ISSN 2657-9596

Norki, śmierdzący biznes

Ewa Koś , Marcin Wrzos
20/05/2014

Fermy norek nie generują wielu miejsc pracy, a towarzyszą im duże koszty środowiskowe. Pozostaje niesmak, wielki smród i niechęć do lokalnej władzy, która nie jest w stanie zabezpieczyć potrzeb mieszkańców. Ewa Koś w rozmowie z Marcinem Wrzosem.

Marcin Wrzos: W Polsce hodowla norek amerykańskich rozwija się bardzo dynamicznie. Mamy już w kraju około 750 ferm. Jakie są tego powody?

Ewa Koś: Jest to bardzo opłacalne. Powodów tego stanu rzeczy jest kilka. Po pierwsze na fermach, gdzie hoduje się do 15 tysięcy norek, nie są potrzebne żadne specjalne zezwolenia. Dopiero w przypadku większych hodowli wymagany jest raport oceny oddziaływania na środowisko. By rozpocząć działalność, wystarczy pozwolenie na budowę instalacji hodowlanych. Na większości ferm nie przekracza się limitu 15 tysięcy zwierząt, by ograniczyć procedury. Przynajmniej formalnie, ponieważ w praktyce nikt ich nie liczy i nie ma weryfikacji deklarowanej liczby zwierząt.

Po drugie w hodowlę niewiele trzeba zainwestować. Wystarczy niewielka działka, na której ustawiane są piętrowo klatki, w których umieszcza się zwierzęta. Do ich obsługi nie potrzeba wielu pracowników. Koszty są niskie, a zyski duże. Dodatkowo podatki płacone przez właścicieli ferm są bardzo niskie. Nie trzeba również martwić się o przestrzeganie norm, które w Polsce są bardzo mało restrykcyjne. Instalacje w dużej mierze są niekontrolowane, zarówno w trakcie powstawania, jak i później w trakcie użytkowania.

MW: Czy w przypadku dużych ferm jest nieco lepiej?

EK: Na pewno zyski są większe. Konieczny raport oceny oddziaływania na środowisko musi wykonać uprawniona do tego osoba. Praktyka jest taka, że najczęściej wynajmowana jest przez właścicieli ferm osoba z zewnątrz, niezwiązana z lokalną społecznością. Nie chciałabym stawiać zarzutu, że sporządzane w ten sposób raporty są tendencyjne, ale osoby mieszkające blisko ferm zgłaszają zastrzeżenia co do ich rzetelności. Wnioski nie zawsze formułowane są w oparciu o rzeczywiste zagrożenia czy oddziaływanie na środowisko.

Dużym problemem w przypadku mniejszych i nieco mniejszym zakresie dużych ferm jest nieprzestrzeganie norm środowiskowych, jeśli chodzi o utylizację zwierząt po zagazowaniu i obdarciu z futer. Teraz są one mielone w wielkich młynkach, a potem rozrzucane po polach. Oczywiście potem pole takie jest zaorywane i w ten sposób gleba ulega skażeniu.

MW: Trochę przewrotnie zacząłem rozmowę od kwestii ekonomicznych. Trudno jednak w przypadku hodowli norek uciec od aspektów etycznych…

EK: Trzeba mówić o prawach zwierząt, ponieważ inaczej się nie da. Zwierzęta są hodowane w bardzo złych warunkach. Nawet, jeśli dopuścimy możliwość hodowli, to przede wszystkim powinny być przeprowadzone badania ich behawioralnych potrzeb. Tych badań w Polsce nie ma, bądź są w formie szczątkowej. Tylko wtedy będzie można zapewnić im przynajmniej godziwe warunki, zgodne z ich potrzebami. W Danii, gdzie tego typu hodowla jest również bardzo popularna, po przeprowadzeniu badań ustalono pewne minimalne normy. Zgodnie z nimi norki powinny mieć co najmniej 1 m kw. do życia. W Polsce, zgodnie z naszymi normami, w klatce o takiej samej powierzchni możemy trzymać trzykrotnie więcej zwierząt.

