ISSN 2657-9596

Pojedynczy głos przechodni – sposób na chorobę demokracji

Łukasz Markuszewski
21/05/2015

Pojedynczy głos przechodni (STV) coraz częściej wskazuje się jako alternatywę zarówno dla JOW-ów, jak i dla obecnej ordynacji proporcjonalnej. Czy STV może być odpowiedzią na problemy demokracji? I jak tak naprawdę działa taki system?

Demokracja jest procesem

Sto lat temu, na początku XX wieku, coraz dotkliwiej dawał się we znaki problem istniejących systemów parlamentarnych. Choroba polegała na braku reprezentacji politycznej szerokich mas społecznych: robotników, chłopów, drobnomieszczaństwa, wolnych zawodów, drobnych kupców, rzemieślników czy kobiet. Stary system, gwarantowany przez liczne cenzusy (uzależnienie praw wyborczych od majątku, stanu czy wykształcenia) i jednomandatowe okręgi wyborcze nieuchronnie zbliżał się do zderzenia z murem społecznego sprzeciwu. Stopniowo w całej Europie odchodzono od cenzusów, przyznając całym narodom powszechne prawa wyborcze, zmieniając także przy okazji system na proporcjonalny. Była to odpowiedź na wzrost zróżnicowania na scenie politycznej, gdzie obok konserwatystów i liberałów pojawili się socjaliści, nacjonaliści, komuniści czy chrześcijańscy demokraci.

Demokracja nie zatrzymuje się w miejscu, zadowolona z wypracowanych wyników. Idzie naprzód, gdyż społeczeństwa pragną mieć coraz większą kontrolę nad swoim życiem. Dziś, podobnie jak przed stuleciem, mamy do czynienia z problemem braku reprezentacji. Istniejąca forma demokracji przestaje odpowiadać oczekiwaniom obywatelek i obywateli.

Oczekiwanie zmiany idzie w dwóch kierunkach. Po pierwsze chodzi o zapewnieniu decyzyjności na poziomie lokalnym (budżety partycypacyjne, konsultacje społeczne, rady osiedlowe) i konkretnych, pojedynczych decyzji (referenda ogólnokrajowe), po drugie – o zwiększenie obywatelskiego wpływu na parlamenty. Wyzwaniem jest znalezienie złotego środka pomiędzy reprezentatywnością, charakterystyczną dla ordynacji proporcjonalnych i obywatelskością, rozumianą jako możliwość wystawienia i poparcia kandydata społecznego, oddolnego, który nie musi być powiązany z żadną partią czy obozem politycznym.

Także w naszym kraju toczy się obecnie debata nad zmianą ordynacji wyborczej. Zwolennicy Pawła Kukiza utrzymują, że jednomandatowe okręgi wyborcze (JOW) zapewnią nam możliwość wyboru takich obywatelskich posłów. Rzeczą oczywistą jest, że do takiej sytuacji nie dojdzie, bo kandydat niezależny musiałby być najsilniejszy w całym okręgu, a sytuacja, w której przedstawiciel społeczny ma przewagę nad posiadającym struktury, know-how, pieniądze i wsparcie ogólnokrajowego komitetu kandydatem partyjnym, jest dramatycznie rzadka.

JOWy nie są sposobem na wyłanianie obywatelskich posłów. Ale istnieje ordynacja, która może to zapewnić, nie tracąc nic z proporcjonalności.

Złoty środek

Gdyby nie fakt, że system Pojedynczego Głosu Przechodniego (Single Transferable Vote – STV) powstał w XIX w., można by uznać, że został wymyślony przez dziecko, które z elementów brytyjskiego systemu First Past The Post (FPTP, „zwycięzca bierze wszystko”) i ordynacji proporcjonalnej niczym z klocków poskładało nowy system. Jest on bowiem niezwykły w prostocie swoich założeń, a jednocześnie niesamowicie elastyczny, możliwy do przekształceń na niezliczone sposoby, tak by znaleźć rozwiązanie skrojone na miarę każdego społeczeństwa, które postanowi przestawić się na tę ordynację.

