ISSN 2657-9596

Jak to się robi w Czechach

Bartłomiej Kozek , Ondřej Liška
06/12/2011

O tym, jak otrząsnąć się z porażki i skutecznie budować partię poza parlamentem opowiada lider czeskich Zielonych Ondřej Liška w rozmowie z Bartłomiejem Kozkiem.

Bartłomiej Kozek: W 2006 r. Strana Zelených fetowała wielki sukces: udało wam się zdobyć 6,4% głosów w wyborach parlamentarnych i weszliście do centroprawicowego rządu, obejmując w nim kilka ministerstw. Ale w kolejnych wyborach w 2010 r. twoja partia nie przekroczyła już progu wyborczego. Czy możesz w krótkich słowach powiedzieć polskim czytelniczkom i czytelnikom, jak do tego doszło?

Ondřej Liška: To dość skomplikowane. Trudno zwięźle wyjaśnić, jak to się stało, że ten czteroletni okres koniec końców nie okazał się dla Zielonych takim sukcesem, jak to początkowo wyglądało. Trzeba uwzględnić wiele aspektów, a sytuacja w Republice Czeskiej jest bardzo różna od polskich warunków…

BK: To może zacznijmy od tego, kim są wasi wyborcy…

OL: W ciągu ostatniego dwudziestolecia w czeskiej polityce co jakiś czas pojawiały się partie reprezentujące przeciętnego wyborcę o poglądach umiarkowanych, liberalnych i proeuropejskich. Pojawiały się… i znikały po jednej czy dwóch kadencjach. W 2006 r. znów było zapotrzebowanie na taką partię i w oczach wielu wyborców tę rolę odgrywała właśnie Strana Zelených.

BK: Dobrze wam było z tym wizerunkiem?

OL: Miało to swoje dobre i złe strony. Wizerunek umiarkowanej partii liberalnej nie odpowiada całemu bogactwu i złożoności zielonej polityki, także zielony elektorat jest oczywiście zupełnie inny. Dlatego niektórzy sądzą, że byliśmy skazani na klęskę. Uważam jednak, że był to dobry punkt wyjścia, mieliśmy dzięki temu szansę pokazać się, zapoznać czeskie społeczeństwo z ruchem zielonych i jego wartościami.

BK: A jak udawało wam się realizować te wartości w praktyce rządzenia?

OL: Wiele ważnych punktów naszego programu udało nam się zrealizować, ale muszę szczerze powiedzieć, że zrobiliśmy także pewne poważne błędy. Niewykluczone że jako partia nie byliśmy po prostu do końca gotowi do tego, by jednocześnie budować ruch zielonych i przyjąć odpowiedzialność za rządzenie. Nie posunąłbym się do tego, by uznać poparcie dla centroprawicowego rządu w kontekście powyborczej sytuacji w 2006 r. za niewybaczalny błąd. Ale bez wątpienia powinniśmy byli opuścić rząd natychmiast, gdy okazało się, że nie realizuje on uzgodnionego wspólnie programu i że zielone postulaty, które udało nam się wynegocjować podczas tworzenia rządu, są odsuwane na później lub wypaczane. To było jedno z naszych najmocniejszych doświadczeń w tym rządzie i, mówiąc bez ogródek, słono za to zapłaciliśmy. Oczywiście wyborcy nie odbierali też za dobrze tego, że w partii toczyła się wewnętrzna walka na oczach opinii publicznej.

BK: Mimo braku reprezentacji w parlamencie utrzymaliście pozycję we władzach samorządowych w całym kraju. Jak to się wam udało?

OL: Sukces w wyborach samorządowych w 2010 r. podniósł morale partii, ponieważ mogliśmy pokazać, że nadal liczymy się jako podmiot na scenie politycznej. Byliśmy nawet blisko zdobycia miejsc w radzie miasta Pragi, lecz niestety nie udało nam się to wskutek wymierzonych w mniejsze partie machinacji z granicami okręgów wyborczych. Dziś, rok po wyborach, mamy ugruntowaną pozycję i jesteśmy najczęściej cytowaną w mediach siłą pozaparlamentarną.

BK: Mocno zmieniliście wasz program?

OL: Muszę powiedzieć, że nie wprowadziliśmy jakichś wielkich zmian w stosunku do naszego programu wyborczego z 2010 r. Przemyśleliśmy jednak i zmieniliśmy nasze stanowisko w kwestii reformy systemu emerytalnego.

BK: Czy Strana Zelených dorobiła się własnego think tanku?

