ISSN 2657-9596
Dahr Jamail na szczycie Góry Olimp (Park Narodowy Olympic, USA)

Spadamy w przepaść

Dahr Jamail
15/12/2018
Rozmowa z Dahrem Jamailem, amerykańskim dziennikarzem śledczym i pisarzem. Relacjonował konflikty w Iraku, Syrii, Libanie, Turcji i Jordanii. Od kilku lat koncentruje się na zagadnieniach związanych ze środowiskiem naturalnym i zmianą klimatu.
Zielone Wiadomości: Jakie okoliczności skłoniły cię do zostania niezależnym reporterem śledczym?

Dahr Jamail: Byłem zdumiony tym, jak amerykańskim korporacjom medialnym udało się sprzedać społeczeństwu inwazję na Irak. Zważywszy, że moja świadomość polityczna obudziła się stosunkowo późno (miałem 32 lata, gdy zdałem sobie sprawę z ceny swojej uprzywilejowanej egzystencji), moje oburzenie było dojmujące. Pisaniem zajmowałem się już od dłuższego czasu, uznałem więc, że mogę udać się do Iraku na własną rękę i zająć relacjonowaniem wpływu zbrojnej agresji i okupacji na ludność. Kupiłem laptopa, aparat fotograficzny i bilet lotniczy. Znalazłem sposób na przekroczenie granicy i pojechałem. Był listopad 2003 r. Blogowanie zamieniło się wkrótce w pracę na zlecenie, a potem pełny etat.

Pobyt w rozdartym wojną kraju z pewnością był doświadczeniem traumatycznym, które cię odmieniło.

Ostatecznie w Iraku spędziłem ponad rok swojego życia. Taki jest bilans ośmiu podróży odbytych w ciągu dekady. Większość tego czasu przypadła na pierwsze lata amerykańskiej okupacji. Pobyt w Iraku zmienił mnie jako człowieka i obywatela imperium. Przekonałem się, do czego zdolna jest władza, by utrzymać swoją hegemonię. Stany Zjednoczone to bez wątpienia najbardziej brutalne i bezlitosne imperium w historii. Na linii frontu przeżyłem jego krwawą „ucztę”. Obserwowałem, jak pożera kobiety, dzieci, starców i chorych, a także mężczyzn, którzy postanowili przeciwstawić się i podjąć walkę. Imperialna machina zmiażdżyła ich wszystkich i wciąż działa w tym zdruzgotanym przez pożogę kraju – tłamszonym, bombardowanym, głodzonym i rozszarpywanym od dziesięcioleci, pośrednio i bezpośrednio, przez Waszyngton.

Będąc obywatelem mocarstwa-okupanta, wstydziłem się, że społeczeństwo, do którego należę, nie powstrzymało napaści i odmawiało przyjęcia pełnej odpowiedzialności za to, co jego liderzy wyrządzają innym państwom. Dodam, że poprzez swoją godną postawę Irakijki i Irakijczycy udzielali mi codziennej lekcji pokory – każde z nich dokonywało rozróżnienia pomiędzy narodem amerykańskim a rządem i było bardziej niż wyrozumiałe wobec tego pierwszego.

Co jest naczelną ambicją aparatu bezpieczeństwa narodowego USA – największego i najkosztowniejszego kompleksu wojskowego w dziejach cywilizacji? Jest oczywiste, że nie broni on wolności i demokracji – Waszyngton aktywnie wspiera 73% dyktatur.

Celem poczynań jest ekspansja i zachowanie statusu imperium. Nie ma tu żadnej dwuznaczności. Wystarczy przeczytać jawne rządowe dokumenty. Chodzi o globalną dominację gospodarczą przy użyciu młota, którym jest armia USA. Zainteresowane osoby odsyłam do lektury czteroletniego raportu obronnego Pentagonu (tyt. ang. Quadrennial Defence Review).

Ulice Tikritu, północny Irak (foto: CC)
Podążając za konsekwencjami imperialnych inwazji, dotarłeś do brzegów Ameryki. W swojej książce Wola sprzeciwu (The Will to Resist, Haymarket Books: styczeń 2011) udzieliłeś głosu weteranom, których umysły i ciała zostały roztrzaskane w Iraku i Afganistanie. Przybliżyłeś także los żołnierzy, którzy odmówili wykonania rozkazów. Te kobiety i mężczyźni pozostają niewidzialni. Ich akty moralnej odwagi i buntu nie są opiewane przez naszą hierarchiczną, agresywną kulturę, która nagradza za posłuszeństwo i biegłe posługiwanie się językiem przemocy.

Spotkania z żołnierzami armii USA, którzy odmówili wyjazdu do Iraku, powrócili stamtąd z opowieściami o kwestionowaniu i odrzucaniu rozkazów, bądź odmówili udziału w kolejnych misjach, były niebywale inspirujące.

Wojna odczłowiecza każdego, kogo dotknie. Ponieważ w Iraku byłem naocznym świadkiem zbrodni popełnianych przez nasz personel wojskowy, ja również zaraziłem się dehumanizacją. W przyszłych rozmówcach widziałem sprawców. Kiedy poznałem ich bliżej, nasza relacja zamieniała się często w przyjaźń. Praca nad książką uśmierzyła mój ból.

Który przypadek niesubordynacji wywarł na tobie szczególne wrażenie?

Nieposłuszeństwo Erina Watady, najwyższego rangą oficera, który sprzeciwił się przełożonym. W chwili, gdy nie zgodził się na uczestnictwo w rozlokowaniu amerykańskich oddziałów w Iraku, był porucznikiem. Powołując się na Konstytucję USA i prawo międzynarodowe, stał się przykładem człowieka wiernego swoim zasadom moralnym.