STV z jednej strony niemal całkowicie likwiduje zjawisko zmarnowanego głosu, każdy głos bowiem może być wykorzystany do wyłonienia reprezentacji parlamentarnej. Jednocześnie STV nie wyklucza startowania kandydatów spoza list partyjnych, przez co zachowujemy swobodę startowania jako kandydaci niezależni. Odpadają więc dwa podstawowe zarzuty wysuwane przeciwko sobie przez dwa główne obozy zwolenników JOW z jednej strony, i systemu proporcjonalnego z drugiej.

Można jedynie zapytać – dlaczego system nie został wprowadzony powszechnie wcześniej, skoro wymyślono go już w 1821 r.?

Foto: William Murphy, https://www.flickr.com/photos/infomatique/5480835432/, CC-BY-SA
Foto: William Murphy, https://www.flickr.com/photos/infomatique/5480835432/, CC-BY-SA

Otóż jest to ordynacja dość skomplikowana w przeliczaniu głosów, wymaga silnych mocy obliczeniowych i pochłania dużo czasu, gdy wyniki liczy się ręcznie. Zarówno więc państwowe komisje wyborcze, jak i politycy bardzo długo uznawali ten system za co najmniej kłopotliwy do wprowadzenia, woląc prostsze systemy proporcjonalne.

Sytuację zmieniło wynalezienie komputera i internetu, które umożliwiają bardzo szybkie i automatyczne w zasadzie liczenie wyników i ich przesył do centralnego serwera, dzięki czemu problemy związane ze złożonością procesu przestają być istotne.

Poza tym system ten funkcjonuje już na świecie. Wybiera się w nim m.in. parlament Irlandii, Senat Australii, parlament Malty, niektóre lokalne zgromadzenia w Stanach Zjednoczonych i Nowej Zelandii czy Zgromadzenie Irlandii Północnej.

Wyborcze klocki Lego

Ale na czym właściwie polega Pojedynczy Głos Przechodni? W większości systemów proporcjonalnych i brytyjskim systemie jednomandatowym mamy jeden głos, który oddajemy na jednego kandydata startującego do jednej izby parlamentu, stawiając krzyżyk przy jego lub jej nazwisku. W STV zamiast stawiać krzyżyk przy nazwisko faworyta wpisujemy w okienko cyfrę „1”. Jeśli jest więcej kandydatów, których popieramy, ale w mniejszym stopniu, to przy ich nazwiskach stawiamy kolejne liczby: 2, 3, 4 i tak dalej. Głosy te zwane są „preferencjami”.

Nie ma konieczności głosowania na kandydatów z jednej tylko partii – jeśli oprócz kandydatów partii A chcemy wesprzeć także jakiegoś kandydata z partii B, to po prostu umieszczamy przy nim kolejną liczbę. Tak samo można zrobić z kandydatami niezależnymi.

Zanim w STV przeliczymy wyniki i wskażemy zwycięzców, musimy określić kwotę, czyli liczbę głosów, które trzeba zdobyć, by otrzymać mandat. Są dwa główne sposoby obliczania kwoty: bardziej popularna kwota Droopa dopuszcza pewną ilość zmarnowanych głosów, znacznie jednak niższą niż przy systemach proporcjonalnych. Wspiera ona ugrupowania duże, zapewniając im czasami pewną nadreprezentację w stosunku do uzyskanych głosów (nie jest to jednak tak duża nadreprezentacja jak w przypadku JOW w systemie brytyjskim czy francuskim). Z kolei kwota Hare’a wyklucza zmarnowane głosy, zapewniając wszystkim wyborcom udział w wyłanianiu parlamentu, jednocześnie jednak wspiera partie małe, powodując niekiedy niedoreprezentowanie głównych graczy sceny politycznej.

