ISSN 2657-9596

Pasze GMO – kto zarabia, kto traci

Marek Kryda
27/08/2012

W Puszczy Amazońskiej, która jest największą puszczą równikową Ziemi, żyje ponad 600 gatunków ptaków, setki tysięcy gatunków owadów i ponad 40 tys. gatunków roślin kwitnących. Amazonia spełnia szczególną rolę: reguluje klimat naszej planety, „pompując” wilgotne, gorące powietrze z tropików do półkuli północnej. Specjaliści uważają, że największą katastrofą ekologiczną, jaka rozpoczyna się na naszej planecie, jest postępująca zagłada lasów tropikalnych. Niszczenie puszcz tropikalnych skutkuje ogromną emisją gazów cieplarnianych do atmosfery, przyczyniając się do zmian klimatycznych.

W ciągu ostatnich 40 lat wykarczowano 700 tys. km kw. Amazonii – obszar dwukrotnie większy od Polski. Aby zrobić miejsce dla upraw genetycznie modyfikowanej soi (która trafia także do Polski w postaci paszy), co 8 sekund znika kawałek dżungli wielkości boiska piłkarskiego, co roku wielkości Belgii. Zazwyczaj wycinka Puszczy Amazońskiej odbywa się według tego samego schematu: Najpierw ścina się drzewa – w 80% przypadków nielegalnie. Następnie pojawia się hodowla bydła, a na koniec plantacje soi GMO opryskiwane groźnym środkiem chemicznym – glifosatem.

Zagłada puszczy dotyka nie tylko ginących bezpowrotnie roślin i zwierząt. Giną także tradycyjne kultury odwiecznych mieszkańców Amazonii. W ciągu XX w. wyginęło całkowicie 90 plemion amazońskich Indian. Zdjęcia satelitarne pokazały, że tylko w samym r. 2004 wykarczowano ponad 25 tys. km kw. lasów Amazonii. Na niezmierzonych połaciach wykarczowanej Puszczy Amazońskiej w Brazylii rośnie soja. Dwie trzecie tych upraw kontrolują „Trzy Siostry” – obecne także w Polsce ponadnarodowe korporacje: Cargill, ADM i Bunge. Od nich pochodzą modyfikowane genetycznie nasiona, nawozy i silnie toksyczne dla ludzi i środowiska środki ochrony roślin. Giganty te następnie skupują soję od rolników i wysyłają ją do Polski i całej Europy. Cargill, który rozlokował się w stanie Mato Grosso, jest największym eksporterem soi w Brazylii.

Importowana do Polski śruta soi GMO skutecznie wypiera polskich rolników z krajowego rynku pasz. Dziś Polska sprowadza rocznie już prawie 2 mln ton takiej śruty, czyli ten import podwoił się w ciągu dekady. Do r. 2003 głównym rynkiem zakupu śruty były kraje UE (Niemcy, Holandia, Belgia), skąd pochodziła większość polskiego importu. Jednak od 2004 r. systematycznie zwiększa się import śruty soi z Brazylii i Argentyny, które należą do największych producentów roślin modyfikowanych genetycznie na świecie. W tej chwili całkowicie kontrolowana przez firmy zagraniczne branża paszowa w Polsce należy do najbardziej skonsolidowanych i zyskownych sektorów przemysłu rolno-spożywczego. Jedną trzecią łącznych jej przychodów, wynoszących ok. 2 mld zł rocznie, uzyskują dwa międzynarodowe giganty: De Heus Koudijs-Hima oraz Cargill. Prócz biotechnologów, którzy korzystają z funduszy międzynarodowych koncernów agrochemicznych przeznaczonych na badania, trudno znaleźć polskich beneficjentów tej monopolizacji nasiennictwa, dystrybucji środków ochrony roślin oraz rynku pasz w Polsce.