Jakie czynniki nakłoniły twoich protagonistów do wstąpienia w szeregi armii?

Większość młodych ludzi kierowała się względami finansowymi – pochodzili z ubogich środowisk i był to jedyny sposób, by wyrwać się z rodzinnych miast i być może zdobyć wystarczające fundusze na edukację uniwersytecką. Kilkoro z nich zaciągnęło się wskutek orgii nacjonalizmu, jaka ogarnęła kraj po zamachach z 11 września 2001 r.

Nieliczni dali się zwerbować kierując się niezachwianą wiarą w armię i przeświadczeniem, iż taki sposób służenia ojczyźnie jest wielce honorowy. Nawet oni szybko zrozumieli, że popełnili straszliwy błąd, zostali wyeksploatowani w imię korporacyjnych profitów. Wojsko było po prostu buldożerem równającym drogę do Iraku, z której korzysta Bechtel, Halliburton oraz setki (o ile nie tysiące) innych firm i koncernów. Ich zyski są w istocie krwią obywateli Iraku (i żołnierzy amerykańskich).

Imperialny atak na ludzi nieubłaganie idzie w parze z wyniszczaniem nie-ludzi i ziemskich systemów podtrzymujących życie.

Tak. Pentagon zużywa najwięcej paliw kopalnych na świecie i jest największym emitentem gazów cieplarnianych. Do tego dochodzą środowiskowe skutki toczonych wojen, jak również poligonów organizowanych niemal w każdym zakątku Ziemi. Mówimy o zbiorowym śladzie ekologicznym detonacji niezliczonych bomb i rakiet oraz funkcjonowania setek baz wojskowych, których sieć oplata cały glob.

Dlaczego przeniosłeś swoją uwagę z wojen i militaryzmu na środowisko naturalne i klimat?

Wywołana przez ludzi zmiana klimatu i szóste wymieranie planetarne są kwestiami najistotniejszymi z punktu widzenia każdego mieszkańca Ziemi. Stoimy na krawędzi naszego prawdopodobnego wyginięcia. Uwolniliśmy już śmiertelną ilość gazów cieplarnianych. Kiedy ostatnim razem w atmosferze znajdowały się porównywalne stężenia CO2, średnia temperatura planety była wyższa od dzisiejszej o 7°C, natomiast różnica w poziomie morza wynosiła 23 metry. Szkody zostały już wyrządzone, a my czekamy, aż Ziemia w pełni je wyrazi i uwidoczni.

Przetrwanie ludzi i milionów innych gatunków stoi pod znakiem zapytania. Jaki inny temat może uchodzić za ważniejszy?

Media głównego nurtu zdają się nie podzielać twojego wniosku. Pieczołowicie konstruują narrację, która nie rzuca światła na faktyczne przyczyny wojen, terroryzmu i ekobójstwa. Żaden nadawca zachodni nie łączy punktów ani nie podejmuje próby przedstawienia dramatu planetarnego z szerszej perspektywy. Jakie są powody tej strategii, która bezsprzecznie zawodzi zaufanie opinii publicznej?

Podążaj tropem pieniędzy”. Na sprawozdaniach z upadku biosfery nie zarobisz. Ogół amerykańskich mediów głównego nurtu (i ich zagraniczna większość) ma zobowiązania wobec korporacyjnych sponsorów. Obie strony żywią się ciągłym wzrostem gwarantowanym przez panujący porządek prowadzenia interesów. Ich zmartwieniem są wskaźniki oglądalności. Imperatywem jest zwabienie licznej rzeszy konsumentów, by obejrzała reklamy. Sensacyjne doniesienia, które niosą ze sobą dramatyczne implikacje ekonomiczne i egzystencjalne, nie sprzyjają ich modelowi biznesowemu.

Ponadto media uwarunkowały swoich czytelników i widzów, by zamiast informacji szukali treści rozrywkowych. Tym samym uwarunkowały siebie, by podejmować tematykę rozrywkową (tzw. info-rozrywkę w postaci sportu, ekscesów gwiazd, różnych osobliwości itp.) i serwować widowni to, czego się domaga. Powstało błędne koło. Nikt nie ma zamiaru tracić czasu na przybliżanie symptomów krytycznego stanu Ziemi (należy do nich chociażby raptowne zanikanie lodu morskiego w Arktyce, który jest kluczowym klimatyzatorem planety). Większość ludzi nie chce tego słuchać.

Istnieje jeszcze jeden czynnik: myślenie grupowe. Praktycznie wszystkie media cierpią na tę przypadłość w mniejszym lub większym zakresie. Znam to zjawisko z autopsji. W redakcyjnym dziale wydarzeń aktualnych często opóźnialiśmy publikowanie „gorącej wiadomości”. W obawie, że się pomylimy lub nadamy czemuś przesadnie sensacyjny ton, ustępowaliśmy pola innym wiodącym organizacjom informacyjnym – czekaliśmy na ich reakcję. To już nie jest dziennikarstwo. Z pewnością próżno by go szukać pośród medialnych potentatów.

W swoich comiesięcznych depeszach klimatycznych zastępujesz określenie „zmiana klimatu” skrótem ACD. Czy mógłbyś wyjaśnić, dlaczego go używasz?