Przeliczanie wyników w tym systemie odbywa się na zasadzie przeliczania kolejnych preferencji. Jeśli kandydat uzyska liczbę głosów pierwszej preferencji równą lub większą od obowiązującej kwoty, otrzymuje mandat. Jego nadwyżkowe (a czasami wszystkie) głosy natomiast wędrują do kandydatów, którzy na kartach do głosowania otrzymali drugą preferencję. I tak po kolei głosy kolejnych preferencji są rozdzielane aż do przyznania wszystkich mandatów w okręgu, których zazwyczaj jest od dwóch do siedmiu (dzięki temu komitety wyborcze wystawiają bardzo ograniczoną liczbę kandydatów i preferencje liczy się łatwiej).

Jeśli w którejś turze zliczania głosów nie udało się, mimo przekazania głosów od zwycięzców, wybrać kolejnego zwycięzcy, wówczas odrzucany jest jeden lub więcej najsłabszych kandydatów i ich głosy rozdzielane są kolejnym w preferencji kandydatom. W niektórych systemach przy przekazywaniu głosów kolejnych preferencji ustala się, że głosy te nie mogą mieć takiej samej wartości jak głosy wyższych preferencji, więc ustala się wagi, np. głos drugiej preferencji posiada wagę 0,5. Możliwe są też inne modyfikacje, np. głosowanie grupowe (o którym niżej) czy ograniczenie liczby preferencji, jakie może wskazać wyborca czy wyborczyni.

Łyżka dziegciu

Nie ma idealnych systemów wyborczych, każdy ma jakieś mankamenty i narażony jest na specyficzne dla siebie patologie. Dotyczy to również pojedynczego głosu przechodniego.

W wyborach australijskich pojawił się rychło problem tak zwanego „oślego głosowania” (donkey voting). Polega ono na tym, że wyborca niezbyt dobrze znających kandydatów ze swojego okręgu, ale popierający jedną konkretną partię, głosował na jej kandydatów przyznając pierwszemu od góry kandydatowi preferencję pierwszą i każdemu kolejnemu preferencje kolejne jadąc w dół. W ten sposób do parlamentu dostawali się z najwyższym poparciem politycy z nazwiskami na literę „A”, gdyż wielu wyborców głosowało w taki sposób.

Australijczycy znaleźli na to sposób. Wprowadzili system grupowego głosowania. Karta do głosowania podzielona jest na dwie części, z których wyborca może wybrać tylko jedną. Pierwsza część pozwala na głosowanie na komitet wyborczy jako całość. Wtedy preferencje rozdzielane są wewnątrz komitetu zgodnie z jego zapotrzebowaniem (ponieważ w Australii liczba preferencji jest równa liczbie kandydatów, i należy użyć wszystkich, wybrana w pierwszej preferencji partia decyduje także o przyznaniu reszty preferencji kandydatom spoza swojej partii). Sposób ten nazywa się „głosowaniem powyżej linii” (voting above the line). Drugi sposób, „głosowanie poniżej linii”, (voting below the line) polega na samodzielnym przyznawaniu preferencji kandydatkom i kandydatom. Australijską kartę do głosowania z widoczną linią widzimy poniżej. 95% wyborców wybiera głosowanie powyżej linii, co pokazuje, że także w Australii głosuje się jednak na partię, a nie kandydata.

Karta do głosowania w wyborach do Senatu Australii.
Karta do głosowania w wyborach do Senatu Australii

Najpoważniejszą trudnością związaną z STV jest stopień jego skomplikowania. To system wymagający znacznie większego przygotowania od wyborcy niż brytyjski FPTP czy polska ordynacja proporcjonalna. Wyborcy często boją się tej ordynacji, nie rozumieją jej i przez to liczba głosów nieważnych jest stosunkowo wysoka (standardowo, gdy nie funkcjonuje wariant grupowego głosowania, nawet 10%). Rozwiązanie tego problemu stoi zarówno przed państwem, w którym wprowadza się STV, jak i przed mediami. Jedne i drugie mają w obowiązku dokładnie poinformować i wyjaśnić sposób działania nowego systemu, tak, by obywatele mogli świadomie i swobodnie dysponować w nim swoim głosem.