Używanie soi GMO pociąga za sobą także likwidację tradycyjnej hodowli zwierząt w Polsce. W tradycyjnym żywieniu świń stosuje się zboża i ziemniaki, wtedy na cały cykl do osiągnięcia wagi ubojowej potrzeba 6 miesięcy. Fermy przemysłowe, ograniczając możliwość ruchu zwierząt i stosując pasze ze śrutą sojową i innymi „promotorami wzrostu”, osiągają taką wagę zwierząt nawet w ciągu 3 miesięcy. Oczywisty jest tutaj element nieuczciwej konkurencji – tradycyjne gospodarstwa rolne nie mają szans wytrzymać konkurencji cenowej z kimś, kto hoduje nie dziesiątki, a tysiące świń, które na dodatek rosną dwa razy szybciej. Import genetycznie modyfikowanej soi sprzyja wypieraniu przez należące do zagranicznego kapitału wielkie fermy z rynku polskich rolników, którzy są w tych warunkach zmuszeni nie tylko do likwidacji tradycyjnych hodowli świń, ale także do zaprzestania produkcji pasz.

Wspierany przez polskie władze import soi odpowiada rocznej produkcji miliona polskich gospodarstw rodzinnych w wysokości po 2 tony paszy wysokobiałkowej na gospodarstwo. Trzeba tu zadać pytanie, dlaczego polski rolnik ma być uzależniony od decyzji niemieckiego czy amerykańskiego koncernu, dlaczego ma stracić prawo wyboru tego, jakie może zastosować uprawy i środki ochrony roślin i ile jest gotowy za nie zapłacić? Choć polskie pasze białkowe mogą być w tej chwili droższe od subsydiowanego importu soi GMO, to dzięki nim zarabia polski rolnik. Kupując śrutę sojową GMO z Argentyny, wydajemy 2 mld złotych, które mogłyby trafić do rolnika w Polsce. Dlaczego polski rolnik nie może sprzedawać własnej paszy w swoim kraju? Jaką korzyść dla Polski może przynieść mechaniczne utrzymanie przez nasze władze status quo, czyli sytuacji, w której pasze dostarcza do Polski tylko kilka firm o monopolistycznej pozycji?

Jak bardzo udało się uzależnić produkcję żywności w Polsce od dostaw soi GMO wielkich koncernów z Ameryki Południowej, świadczą szacunki Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, które mówią, że bez tego drogiego importu ceny drobiu w Polsce wzrosną o 40-50%, a mięsa wieprzowego o 15-20%. Z kolei ministerstwo rolnictwa twierdzi, że 90-95% śruty sojowej dostępnej na krajowym rynku stanowi śruta sztucznie zmutowana, zaś „wprowadzenie zakazu jej stosowania spowodowałoby drastyczny deficyt białka paszowego w kraju i pogorszenie konkurencyjności krajowej produkcji zwierzęcej”.

W tym samym czasie likwiduje się uprawy roślin strączkowych, które mogłyby być dochodową dla polskich rolników alternatywą dla importu soi GMO z drugiej półkuli. Po cichu i bez rozgłosu areał uprawy tych roślin w Polsce dramatycznie się zmniejsza. Również zbiory pastewnych roślin strączkowych w r. 2006 wyniosły 147,1 tys. ton, czyli o 40,3 tys. ton mniej niż w r. 2005 (187,4 tys. ton).

Schemizowane, stosujące GMO rolnictwo przemysłowe powinno być nazywane przemysłem, a nie rolnictwem. Podstawą prawdziwego rolnictwa jest działalność zgodna z naturalnymi cyklami: porami dnia i roku, cyklami płodności zwierząt, sezonowością określonych produktów. Rolnictwo przemysłowe natomiast jest zaprzeczeniem naturalności – na setkach hektarów bez kwiatów polnych i pszczół rośnie tylko jedna roślina, w zamkniętych chlewniach czy kurnikach, gdzie światło świeci się nieustannie, zwierzęta nie wiedzą, czy to dzień czy noc, wiosna czy lato. Tutaj sztucznie się zapładnia zwierzęta, tu wszczepia się maciorom zarodki; ruję, a nawet porody wywołuje się farmakologicznie. Tutaj karmione GMO, hormonami i metalami ciężkimi zwierzę jest zdegradowane do funkcji trybiku w wielkiej maszynerii „nowoczesnego rolnictwa”. I w imię czego to wszystko? Zwiększenia produkcji żywności, której i tak mamy w nadmiarze?

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.