Za skrótem kryje się antropogeniczne zaburzenie klimatu (ang. Anthropogenic Climate Disruption). Postanowiłem sformułować ten termin, bo zależało mi na naukowej poprawności. Poza tym moi odbiorcy pochodzą przeważnie ze Stanów Zjednoczonych, gdzie przemysł paliw kopalnych nieprzerwanie finansuje ruch denializmu klimatycznego. Faktem jest, że klimat zawsze cechuje zmienność. Zatem ACD mówi, że system klimatyczny został zaburzony przez człowieka. Taka definicja bardziej odpowiada prawdzie: większość regionów ociepla się, niektóre stają się zimniejsze, ale wszystkie zdradzają już oznaki zaburzenia.

Nieliczni wśród nas mają świadomość, że trwa wielkie szóste wymieranie planetarne, którego sprawcami są ludzie cywilizowani. Świat przemysłowy wytrzebił 83% dzikich ssaków i połowę roślin. Biomasa insektów latających skurczyła się o 76%. Liczebność populacji dzikich zwierząt spadnie o dwie trzecie do 2020 r. Jak ten zanik różnorodności biologicznej wypada na tle wcześniejszych wymierań, odkrytych w zapisie geologicznym?

Do tej pory znacznie szybciej wprowadziliśmy do atmosfery nieporównanie większą ilość dwutlenku węgla, niż którekolwiek z nich – w tym wielkie wymieranie permskie sprzed 252 milionów lat, które pozbawiło Ziemię życia w ponad 90%. Podczas gdy ta największa zagłada rozegrała się na przestrzeni około 80 000 lat, cywilizacja industrialna potrzebowała jedynie 200 lat, aby stworzyć sytuację, w której zakwaszenie oceanów wzbiera (zgodnie z ustaleniami badawczymi do 2050 r. umrze ostatnia funkcjonalna rafa koralowa), lasy giną, migracje gatunków są w toku, a dzisiejsze tempo wymierania jest 100 00 razy wyższe od naturalnego.

Krótko mówiąc, szybkość, z jaką przebiega szóste wymieranie, jest oszałamiająca.

Nic więc dziwnego, że w badaniach detalicznie opisujących przeobrażenia biosfery powraca fraza: szybciej, niż oczekiwano. Dlaczego wcześniejsze analizy zakładały o wiele niższe tempo przyszłych zmian? Czy można to przypisać wyłącznie nawykowej zachowawczości i ostrożności praktykowanej przez naukowców?

Klasyfikuję to, przynajmniej częściowo, jako rezultat długotrwałego procesu: badania prowadzi się latami, a potem poddaje recenzji, co pochłania kolejny rok lub więcej. Zatem upublicznione dane są już nieaktualne. Na przykład pewne ustalenia opisane w raportach Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu ONZ (ang. Intergovernmental Panel on Climate Change – IPCC) są spóźnione nawet o dekadę. Dlatego prace badawcze nigdy nie nadążają za realiami.

Co więcej, gros analiz nie wlicza dodatnich sprzężeń zwrotnych, które zostały już uruchomione.

Wyblakłe koralowce (fot. Wikimedia CC)
W 1990 r. ostrzegała przed nimi Międzynarodowa Grupa Doradcza ds. Gazów Cieplarnianych ONZ. Jej członkowie stwierdzili, że nie wolno dopuścić, by ocieplenie planety – mierzone od przedindustrialnej wartości bazowej z 1750 r. – osiągnęło 1°C, ponieważ wywoła tonagłe, nieprzewidywalne i nieliniowe reakcje, które mogą doprowadzić do rozległych uszkodzeń ekosystemu”. Ten górny limit został już przekroczony. Czy ostatnie obserwacje potwierdzają zaistnienie przewidywanych efektów?

Absolutnie. James Hansen, były szef Instytutu Badań Kosmicznych im. Goddarda Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA), przez lata uprzedzał, że to nastąpi. Wraz ze swoimi kolegami zamieścił analizę poświęconą właśnie temu zagadnieniu.

Dodatnie sprzężenia zwrotne wzmacniają siebie nawzajem. Spadamy w przepaść.

Czy mógłbyś podać przykład pętli takiego sprzężenia?

Globalne ocieplenie intensyfikuje susze i pożary. W konsekwencji obszary zalesione emitują coraz więcej gazów zatrzymujących ciepło. Trend sprawia, iż lasy takie jak Amazonia przestają pełnić funkcję pochłaniaczy węgla i przyspieszają globalne ocieplenie… które potęguje susze i pożary.

Czyli aktywnych sprzężeń zwrotnych nie da się zatrzymać ani odwrócić w ramach czasowych ważnych z punktu widzenia ludzkiej egzystencji.

Niestety nie.

Czy prognozy IPCC odzwierciedlają tę rzeczywistość? Czy klimatolodzy modelują zachowanie tych procesów?

Poruszyłem te kwestie z kilkoma ekspertami – byli w tym gronie również autorzy IPCC – którzy jednoznacznie przyznali, że pod wpływem nacisków politycznych IPCC zawsze zaniża wyniki modelowania. Jeden z uczonych zarzucił zespołowi zbrodnicze zaniedbanie, gdyż w zestawieniu z obecnym, szalonym biegiem wypadków ich szacunki są zaniżone w stopniu ekstremalnym. Na domiar złego znakomita większość badaczy, podobnie jak większość zwykłych ludzi, nie rozumie pojęcia funkcji wykładniczej. Tymczasem każdy powinien je przyswoić, ponieważ dodatnie sprzężenia zwrotne pociągają za sobą zmiany nieliniowe.

Nie potrafimy modelować tego fenomenu, a to oznacza, że narodowe strategie klimatyczne opierają się na błędnych ocenach organu ONZ. Tymczasem system klimatyczny błyskawicznie przechodzi w nowy stan.

Zgadza się.

