ISSN 2657-9596

Alternatywne życie w sercu Londynu

Jack Laurenson
16/08/2011

Czy w wielkim mieście można prowadzić autonomiczny, niskowęglowy styl życia? Zapraszamy do lektury reportażu Jacka Laurensona z wioski ekologicznej Kew Bridge w Londynie.

Nasze nowoczesne, nieustannie rozwijające się społeczeństwa trapią globalne bolączki, związane z prawem do ziemi, zmianami klimatu, zanikiem bioróżnorodności czy sposobem życia naruszającym wytrzymałość planety. Chcąc zwrócić na nie uwagę, działacze kampanii The Land Is Ours (Ziemia Należy do Nas) zajęli opuszczoną działkę w Brentford w Londynie i zaczęli budować społeczność ekowioski.

Wioskę założono z początkiem czerwca 2009 r. Piszę ten artykuł blisko rok od tamtej chwili, zdumiony i nieco zawstydzony tym, jak wiele tu osiągnięto. I choć ostatnio jej mieszkańców eksmitowano, wygląda na to, że dzięki ich inicjatywie tworzy się i zaczyna nabierać rozpędu nowy ruch społeczny o ogólnokrajowym zasięgu.

Przyjechałem tu ponownie w grudniu 2009, w jakieś pół roku po tym, jak zajęto grunt pod wioskę. Miałem za sobą długie lato spędzone na pracy w Indiach. Widok, jaki ujrzałem, był niemal znajomy… Teren wyglądał zupełnie inaczej niż ten, który zapamiętałem z czerwca. Przypominał eklektyczne slumsy, jakie można spotkać w Indiach. Nieporządne, chaotyczne, prymitywne, takie osiedla są zarazem ciepłe i przyjazne ze względu na bezpośrednie relacje, jakich na ogół brak w „rozwiniętym” społeczeństwie. Ekowioska leżała na względnie zamożnym londyńskim przedmieściu i najwyraźniej wolna była od rozmaitych społeczno-ekonomicznych problemów, tak typowych dla dotkniętych biedą społeczności indyjskich slumsów. Mimo to obecne były przyjemniejsze aspekty tych przeludnionych, pełnych swoistego klimatu ludzkich osiedli.

Wioska skutecznie funkcjonowała jako demokracja. Wszystkie ważne decyzje podejmowano w drodze konsensusu. Każdy zdawał się współdziałać, każdy miał rolę do wypełnienia: gotowanie, dbanie o porządek, szkolenia, budowa, działalność artystyczna, podejmowanie gości… Wiele wysiłku włożono też w prezencję wioski. Starannie wytyczone, wysypywane drewnianymi wiórami ścieżki wiły się wokół osiedla pośród zagonów ziół, ogrodów warzywnych i ręcznie wykonanych drewnianych domów, które były w równym stopniu siedzibami mieszkalnymi, co dziełami sztuki nowoczesnej.

Cindy, jedna z założycielek ekowioski, powiedziała mi, że działaczom ruchu chodziło po prostu o pokazanie, że można żyć inaczej. „Łatwiej byłoby zorganizować takie osiedle gdzieś na wsi, ale efekt byłby wówczas inny i mniej ludzi mogłoby go zobaczyć. Nie rozesłalibyśmy tak szeroko przesłania, że nawet mieszkając w mieście można radykalnie zmniejszyć swój ślad ekologiczny i żyć w sposób bardziej zrównoważony”. Usytuowana poza Londynem wioska mogłaby wytwarzać o wiele więcej własnej żywności i mieć dostęp do jej źródeł naturalnych, np. jagód i grzybów, a także drewna. Zbudowana na terenie poprzemysłowym, o złej jakości, silnie skażonych glebach, bazowała przede wszystkim na uratowanych resztkach z supermarketów.

Gareth, inny weteran-założyciel i pełnoetatowy aktywista ruchu, powiedział mi, że supermarkety w całym kraju wyrzucają tyle pełnowartościowej żywności, że wystarczyłoby jej do nakarmienia całych społeczności. „Nie uwierzyłbyś, czego oni się pozbywają. Nasi ludzie wracali z torbami steków, skrzynkami piwa, pudłami chleba i mleka, nie mówiąc już o olbrzymich ilościach warzyw. Trzeba oczywiście zachować ostrożność, zwłaszcza wobec mięsa, jednak większość żywności wywala się sporo przed upływem terminu ważności”. To ciężkie oskarżenie pod adresem marnotrawnych korporacji, tym silniejsze robiące na mnie wrażenie, że właśnie wróciłem z dotkniętych klęską suszy, głodujących Indii.

Działka, opuszczona i nieużywana od ponad 20 lat, była typową jednoakrową łatą ziemi, położoną nieopodal Tamizy. W r. 2003 została przyznana firmie deweloperskiej St. George, która radośnie kapitalizowała jej wartość poprzez pozostawienie w stanie nietkniętym, budując w tym czasie luksusowe apartamentowce gdzie indziej. W ostatnich latach plany firmy co do zabudowy działki zostały odrzucone, gdyż deweloper w paru istotnych kwestiach nie spełniał obowiązujących standardów. Chodziło m.in. o wymagany odsetek tanich, dostępnych mieszkań w projektowanych budynkach. Później jednak plany St. George zostały nieoczekiwanie zaakceptowane.

