ISSN 2657-9596

Ludzie nie wiedzą, co to jest GMO

Grzegorz Kuczek , Joanna Szewczyk
10/08/2011

Ludziom nie mówi się, że powodem chorób cywilizacyjnych mogą być produkty wysoko uprzemysłowionego rolnictwa. Grzegorz Kuczek, reporter programu TVN “Uwaga!”, twórca filmu dokumentalnego Obcy gen, w rozmowie z Joanną Szewczyk.

Jak to się stało, że zajął się pan tematem GMO?

Przyszedł do mnie pewien człowiek, który zapytał, czy znam temat GMO, mówił o różnych nieprawidłowościach. Zainteresowało mnie to. Zacząłem czytać na ten temat i stwierdziłem, że sam dotąd niewiele o tym wiedziałem. Na kolegium redakcyjnym powiedziałem, że chcę się tym zająć i dostałem zielone światło. Zacząłem czytać opracowania naukowe, głównie w internecie…

Z jakich opracowań pan korzystał?

Przez dwa miesiące, dzień w dzień wieczorami czytałem wszystko, co na ten temat znalazłem: polskie informacje, dane z urzędów, badania, różne publikacje zagraniczne. Trafiłem np. na prace Charlesa Benbrooka ze Stanów Zjednoczonych pokazujące, że tak naprawdę plony GMO nie rozwiązują problemów świata. Znalazłem dane mówiące o tym, że w stanach, w których się stosuje GMO, spadają plony. Dużo tego było, naprawdę. Musiałem mieć jakąś wiedzę, żeby rozmawiać z ludźmi.

Czy dla pana jako dziennikarza ten temat był trudny? Czy łatwo było dotrzeć do niezależnych ekspertów?

Tu nie ma niezależnych ekspertów, każdy prezentuje jakąś opcję. Jedni są za żywnością ekologiczną, inni za przemysłową. Było trudno. Kiedy zaczynałem z kimś rozmawiać na ten temat, zawsze słyszałem pytanie: „Po co pan to robi? Przecież i tak panu tego nie puszczą…”. Mówiono mi, że temat dotyka interesu wielkich firm, że to jest silne lobby itd., itp. Do dzisiaj mam w pamięci rozmowę z jednym profesorem, który powiedział, że chętnie ze mną porozmawia, ale wie, że ten materiał i tak pójdzie do kosza… To chyba wynika z doświadczeń w innych krajach europejskich i w USA, gdzie dziennikarze zajmujący się tematem żywności spotykają się z różnymi szykanami. Okazało się jednak, że film bez żadnych przeszkód został wyemitowany.

A jak było z gromadzeniem materiałów? Ludzie chętnie wypowiadali się do kamery?

Są naukowcy, którzy zajmują się tym tematem od lat, ale nie chcą o nim rozmawiać. Jeden naukowiec powiedział mi wprost, że nie będzie rozmawiał o GMO, ponieważ zaszkodziłoby to firmom agrochemicznym i on mógłby stracić pracę albo pieniądze na badania. Jego uczelnia korzysta z pieniędzy, które firmy agrochemiczne za pośrednictwem różnych fundacji i innych podmiotów przekazują uczelniom na badania. Jeśli chodzi o przedstawicieli przemysłu biotechnologicznego, to dokładnie wiedziałem, co powiedzą, bo to jest po prostu mantra, którą powtarzają przy każdej okazji. I to są często informacje nieprawdziwe. Bardziej mi zależało na rolnikach, którzy się tym zajmują, czy na przedstawicielach handlowych, ale ich trudniej było namówić do rozmowy. Jeden rolnik zgodził się wystąpić i do dzisiaj ma do mnie pretensje, że pokazałem to tak, a nie inaczej. A ja po prostu z nim rozmawiałem i pokazałem, czym się zajmuje. Pokazałem, że dla niego liczy się tylko biznes. Pytałem go, czy zdaje sobie sprawę z konsekwencji stosowania kukurydzy modyfikowanej genetycznie…

Takich rolników było więcej?