Nasza stale rosnąca, napędzana konsumpcją gospodarka przemysłowa powstała z pokładów węglowodorów i jest całkowicie uzależniona od eskalacji zużycia paliw kopalnych i innych surowców. A żeby przetrwać, musi przyspieszać. W każdej kalorii żywności spożywanej we współczesnym świecie znajduje się 10 kalorii energii węglowodorowej. Emisje CO2 nie zatrzymają się – w 2018 r. pobiją rekord ustanowiony w ubiegłym sezonie. Jaki jest faktyczny cel konferencji ONZ w sprawie zmian klimatu, skoro jej uczestnicy nie zamierzali i nie zamierzają wyłączyć globalnego silnika cieplnego – silnika cywilizacji?

Nie potrafię wskazać, jakie intencje przyświecają IPCC i konferencjom ONZ. Jedno jest pewne: teraz bardziej niż kiedykolwiek rządy wykorzystują raporty klimatyczne, by opóźniać działania i udawać, że wciąż mają czas na wprowadzenie zmian. Jako że statystyki w nich ujęte nie dotrzymują kroku rzeczywistości – tj. rażąco rozmijają się z nią w prognozach wzrostu temperatury i poziomu morza, które nie uwzględniają m.in. topnienia Grenlandii i Antarktydy – sprawozdania te mają uspokajać globalną populację, a nie przekazywać prawdę o naszym położeniu. Sądzę, że to samo można powiedzieć o najnowszym raporcie, który powtarza decydentom politycznym, że na podjęcie działań zostało kilkanaście lat.

Dokument zakłada, iż uwolnienie potencjału naszej wynalazczości i wdrożenie pewnych technik inżynierii klimatycznej pozwoli nam ochłodzić Ziemię i ocalić siebie. Czy ich skuteczność została poddana gruntownej analizie?

Uczeni w przytłaczającej większości zgodnie uznają geoinżynierię za niebywale groźną. Żadne rzetelne badania nie ukazują jej jako bezpiecznej taktyki długoterminowej, tylko jako dodatkowy czynnik, który najpewniej spowoduje poważne pogorszenie kryzysu. Ponura sytuacja przekonała jednak kilkoro znanych mi akademików do zmiany stanowiska – wcześniej kategorycznie protestowali przeciwko wykorzystaniu inżynierii klimatycznej, dzisiaj opowiadają się za nim, bo byłaby to ostatnia próba zrobienia czegokolwiek.

To przejaw kompletnej desperacji. W dyskusjach o hipotetycznych zastosowaniach rozwiązań technologicznych rzadko wspomina się o problemie skali. Eksperci kalkulują, że gdybyśmy dysponowali wysoce wydajną, tanią i gotową do wdrożenia techniką wychwytywania i sekwestracji dwutlenku węgla (CCS), musiałaby ona stać się podstawą przemysłu trzykrotnie większego od infrastruktury energetycznej całej planety.

Technologiczne panaceum po prostu nie istnieje. Techno-naprawy są lewicową wersją prawicowej idei wniebowzięcia, zgodnie z którą bóstwo ma uratować nas przed nami samymi. Moje dociekania wykazały, iż zdeterminowane wolą polityczną, globalnie skoordynowane wysiłki, ażeby definitywnie odejść od spalania paliw kopalnych, przestawić gospodarkę na lokalną produkcję żywności połączoną z regeneracją gleb i sadzeniem drzew, złagodziłyby skutki ACD tylko odrobinę. Każdemu z nas pozostaje zaakceptować nasz zbiorowy los i wybrać adekwatny tryb życia.

Zarówno elity, jak i obywatele Globalnej Północy nie zastosują tak drastycznych środków, ponieważ musieliby zrezygnować ze swoich przywilejów. Wolimy wierzyć, że technologiczna magia poradzi sobie z wszelkimi „bolączkami”.

Oddaliśmy nasze wspomnienia iPhone’om i innym gadżetom, a technologię ubóstwiamy tak dalece, że teraz to „ona” ma nas wybawić. Widzę w tym symptom naszej fundamentalnej separacji od przyrody i planety, która nas zrodziła i warunkuje nasze trwanie. Dopóki indywidualnie nie zaczniemy troszczyć się o Ziemię i nie nawiążemy na nowo bliskiej z nią relacji, to w przyszłość naszego wymarcia będziemy wkraczać uśpieni.

Okładka najnowszej książki Dahra Jamaila „The End of Ice” (The New Press, 2019)
Twoja książka Koniec lodu (The End of Ice, The New Press: styczeń 2019) bez wątpienia będzie nieodzowną pobudką – zapowiada się na epicką kronikę planetarnego dramatu. Która przesłanka zmotywowała cię najskuteczniej, by ją napisać?

Początkową motywacją była chęć poinformowania ludzi, w jak zaawansowanym stadium znajduje się zaburzenie klimatu i że jest już za późno, by zatrzymać kataklizm. Książka zawiera ten przekaz. Na końcowym etapie pisania, po zagłębieniu się w materiał badawczy zebrany podczas pracy z czołowymi naukowcami, zdałem sobie sprawę, że muszę zmierzyć się z własnym żalem z powodu częściowej agonii biosfery. Poświęciłem tej kwestii końcowy rozdział, ponieważ wszyscy żyjemy w tym nowym świecie, w którym może nie być miejsca dla ludzi. Czytelnik zrozumie to, zanim przeczyta ostatnią stronę książki.

Prezydent Finlandii Sauli Niinistö powiedział: „Jeżeli stracimy Arktykę, stracimy glob”. Koniec lodu to nie tylko pożegnanie z zanikającą cechą ziemskiego krajobrazu.

