bezpośrednio na rynek, a nie pieniądza pożyczanego. Jakie proporcje przyjmie rynek bankowy po reformie, trudno dziś zgadnąć, zwłaszcza że emisja bezpośrednia przez NBP wymaga zmiany konstytucji. Wydaje się, że 1000 mld zł to górna granica senioratu do pozyskania przez NBP w okresie transformacji. Z dostępnej po polsku literatury na ten temat wymienię:

1) Sigurjonsson, F.; „Reforma monetarna”, 2016

2) KPMG; „Emisja pieniądza”, 2017

3) Werner, R.; „Stracone stulecie w ekonomii”, 2016

Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeżeli /chciałabyś/chciałbyś nam pomóc, kliknij tutaj: Chcę wesprzeć Zielone Wiadomości.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.