Zwierzęta hodowane w takim zagęszczeniu w klatkach są bardzo agresywne i ranią się nawzajem. Nie wiem, jak radzą są sobie z tym hodowcy, ale na filmach nakręconych przez obrońców praw zwierząt widać okaleczone zwierzęta. Z pewnością nie mają one dobrych warunków do życia. Zgodnie z duńskimi normami nie można ustawiać klatek piętrowo. U nas to normalna praktyka. Często ze względów oszczędnościowych stosuje się metodę bezściółkową i odchody spadają do klatek poniżej. Wbrew normom nie zawsze zwierzęta mają nawet dostęp do świeżej wody.

MW: Wśród właścicieli ferm w Polsce nie brakuje obywateli Danii i innych państw UE…

EK: W Europie Zachodniej istnieje silny sprzeciw wobec hodowli zwierząt futerkowych. W Holandii parlament uchwalił ustawę, w której wprowadza jej zakaz od roku 2024. Może się wydawać, że to bardzo długi okres przejściowy, ale to czytelny sygnał, że nie ma sensu inwestować już w hodowlę norek. W Danii, by prowadzić tego typu fermę, trzeba spełnić wysokie standardy środowiskowe. Wprowadzając np. zakaz ustawiania klatek piętrowo powoduje się wzrost kosztów produkcji. A ponieważ w Polsce wymogi są dużo niższe i nie istnieje skuteczny system nadzoru, to hodowcy z Danii i innych państw UE chętnie przenoszą do nas swoją działalność.

MW: Czy lokalne władze nie mają wpływu na to, co się dzieje na ich obszarze?

EK: Mamy taki ciekawy przypadek w Rościnie. Kilka lat temu w centrum wsi była prowadzona hodowla indyków, ale w pewnym momencie przestała się opłacać. Działkę i zabudowania gospodarskie kupił nowy właściciel, który szybko dostał pozwolenie na przebudowę tego obiektu i teraz prowadzi tam hodowlę norek. Okoliczni mieszkańcy protestują, ponieważ wyciekająca gnojowica zanieczyszcza miejscowy staw. Nie jest ona oczyszczana jak należy i powoduje, że w okolicy jest straszny odór. Życie mieszkańców jest wyjątkowo nieprzyjemne z takim sąsiedztwem.

Mieszkańcy protestowali, a tymczasem na tej samej działce powstała druga ferma na 15 tysięcy norek. Prowadzona jest ona formalnie przez inną firmę, chociaż obie łączy osoba właściciela. W ten sposób na małej działce w centrum wsi hoduje się już 30 tysięcy norek bez raportu oceny oddziaływania na środowisko. Władze gminne, powiatowe i wojewódzkie wykręcają się od podjęcia jakichkolwiek decyzji i twierdzą, że nie mają kompetencji do zablokowania funkcjonowania takich instalacji na swoim terenie. Formalnie wszystko jest zgodne z prawem.

MW: Co w takiej sytuacji robią mieszkańcy?

EK: Mimo że proceder trwał i narastał, w ostatnich latach było o nim cicho. Ludzie protestowali, ale informacje o tym nie przebijały się do mediów. Były trzymane pod lokalnym kloszem. Sytuacja zmieniła się dopiero w lipcu 2013 r., kiedy w Przelewicach doszło do protestu przeciwko budowie nowej fermy norek. Znajduje się tam bardzo cenny przyrodniczo ogród dendrologiczny powstały na początku XX w. Jest to jeden z cenniejszych zabytków przyrodniczych w województwie zachodniopomorskim i w całej Polsce. Ogród Przelewicki jest bardzo ważnym miejscem dla gminy i województwa. Przyjeżdżają tam wycieczki, odbywają się różnego rodzaju szkolenia. Pałac w Przelewicach został odbudowany przy wsparciu funduszy unijnych. Ogród jest bardzo duży i znajduje się w odległości 4 km od obszarów Natura 2000.