Tytuł ma znaczenie wielowarstwowe. Jego wybór podyktowała świadomość tego, że prawie cały lód lądowy stopi się w bieżącym stuleciu. Skutki tego wydarzenia, które wykraczają daleko poza samą utratę lodu, opisuję drobiazgowo.

W sensie metaforycznym za tytułem kryją się również niewyobrażalne straty, jakich doświadcza przyroda. Giną całe ekosystemy i zagrożona jest sama biosfera, w której żyjemy. Stoimy w obliczu końca świata, jaki znamy.

Kompletując materiał pisarski, odwiedzałeś lokalizacje, które są punktem zerowymACD. Czy setki badań, które streściłeś w swoich artykułach, przygotowały cię na to, z czym zetknąłeś się w trakcie podróży? Czy kontakt bezpośredni zmienił twoje rozumienie i postrzeganie toczącej się katastrofy ekologicznej?

Znałem fakty. Wiedziałem, jak źle sprawy się mają. Niemniej naoczne przekonanie się o wielkości szkód było zupełnie innym doświadczeniem. Na widok wyblakłych organizmów Wielkiej Rafy Koralowej płakałem w masce do nurkowania. Nie byłem na to przygotowany. Równie intensywne wzruszenie zaskoczyło mnie na Denali, kiedy zobaczyłem, jak szybko roztapia się ten obszar. Bezpośredni kontakt na wiele sposobów pogłębił moje rozumienie, z jak wysokiego urwiska spadamy. Każdy, kto nie reaguje podobnie i nie koryguje swojego postępowania, po prostu nie ma oglądu całości.

Miałeś okazję współpracować z wybitnymi naukowcami. Nie poświęcają oni większości swojego czasu na zabawę w symulacje komputerowe w zaciszu swoich gabinetów i laboratoriów.

Istotnie. Przebywają w terenie, osobiście badają miejsca, które są drogie ich sercom. Ufam im bardziej niż akademikom gabinetowym.

Co mówią im dziesięciolecia wszechstronnych obserwacji?

Mówią im to, że 10 lat temu nie mogli przewidzieć obecnego tempa przeobrażeń planety, które ciągle przyspiesza.

Ze względu na tak pilne i niepokojące ostrzeżenia ich koledzy zapewne przyczepili im etykietkę „alarmistów”. Jak radzą sobie ze statusem pariasów, atakami personalnymi i wszechobecną negacją, która przenika ich środowisko zawodowe?

Większość z nich stara się ignorować to wszystko i kontynuuje swoją pracę. Niektórzy ludzie nauki nie podnoszą głów i milczą. Natomiast inni uprawiają szkodliwą autocenzurę lub rozmyślnie umniejszają zatrważający wydźwięk swoich prognoz.

Mimo to uważam, że winą za powszechny brak wiedzy o planetarnej tragedii nie powinni być obarczani naukowcy. Oczywisty wyjątek stanowią ci, którzy ulegli presji i doniesieniom o własnych odkryciach nadają łagodny ton. Winę ponoszą wyłącznie struktury polityczne paradygmatu ekonomicznego, który bazuje na nieprzerwanej eksploatacji paliw kopalnych. Struktura ta i podporządkowane jej media będą w dużej mierze bagatelizować coraz bardziej niszczycielskie zjawiska pogodowe i nie skojarzą ich z ACD. A przytłaczająca większość odbiorców swój obraz świata konstruuje wyłącznie z informacji dostarczanych przez źródła korporacyjne…

W zderzeniu ze strasznymi ludzkimi i środowiskowymi następstwami tzw. efektów zewnętrznych, menadżerowie wszechmocnych korporacji stosują te same, udoskonalone metody uchylania się od odpowiedzialności – zatwierdzone przez współwinne, posłuszne im rządy – aby chronić swoje śmiertelne praktyki, zyski i udział w rynku.

To prawda. Przez lata szeroko relacjonowałem wydarzenia towarzyszące wyciekom radioaktywności i ropy naftowej po eksplozjach w elektrowni jądrowej Fukushima Dai-ichi (Japonia) i platformie wiertniczej BP Deepwater Horizon (USA). Autentyczne przerażenie budzi fakt, że dezinformacje dotyczące rozmiarów tych industrialnych klęsk są rozpowszechniane na całym świecie. Awaria reaktorów w Fukushimie to najgorsza katastrofa przemysłowa w historii ludzkości. I trwa nadal. Ocean Spokojny jest napromieniowywany – powoli, ale bezustannie. Radiacja przemieszcza się w górę łańcucha pokarmowego za pośrednictwem bioakumulacji i kończy w naszych trzewiach. Nie wspomnę już o jej wpływie na atmosferę.

Kryzys w Zatoce Meksykańskiej także nie dobiegł końca. Rybołówstwo krwawi, mieszkańcy chorują, degradacja ekosystemu postępuje, a śmierć zbiera obfite żniwo. Toksyny unoszą się w kolumnie wody, ponieważ koncern BP zatopił ropę dzięki Straży Wybrzeża USA. Znowu mamy do czynienia z bioakumulacją.

W obu przypadkach gigantyczna korporacja dyktowała władzom lokalnym, co mają robić – jak reagować i co mówić mediom. Urzędnicy państwowi najwyższego szczebla wykazali się jednakową lojalnością. Odbyło się to kosztem zdrowia przeciętnych obywateli i wszystkich form życia.

Szef Fukushimy Dai-ichi przyznał, że technologia niezbędna do usunięcia i zabezpieczenia stopionych rdzeni nie istnieje, a jej opracowanie może zająć 200 lat.