Jeden z mieszkańców powiedział mi, iż podejrzewa, że „ktoś musiał dostać grubą szarą kopertę”. Zaś lokalna rada przyznała, że pomimo jawnych oskarżeń ze strony wszystkich grup lokalnej społeczności nie chce wydawać publicznych pieniędzy, aby opłacić koszty rewizji wyroku sądowego w tej sprawie (250 tys. funtów). Wygląda na to, że sprawiedliwość jest kosztowna.

Miejscowi, z którymi rozmawiałem, czują się opuszczeni i wyzuci z praw obywatelskich. Nowa propozycja ze strony St. George obejmuje 164 mieszkania w wielkim 9-piętrowym budynku, z czego tylko 13% mają stanowić mieszkania ogólnodostępne; większość to luksusowe penthousy i apartamenty. Jedna z miejscowych, cierpiąca na raka Kaz Mackie, powiedziała o swoich odczuciach dziennikarzowi lokalnej prasy: „Na parterze mieszkają głównie osoby starsze i niepełnosprawne, które zostaną skazane na ciemność. Mam poczucie, że nasze stanowisko jest kompletnie ignorowane”. Firma St. George grzecznie zignorowała moją prośbę o rozmowę.

Ludzie skwapliwie przyznają, że opuszczona działka to ohyda, ale jeszcze skwapliwiej kwestionują plany postawienia tutaj kolejnego drogiego apartamentowca. „Aby ożywić to miejsce, potrzebujemy więcej przystępnego cenowo budownictwa socjalnego, miejskich ogrodów i parków, a nie luksusowych apartamentów i drogich restauracji” – powiedział mi jeden z mieszkańców w sąsiadującym z działką pubie. Pub prowadziło miłe, energiczne małżeństwo. Padł on jednak, niestety, ofiarą planowanej budowy: właśnie jest w trakcie rozbiórki.
Ekowioska szybko stała się w lokalnej społeczności ważnym i popularnym katalizatorem więzi: bezpłatna organiczna kafejka regularnie gościła dorosłych, którzy przychodzili tu sączyć zieloną herbatę, a także szkolne dzieci, które uczyły się o permakulturze, bioróżnorodności, pokoju i sztuce. Michael, jeden z mieszkańców wioski i główny majsterklepka całej społeczności, odpowiedzialny za konstrukcję wiatraków i instalację paneli słonecznych, powiedział mi, że jego zdaniem wioska wywarła na okolicę znaczący wpływ. „Zmieniła sposób myślenia – w kierunku życia bardziej etycznego. Ludzie chcą żyć na co dzień w sposób zrównoważony, nawet w miastach… Wioska daje wgląd w sprawy, których na ogół nie uczy się w szkołach, a uwaga, jaką poświęcamy miejscowym, to dla nich prawdopodobnie ostatni bastion nadziei, że uda im się zastopować tę budowę”.

Niestety, dziś to miejsce znowu, jak niegdyś, jest opuszczone i bez życia. Na powrót zmieniło się w nieużytek. Domy zburzono, mieszkańców usunięto. Ziołowe ogródki i donice po kwiatach chrzęszczą pod ciężkimi butami strażników. Zniknęła woń drzewnego dymu, trawy i zielonej herbaty; wkrótce zastąpi ją odór cementu, asfaltu i gumy. Ucichła muzyka przy ogniskach, a dzieci, które chcą się uczyć o pokoju i zrównoważonym życiu, muszą szukać sobie miejsca gdzie indziej.

Siedzę z Lou i Garethem na Parliament Square. Jest piękny letni dzień. Są z nami dziesiątki aktywistów. Wielu „ekowieśniaków” zaniosło swoje argumenty wprost do parlamentu, centrum brytyjskiego systemu władzy, i utworzyło tam Wioskę Demokracji. Tu nie można ich zignorować. Ekowioska może się przerodzić w samodzielny ruch społeczny. W całym kraju jest tyle porzuconych obszarów, ogrodzonych płotem i marnowanych przez spółki, że nigdy nie zabraknie tym zapaleńcom miejsc, aby się osiedlić, zbudować domy, uprawiać rośliny i protestować. Wciąż pojawiają się coraz to nowe projekty tego typu. Ruch nabiera rozpędu.

Pamiętam, jak w swoim czasie spytałem Lou, jak sobie wyobraża koniec ekowioski Kew Bridge. Odpowiedziała mi wówczas: „Koniec będzie jaki będzie, a potem zacznie się coś nowego. Nie chodzi o cel podróży; chodzi o samą podróż”.

Tekst pochodzi ze strony Green World Online. Zdjęcia do artykułu można obejrzeć na stronie Lacuna Media. Przekład Irena Kołodziej.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.