A może STV + JOW?

Część spośród zwolenników JOW, którzy zgadzają się z krytyką ordynacji brytyjskiej, przywołuje jako lepszą opcję ordynację australijską (w Australii jedna z izb jest wybierana w STV, druga w JOW). System, w którym metody głosu przechodniego działają w okręgach jednomandatowych nazywa się systemem głosu alternatywnego (alternative vote, AV).

Tam także przyznaje się preferencje kandydatom. Jeśli żaden z nich nie uzyska co najmniej połowy głosów z pierwszej preferencji, odrzuca się najsłabszych kandydatów tak długo, aż ktoś tę kwotę uzyska. AV faktycznie jest systemem bardziej reprezentatywnym niż First Past The Post z Wielkiej Brytanii, ale także tu dochodzi do zmarnowania głosu, tyle że procent głosów przepadłych jest mniejszy niż w FPTP, ale może być znacznie większy niż w STV.

Nie bójmy się nieznanego!

Najtrudniejszym zadaniem, jakie stoi przed zwolenniczkami i zwolennikami STV, jest przekonanie do niego zwykłych wyborców, którzy na co dzień zajmują się swoimi sprawami, a kwestie ordynacji wyborczych zostawiają politykom i specjalistom.

Gdy mówimy o polskich wyborcach, warto zwracać uwagę na fakt, że STV znacznie ogranicza „czarną kampanię”, gdyż politycy muszą bardziej się skupić na przekonaniu do siebie osób także niekoniecznie będących w ich żelaznym elektoracie, często wyborców partii konkurencyjnych, bo bez tych dodatkowych preferencji nie mają szans na zwycięstwo. Z tego względu daleko bardziej opłacalną strategią jest otwarcie się na przeciwny elektorat, niż atakowanie faworytów tego elektoratu. W kraju, w którym zwraca się uwagę na bardzo brutalną walkę polityczną, może to zadziałać pozytywnie na zachowanie polityków.

Dzięki temu wybierani są politycy względnie umiarkowani, koncyliacyjni i otwarci na kompromisy, jednak nie zamyka on całkowicie drogi kandydatom antysystemowym (jak to robią JOWy brytyjskie), o ile zyskali oni wystarczającą ilość głosów by uzyskać kwotę.

Warto też podkreślać elastyczność tego systemu. Ordynację proporcjonalną można modelować jedynie za pomocą metod liczenia głosów lub progami wyborczymi, system FPTP (czyli brytyjskie JOWy wspierane przez Kukiza i obóz Platformy Obywatelskiej) jest w ogóle niemal niemożliwy do transformowania. STV, dzięki niezliczonej ilości metod przeliczania przekazywanych głosów, dzięki różnym metodom liczenia kwot, dzięki różnym wersjom karty do głosowania (listy komitetów, jedna lista, okrągła karta z promieniście wychodzącymi ze środka nazwiskami kandydatów, alfabetyczne lub losowe rozmieszczanie nazwisk), wreszcie dzięki manewrowaniu liczbą preferencji dostępnych wyborcy czy wprowadzeniu grupowego głosowania jest systemem, który można przestawiać i którym można kombinować, by uzyskać możliwie najsprawiedliwszy system wyborczy.

Wreszcie ostatni argument, którego warto używać, a który ucina całą dyskusję nad wyborem systemów wyborczych – STV posiada zalety zarówno ordynacji proporcjonalnej (wysoki poziom reprezentatywności, czyli podziału głosów na mandaty) jak i jednomandatowych okręgów wyborczych (kandydaci mogą startować z własnych komitetów). Jednocześnie minimalizuje lub likwiduje całkowicie wady tych dwóch systemów.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.