Operator zakładu i agencje rządowe nie mają recepty na uporanie się z tym koszmarem. Fukushima to arcyważny temat ze sfery globalnego zdrowia publicznego, który zamieciono pod dywan. Ukryto go skrzętniej niż sytuację klimatyczną. A ilość substancji radioaktywnych uwalnianych w Japonii już dawno temu przebiła wynik z Czarnobyla.

Tymczasem rząd w Tokio zajmuje się planowaniem igrzysk olimpijskich. Określiłbym to mianem zbrodniczego zaniedbania. Urzędnicy są po to, by strzec potężnej gospodarki. Nie wolno im bić na alarm, bo wówczas Japonia nie otrzymałaby zgody na zorganizowanie letniej olimpiady, obywatele kraju musieliby zostać przesiedleni, a społeczność międzynarodowa dowiedziałaby się o tym ogromnym, jątrzącym się problemie. Wystarczy zastąpić Fukushimę antropogenicznym zaburzeniem klimatu, by zrozumieć, dlaczego nie gości codziennie na pierwszych stronach prestiżowych dzienników.

Huragan Harvey (fot. Wikimedia CC)
Identyczna mistyfikacja ma miejsce po uderzeniu huraganu Harvey – kolejnego bezprecedensowego żywiołu, który w ubiegłym roku zatopił amerykańskie centrum petrochemiczne w Teksasie. Pełny obraz jego toksycznej spuścizny dopiero zaczyna się wyłaniać.

Harvey zrzucił tak dużo deszczu, że według NASA dosłownie wcisnął skorupę ziemską na 2 centymetry. Populacja stanu liczy ponad 30 milionów. Spadło 3 800 000 litrów wody na osobę.

Jeśli chodzi o powodzie, to rozmawiałem z dr Haroldem Wanlessem z Uniwersytetu Miami, który od dekad śledzi wzrost poziomu morza. Powiedział mi, że odpowiedzialni przywódcy Stanów Zjednoczonych nadzorowaliby już akcję przesiedlania rezydentów Południowej Florydy. Obszar zniknie z mapy w przeciągu kilku dekad. Rząd odkupowałby domy, aby nie dopuścić do masowej migracji – po upadku rynku nieruchomości wszyscy zechcą bezzwłocznie wyjechać. Kompleksowa interwencja wymagałaby też zastosowania środków zapobiegających skażeniu środowiska poprzez zabezpieczenie rafinerii i elektrowni jądrowych przed zalaniem. Nikt tego nie robi. Nikt nie likwiduje tych zakładów i budowli. Wręcz przeciwnie, na południe od Miami, na samym wybrzeżu, wznoszone są dwa nowe reaktory. Władzę sprawuje obłęd. Decyzje podejmowane są przez profity korporacji.

Nagrodzone Pulitzerem śledztwo dziennikarskie ujawniło ostatnio, że na początku lat 80. branża paliw kopalnych miała własnych klimatologów posługujących się najlepszymi dostępnymi modelami klimatu. Kadry kierownicze koncernów naftowych i gazowych poznały prawdę o tym, że w nieodległej przyszłości emisje dwutlenku węgla spowodują kataklizm o zasięgu globalnym.

Odpowiedź na tę rewelację była przewidywalna: zarządy zataiły dane, przeznaczyły miliardy dolarów na wyrafinowaną kampanię dezinformacyjną i nie zaprzestały swojej działalności. Właściwa reakcja na dowody wymagałaby zakończenia poszukiwań i wydobycia złóż ropy.

Mimo to wielu aktywistów i celebrytów niestrudzenie promuje „zielony wzrost” i przekonuje nas, że powinniśmy zaapelować do oficerów korporacyjnych, by zrobili, co należy – powstrzymali niekontrolowane dziesiątkowanie ekosystemów Ziemi. Inwestorzy i akcjonariusze-miliarderzy nie gromadzą swoich fortun broniąc sprawiedliwości lub przywracając równowagę ekologiczną.

To przykład kolejnej wersji zawodnej strategii, która przetrwała próbę czasu. Ofiara próbuje przypodobać się oprawcy w nadziei, że jej lepsze sprawowanie położy kres udręce.

W latach 70. – które były decydującą dekadą – niezależne analizy (m.in. Granice wzrostu MIT z 1972 r.) kazały swoim autorom wyciągnąć jedyny możliwy wniosek: uświęcona gospodarka ekspansjonistyczna jest niekompatybilna z żyjącym światem. Gdyby miała rozrastać się przez następne 40 lat, poważnie osłabiłaby zdolność Ziemi do podtrzymywania złożonego życia i ostatecznie doprowadziłaby do własnego upadku. Tylko nowy model gospodarczy, który respektowałby granice wytyczone przez przyrodę, mógł dać ludzkości szansę na uniknięcie rychłej katastrofy. Jedynym sposobem na zatrzymanie wojskowo-przemysłowej maszyny było stworzenie ruchu ekopacyfistycznego. Zachodnie społeczeństwa tego nie uczyniły. Dlaczego?

Jednym z łatwych do zidentyfikowania powodów jest to, że neoliberalna, kapitalistyczna struktura władzy konsekwentnie zwiększa prędkość gospodarczego kołowrotka. W związku z tym przeciętny pracownik nie ma dość wolnego czasu, by jednocześnie edukować się, podejmować inicjatywy organizacyjne, protestować i opłacać rachunki. Do tego dochodzi wspomniany wyżej atak propagandy ze strony korporacyjnych dostawców (dez)informacji.