Nowa ferma miała powstać dosłownie naprzeciwko Ogrodu. Nie pytając nikogo o pozwolenie, właściciel nielegalnie starał się przewieść z innej swojej fermy 15 tysięcy norek. Miejscowa ludność nie pozwoliła na to. W okolicy znajdują się już fermy norek, które poczyniły ogromne spustoszenia w populacji dzikich ptaków żyjących na obszarze Natura 2000. Obawiali się skutków niepożądanych zarówno dla nich jak i dla Ogrodu, z którego przecież żyją. Mieszkańcy zorganizowali straż i zablokowali dojazd do posesji, na której miały być hodowane norki. Blokada trwa do dnia dzisiejszego, mieszkańcy zmieniają się na posterunkach, które są obsadzone 24 godziny na dobę.

MW: Czy nagłośnienie problemu przyczyni się do ucywilizowania hodowli norek w Polsce?

EK: Temat zaistniał w mediach, ale zmiany idą raczej w przeciwną stronę. W lipcu byłam w Przelewicach, żeby zapoznać się z sytuacją, oraz rozmawiałam z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska. Okazało się, że nikt praktycznie nie wie, ile takich hodowli może być, a ponadto mieszkańcy wskazywali, że w zasadzie norka amerykańska powinna znaleźć się na liście gatunków inwazyjnych. Polska podpisała Konwencję Berneńską z 1979 r., która reguluje te kwestie. Na dołączonej do niej liście znajduje się norka, ale też szereg innych gatunków roślin i zwierząt, które zagrażają innym endemicznym gatunkom. Niestety polska lista została w 2011 r. bardzo skrócona, zniknęła z niej również norka. Ale to tylko jeden aspekt sprawy. W międzyczasie norka została przez Ministerstwo Rolnictwa uznana za zwierzę gospodarskie, takie jak choćby krowa. Stało się tak mimo tego, że jest ona zwierzęciem dzikim i nie może być udomowiona. Był to tylko zabieg, który miał służyć zrównaniu norki z innymi zwierzętami gospodarskimi, chociaż ta, jako gatunek dziki, powinna być hodowana na zupełnie innych zasadach.

MW: W Ministerstwie Środowiska rozpoczęła się procedura, która ma ponownie wpisać norkę na listę gatunków inwazyjnych. Czy nie jest to krok w dobrą stronę?

EK: Ministerstwo Środowiska zaczęło konsultacje społeczne w celu wprowadzenia tego zwierzęcia na listę gatunków inwazyjnych, ale nie rozpoczęło konsultacji z Ministerstwem Rolnictwa w celu wykreślenia norki z listy zwierząt gospodarskich. Mimo to minister rolnictwa już zdążył ogłosić, że on się na taką korektę nie zgodzi. W moim odczuciu konsultacje mają służyć tylko uspokojeniu niepokojów społecznych, a nie rozwiązaniu problemu. Mam niestety powody, by nie ufać w dobrą wolę rządu.

Kiedy sprawa uległa nagłośnieniu, nasz sejmik wojewódzki zwrócił się do ministra środowiska z prośbą o wprowadzanie takich rozwiązań, które wymuszałyby dokonywania oceny na środowisko dla każdej instalacji niezależnie od liczby hodowanych zwierząt. Nie można było już całej sprawy ignorować i stąd decyzja o konsultacjach. W tym samym czasie przepycha się zmiany w ustawie o nawozach i nawożeniu. Moim zdaniem istniejące dotąd przepisy były jedną z ważnych przesłanek, aby utrącić hodowlę zwierząt futerkowych jako zwierząt gospodarskich.

MW: Dlaczego zmiany w ustawie o nawozach i nawożeniu są tak ważne?

EK: Według ustawy o nawozach i nawożeniu z 2007 r. odchody zwierząt futerkowych (w tym norek) nie były uznawane za nawóz naturalny ze względu na zawarte w nim toksyczne związki. Jednak Główny Inspektor Sanitarny Kraju dopuścił metodę kompostowania tych odchodów. Po 6 miesiącach odchody takie ponoć stają się nawozem i mogą być wylewane na pole. Niemniej taka korzystna dla hodowców interpretacja nie miała umocowania w ustawie.