OL: Rozwijam ostatnio projekt pod hasłem „Česko hledá budoucnost” (Czechy rozglądają się za przyszłością), to wariacja na temat „Britain’s got talent” (śmiech). Projekt ten, koordynowany przeze mnie i mojego kolegę Šádí Shanaah, nie jest bezpośrednio powiązany z Partią Zielonych. Prowadzi go niezależny think tank Glopolis – Prague Global Policy Institute. Wspólnie z ponad setką starannie dobranych ekspertów, ekologów, biznesmenów i działaczy organizacji pozarządowych dyskutujemy o tym, jakie cele zarysować przed czeskim społeczeństwem na najbliższe 15 lat. Chodzi nie tylko o to, by zaprojektować i wydać książkę, lecz także o zbudowanie sojuszy na rzecz niezbędnych zmian. To bardzo interesujący i owocny eksperyment zarówno z punktu widzenia metodologicznego, jak i intelektualnego. Przyciągnął uwagę mediów i opinii publicznej i sprawdza się jako platforma dyskusji o rozwiązaniach sprzyjających zrównoważonemu rozwojowi. Jak mówiłem, projekt nie jest powiązany z Partią Zielonych, ale cieszy się wsparciem Fundacji im. Heinricha Bölla i Zielonej Fundacji Europejskiej.

BK: A jak wygląda sytuacja wewnątrz partii? W okresie, gdy liderem był Martin Bursík, wiele osób od was odeszło…

OL: To prawda, ale później zrekompensował to napływ wielu nowych członków, którzy przynieśli ze sobą nowe postawy, opinie, idee. Dzięki nim partia zmienia się na lepsze.

BK: Jak przyciągacie do siebie tych nowych ludzi, jak włączacie ich w bieżące działania partii? Dzielenie się wiedzą, odpowiedzialnością i umiejętnościami to wyzwanie dla każdej organizacji…

OL: Myślę, że tym, co przyciąga do nas ludzi, jest po prostu nasza aktywność w polityce lokalnej oraz obecność w sferze publicznej, zarówno na poziomie lokalnym, jak i ogólnokrajowym. Troska o to, aby nowi ludzie stawali się aktywnymi członkiniami i członkami partii to zadanie dla struktur lokalnych. Zieloni wierzą, że sprawna struktura musi być budowana oddolnie, a nie odgórnie. Oczywiście krajowe organy partii mają obowiązek zaproponowania ludziom narzędzi do dzielenia się wiedzą, umiejętnościami i doświadczeniem, ale takie działania skuteczniej prowadzi się poprzez tworzenie poziomych sieci.

BK: Czy trudno buduje się takie sieci?

OL: Cóż, jednym z naszych głównych narzędzi jest kawiarnia…

BK: Kawiarnia?

OL: Owszem (śmiech). Jeden z naszych członków stworzył w Pradze wspólnie z grupą sympatyków miejsce pod nazwą Green Café. Z jednej strony to świetne miejsce spotkań, a z drugiej pomaga w finansowaniu partii. Inny projekt, za pomocą którego staramy się dotrzeć do ludzi, to Green Academy – organizacja pozarządowa, która promuje zieloną politykę, organizujac konferencje, warsztaty i okrągłe stoły na różne tematy. Pozwala to nam budować mocniejsze związki ze społeczeństwem, a zarazem wzmacniać kompetencje naszych świeżo upieczonych polityków.

Co ważne, podjęliśmy wysiłki w celu znalezienia źródeł etycznego finansowania, aby w przyszłości zapewnić partii środki na stabilne funkcjonowanie nawet bez subwencji z budżetu. Prosimy też różne osoby o skromne, ale regularne darowizny. Potrzebujemy 600 takich darczyńców, aby móc prowadzić taką samą działalność, jak w okresie, gdy mieliśmy subwencję. Na dzień dzisiejszy mamy 200 osób, które wpłacają nam co miesiąc od 4 do 20 euro. To mniej więcej jedna trzecia tego, co potrzebujemy. Wierzę, że do połowy następnego roku uda nam się uzyskać w ten sposób dość środków na bieżące działania i zacząć oszczędzać pieniądze na przyszłe kampanie wyborcze.

BK: Skoro już mowa o wyborach… W najnowszych sondażach Strana Zelených zbliża się do 5-procentowego progu. Jakich wyborców chcecie reprezentować i czym różnią się oni od tych, którzy głosowali na was w 2006 r.?

OL: Wzrost poparcia w sondażach zawsze cieszy i daje motywację do pracy, wierzę jednak, że musimy trzymać się ziemi i realistycznie skupiać się na naszych celach długoterminowych. Zielony elektorat pozostaje ten sam, ale musimy pamiętać, że do parlamentu wprowadziły nas w 2006 r. nie tylko głosy zielonych wyborców.

Jestem przekonany, że o naszym elektoracie musimy myśleć tak samo, jak myślimy o zielonych jako partii, czyli odrzucając uproszczony podział na lewicę i prawicę. Głosują na nas z jednej strony osoby z ruchu zielonych, aktywiści i intelektualiści oraz ludzie wykształceni, ale z drugiej strony ci, których określiłbym jako „technooptymistów”, ludzie młodzi, młode rodziny itp. Staramy się naśladować model niemiecki, gdzie Zielonym udało się przekonać ludzi, że zielona polityka jest interesująca i korzystna nie tylko dla jakiejś wąskiej grupy, lecz dla ogółu społeczeństwa. I że nie trzeba koniecznie samemu być „zielonym”, żeby głosować na zieloną politykę i mieć z tego korzyści.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.