Planetę ogarnia pożar. Jednakże polityczne i gospodarcze szaleństwo nie wygasa. Państwa i firmy prywatne pożerają przyrodę coraz łapczywej. Konkurencja o szczuplejące surowce przybiera na zaciętości. Globalny dług i nierówności ekonomiczne rosną gwałtownie. Produkcja i sprzedaż śmiercionośnej broni biją rekordy. Mocarstwa toczą wojny zastępcze, wojny handlowe i rozstrzygającą batalię o prymat technologiczny. Celem zabezpieczenia „pełnego spektrum dominacji” imperium amerykańskie rozbudowuje arsenał nuklearny i dąży do militaryzacji przestrzeni kosmicznej. Taka jest rzeczywistość. Odwiedźmy na chwilę krainę fantazji. Gdyby rządy kierowały się empatią i przejawiały „irracjonalną” troskę o swoich obywateli i środowisko naturalne, jakie podjęłyby kroki?

Ich odpowiedź przypominałaby swoją dramatyczną formą mobilizację przeciwko inwazji obcych na Ziemię. Rządy przeszłyby natychmiast do egzekwowania postanowień o wycofaniu z użycia paliw kopalnych. Rozpoczęłyby też stosowanie środków ograniczających wzrost populacji. (Jego promowanie w obliczu zbiegających się kryzysów jest objawem obłąkania.) Ruszyłaby lokalna produkcja żywności i energii (ze źródeł alternatywnych). Osoby odpowiedzialne za świadome zanieczyszczanie Ziemi zostałyby ukarane dla przykładu przez Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze.

Niestety, nie zobaczymy żadnych realnych zmian. Polityczni liderzy są lobbystami stojącej za nimi władzy korporacyjnej. Międzynarodowe porozumienia w sprawie klimatu i różnorodności biologicznej są jedynie fasadą z papier-mâché. Mają one za zadanie zachować status quo.

W swoich tekstach cytowałeś następującą wypowiedź Aldo Leopolda: „Jedną z kar edukacji ekologicznej jest to, że żyjesz samotnie w świecie ran”. Z uwagi na swój związek z dziką przyrodą nie tylko opisujesz te rany, lecz także widzisz, jak powiększają się wraz z upływem czasu.

Słowa tego cytatu przemawiają do mnie z dużą siłą, utożsamiam się z nimi całkowicie. Moje przeżycia z pobliskich gór i innych rejonów świata, które odwiedziłem, pracując nad ostatnią książką, były słodko-gorzkie. Z jednej strony delektuję się przyrodą – dzieło Ziemi, jego piękno zdumiewa mnie i zachwyca. Z drugiej nie mogę nie zauważyć galopującej degradacji, szczególnie tych miejsc, które znam od bardzo dawna. Widok ich zanikania rani mnie głęboko.

Autorka ilustracji: Ola Wasilewska
Jak radzisz sobie z poczuciem straty?

Jest ono przemożne. Dziennikarstwo zmusza mnie do mierzenia się z rozpaczą i żalem, jakie towarzyszą nam w tych czasach. Nikt nie ustrzeże się przed nadciągającą nawałnicą takich uczuć, ale charakter mojej pracy przyspieszył to spotkanie. Oddaję się własnym praktykom duchowym zakorzenionym w pielęgnowaniu więzi z Ziemią. Regularne wyprawy w góry pozwalają mi wyciszyć się, wyostrzyć spojrzenie, ofiarować coś w zamian i obcować z planetą. Przypominają mi, dlaczego uprawiam swój zawód.

Odkryłem, że nieodzowna jest także zintegrowana społeczność lokalna – grono zaufanych przyjaciół, z którymi mogę porozmawiać, podzielić się swoim brzemieniem i przetworzyć porcję najnowszych złych wieści. Wiemy, co się zbliża, jesteśmy przyparci do muru. Zwiększamy więc kolektywną odporność. Jutro klimat i środowisko będą w gorszej kondycji niż dzisiaj. Faszyzm rozprzestrzenia się i pustoszy zaciekle. Chociaż poprawa jest wykluczona, nie szczędzimy starań, by zredukować swój indywidualny ślad węglowy. Samodzielnie generuję energię i uprawiam żywność. Takie podejście nie zmieni rozwoju planetarnych wypadków, ale jest ze wszech miar moralne.

Chcę przypomnieć, że bez względu na to, gdzie mieszkamy, w naszej okolicy znajdziemy skrawek przyrody, który wciąż funkcjonuje – las, rzekę lub łańcuch górski. Najwyższa pora, żebyśmy wyszli z domów i spędzili z nimi jak najwięcej czasu, ponieważ ich dni są policzone.

Jaką korzyść ma oglądanie rzeczywistości bez filtra myślenia życzeniowego?

Możesz podjąć lepsze decyzje odnośnie wyboru priorytetów. Możesz ocenić, co tak naprawdę się liczy. Możesz odpowiednio zareagować. Czy dotrzesz do celu swojej wędrówki bez dokładnej mapy? Skoro lądolodom, rafom koralowym i gatunkom wymierającym w liczbie 150-200 dziennie pozostało niewiele czasu, to chcę o tym przeczytać i usłyszeć. W oparciu o tę wiedzę postanowię, co zrobić z resztą swojego życia. Mam nadzieję, że ten punkt widzenia podziela każdy obdarzony empatią człowiek.

Młode pokolenia oszukano i złożono na ołtarzu konsumpcjonizmu. Jakiej rady udzieliłbyś młodzieży, która właśnie poznała tę smutną prawdę?