W momencie, kiedy rozpoczęły się masowe protesty, lobby Polskiego Towarzystwa Hodowców Zwierząt Futerkowych przeforsowało po cichutku nowelizację ustawy o nawozach i nawożeniu. To jest bardzo świeża sprawa, o której się wcale nie mówi. Po nowelizacji odchody norek zostały uznane za obornik, za odchody naturalne w takim samym stopniu jak zwierząt gospodarskich. Pamiętam, że działo się to dokładnie w czasie, kiedy marszałek sejmiku z radością informował mieszkańców Rościna o ruszających konsultacjach Ministerstwa Środowiska. Zapewniał przy tym, że będzie to początek definitywnego rozwiązania problemu. Teraz norka jest w pełni zwierzęciem gospodarskim i nawet wciągnięcie jej na listę gatunków inwazyjnych niewiele zmieni.

MW: Czy w takiej sytuacji może coś się zmienić?

EK: Lobby futrzarskie jest strasznie silne. Polski Związek Hodowców Zwierząt Futerkowych robi wszystko, ażeby przekonać, że jakakolwiek ingerencja w przemysł futrzarski to jest ograniczanie miejsc pracy, spowalnianie rozwoju gospodarczego, ograniczanie wolności gospodarczej itd. Wielkie słowa mają się nijak do rzeczywistości. Fermy norek nie generują wielu miejsc pracy, a towarzyszą im duże koszty środowiskowe, których nie ponoszą ich właściciele. Pozostaje niesmak, wielki smród i niechęć do lokalnej władzy, która nie jest w stanie zabezpieczyć potrzeb mieszkańców. Nie zauważyłam by w gminach, gdzie są fermy, pieniądze z podatków od ich właścicieli stanowiły pokaźną część gminnych budżetów. We wsiach nie powstają dzięki temu chodniki, nie buduje się infrastruktury. Zyski z fermy czerpie tylko właściciel.

Ludzie tego nie chcą. Mieszkańcy miejscowości, w których działają fermy, uważają, że traktowani są przedmiotowo, a nie podmiotowo, i że nikt nie słucha ich protestów. Nie mają zaufania do instytucji publicznych. Zdarza się, że inspektor ochrony środowiska w odpowiedzi na ich skargę pisze jedno, a po odwołaniu właściciela fermy całkowicie zmienia zdanie. W takiej sytuacji trzeba aktywnie działać na rzecz stworzenia przejrzystych zasad kontroli. Panuje chaos kompetencyjny, który sprawia, że nie są możliwe skuteczne kontrole i nie zapewnia wykrywania nadużyć na fermach norek.

MW: Czy wprowadzenie całkowitego zakazu hodowli zwierząt futerkowych ma w takich okolicznościach szansę?

EK: U nas jeszcze nie ma takiej świadomości etycznej, aczkolwiek, kiedy pokazuje się zdjęcia z ferm norek i kiedy się mówi o niepotrzebnych cierpieniach zwierząt, to jest narastająca empatia w naszym społeczeństwie. W tej chwili protestują ludzie bezpośrednio zagrożeni przez tego typu instalacje. Im na co dzień odbiera się prawo do czystej wody i czystego powietrza. W takiej sytuacji są oni bardziej otwarci na argumenty etyczne. Trudno im jednak znaleźć wspólny język z mieszkańcami, którzy nie doświadczyli na własnej skórze hodowli tego typu. Dlatego trzeba głośno mówić o tym, co na fermach się dzieje. Tak jak robią to osoby z organizacji Otwarte Klatki, którzy dokumentują cierpienia zwierząt na fermach. Trzeba ludziom pokazywać, jak wygląda cała prawda o hodowli norek. Ja mówiłam głównie o mniejszych fermach, ale w okolicach Witkowa istnieje instalacja na 300 tysięcy zwierząt. Proszę sobie wyobrazić proces zagazowywania tych wszystkich zwierząt. A wszystko w imię próżności i mody na futra.

PS Polecamy raport Drapieżny biznes, przygotowany przez Stowarzyszenie Otwarte Klatki.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.