Obowiązujący na Zachodzie, standardowy program poszukiwania pracy, zarabiania i konsumowania odchodzi w zapomnienie. Ta epoka nie powróci. Młodzi muszą przysposobić się do życia na planecie ulegającej transformacji, opiekować się tym, co ich otacza i tworzyć z rówieśnikami zgrane wspólnoty, aby byli przygotowani na to, co nadchodzi.

Pytania i przekład: MR

———
Czy wiesz, że…

→ Analiza opublikowana w lutym 2011 r. w Climatic Change wykazała, że zgodnie z prawami termodynamiki cywilizacja przemysłowa nieustającego wzrostu gospodarczego jest silnikiem cieplnym. Emisje CO2 będą przyspieszać, gdyż systemowe zużycie energii jest dzisiaj rezultatem przeszłej produktywności gospodarczej społeczeństwa. W 2018 r. wzrosły o 2,7%. Tymczasem średni poziom atmosferycznych koncentracji dwutlenku węgla jest już o ~50% wyższy niż w epoce przedprzemysłowej, zaś metanu aż o ~160%.

→ Całkowite odłączenie wzrostu PKB od eksploatacji surowców naturalnych i destrukcji ekosystemów jest w skali globalnej niewykonalne, nawet w optymalnych warunkach. Tak brzmi konkluzja badań empirycznych przeprowadzonych m.in. przez ONZ.

→ Literatura naukowa o klimacie zidentyfikowała kilkadziesiąt aktywnych dodatnich sprzężeń zwrotnych (m.in. rosnące emisje metanu z wiecznej zmarzliny i klatratów; przyspieszające „oddychanie” gleb; zwiększające się stężenia pary wodnej w górnej troposferze).

→ Praca badawcza zmieszczona 31 października 2018 r. w Nature odkryła oszałamiający fakt: w ostatnich dziesięcioleciach oceany świata pochłaniały rokrocznie 10-70% więcej ciepła. Różnica ta stanowi ogromną porcję dodatkowej energii zatrzymywanej przez system klimatyczny (może nawet ośmiokrotnie przewyższać roczne zużycie energii przez cywilizację industrialną). Klimat Ziemi wykazuje większą od prognozowanej wrażliwość na gazy cieplarniane. Globalne ocieplenie znajduje się w bardziej zaawansowanym stadium, niż wskazywały na to wcześniejsze ustalenia.

→ Autorzy badania opisanego 13 listopada 2018 r. w Scientific Reports ostrzegają, że spowodowane nagłą zmianą klimatu wymieranie gatunków roślin i zwierząt prowadzi do „efektu domina”, który może wyniszczyć ziemskie życie. Organizmy zależne od innych skazanych na unicestwienie gatunków wyginą w wyniku procesu zwanego współwymieraniem. Wzrost średniej globalnej temperatury o 5°C/6°C wystarczy, by pozbawić planetę większości żywych istot. Niemal całkowita ich zagłada w późnym permie (252,2 miliona lat temu) była związana ze wzrostem średniej temperatury globalnej o ~6°C w ślad za erupcjami wulkanicznymi. Naukowcy stworzyli symulacje 2000 wirtualnych Ziem – sieci połączonych ze sobą gatunków roślin i zwierząt – i poddali je działaniu destrukcyjnych zdarzeń o zasięgu globalnym, w tym ekstremalnej zmianie środowiskowej, uderzeniu asteroidy i wojnie nuklearnej. Okazało się, że to ocieplenie klimatu wywołuje najgorsze możliwe „kaskady” wymierania – ich dotychczasowe tempo zaniżono dziesięciokrotnie.

→ Według Międzynarodowej Agencji Energetycznej utrzymanie aktualnego paradygmatu ekonomicznego gwarantuje skok średniej temperatury Ziemi o 6°C przed 2050 r. Zgodnie z doniesieniami z 27 października 2017 r. analitycy koncernu Shell i BP spodziewają się, że do połowy wieku glob będzie cieplejszy o 5°C. Z kolei uczeni, którzy uwzględniają zbiorczy wpływ dodatnich sprzężeń zwrotnych i częściowej redukcji maskującego efektu aerozoli antropogenicznych, za prawdopodobny uznają wykładniczy wzrost temperatury planety o ponad 6°C w ciągu następnych ośmiu lat.

———

Dahr Jamail – amerykański dziennikarz śledczy, niezależny korespondent wojenny i autor kilku książek. Współpracuje z portalem Truthout. Jego demaskatorskie artykuły pojawiły się na stronach Inter Press Service, The Sunday Herald (Szkocja), The Guardian, Foreign Policy in Focus, Le Monde, Le Monde Diplomatique, The Huffington Post, The Nation, The Independent i Al Jazeery. Wielokrotnie komentował aktualne wydarzenia jako gość BBC, NPR oraz innych międzynarodowych sieci informacyjnych.

Pouczająca i odważna twórczość przyniosła Dahrowi wiele nagród, w tym Izzy Award w 2018 r. za wybitne osiągnięcia dziennikarskie w kategorii mediów niezależnych. Jurorzy docenili jego przełomową i wnikliwą działalność sprawozdawczą w 2017 r., która obnażyła konsekwencje militaryzmu i zagrożeń dla przyrody.

www.dahrjamail.net

→ Jeśli podoba Ci się to, co robimy, prosimy, rozważ możliwość wsparcia Zielonych Wiadomości. Tylko dzięki Twojej pomocy będziemy w stanie nadal prowadzić stronę i wydawać papierową wersję naszego pisma.
Jeżeli /chciałabyś/chciałbyś nam pomóc, kliknij tutaj: Chcę wesprzeć Zielone Wiadomości.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.