Rozmawiałem z kilkoma rolnikami, ale tylko jeden zgodził się wystąpić w filmie.

Czy oni są gdzieś zrzeszeni? Zastanawiam się, jak można zdobyć informację, że ktoś uprawia GMO.

Pocztą pantoflową. Długo szukałem tych rolników, ponieważ informacje o tym, że uprawiają GMO, nie są nigdzie dostępne. Mówi się, że w Polsce jest produkowane bardzo dużo żywności transgenicznej, ale jeśli chodzi o konkrety, to nie ma oficjalnych danych. Od różnych informatorów dowiadywałem się, w jakich miejscach Polski znajdują się uprawy. To jest delikatna sprawa, ponieważ z prawnego punktu widzenia kwestia upraw GMO w Polsce nie jest jednoznaczna. I jeśli ktoś ma występować przed kamerą, to z reguły odmawia, bo nie wie, jak zareagują sąsiedzi itd. Dlatego ciężko było dotrzeć do tych ludzi.

A jakie były pana wrażenia ze spotkania z rolnikami ekologicznymi?

Wrażenie zrobili na mnie bardzo dobre. Natomiast nie wiedziałem, że mają aż tak poważne problemy. Dopiero rozmowy z nimi uświadomiły mi wiele rzeczy, np. zagrożenie wynikające z przepylania się roślin genetycznie modyfikowanych z tradycyjnymi. W Niemczech znaleziono śladowe ilości roślin GMO nawet w produktach BIO. To pokazuje, z jakim ogromnym zagrożeniem mamy do czynienia, z agresywną technologią. Ci rolnicy są w naprawdę kiepskiej sytuacji. To ludzie pozostawieni sami sobie, zrozpaczeni. Nie mają żadnego wsparcia w naszych władzach, nie robi się wiele, żeby im coś ułatwić i pomóc. Jedyna nadzieja, że ludzie pójdą po rozum do głowy i zaczną kupować produkty naturalne i zdrowe.

Mnie zaskoczyła informacja, że polskie firmy nasiennicze są prywatyzowane i wykupowane przez ogromne światowe koncerny. W rezultacie rolnicy muszą sprowadzać ekologiczne pasze zza granicy, podczas gdy kiedyś produkowały je polskie małe firmy.

Chodzi o koncerny, które w USA, Argentynie albo Brazylii mają wielkie pola z uprawami GMO, także na ziemiach, gdzie specjalnie pod te uprawy wykarczowano Puszczę Amazońską. Produkują tam paszę dla zwierząt. Więc te koncerny przejmują polskie firmy po to, żeby sprzedawać swoje produkty, a nie polskie. I koło się zamyka.

W Indiach dziesiątki tysięcy rolników popełniły samobójstwo po tym, jak wprowadzili uprawy bawełny transgenicznej. Ich plony drastycznie spadły, podpisali umowy z Monsanto na zakup ziaren. Firma także udzielała im pożyczek i zostali uzależnieni. Ci ludzie nie mieli za co wykarmić swoich rodzin. Ich bezwzględnie wykorzystano i oszukano. Ta historia jest w Polsce nieznana, można o niej przeczytać w książce Świat według Monsanto napisanej przez francuską dziennikarkę Marie–Monique Robin…

Ci rolnicy uwierzyli w to, co mówiły firmy biotechnologiczne – że będzie lepiej. Tutaj się też ludziom mówi, że będzie lepiej. Oczywiście nikt nie wspomina o tym, że po polach będą chodzić ludzie i sprawdzać, czy rolnicy zapłacili za patent. Teraz nasiona są też opatentowane i płaci się za nie, ale nie są GMO.

Czy czuł pan, że zetknął się z dużym lobby? W niektórych wypowiedziach bohaterów pana reportażu pojawia się strach.

Bo to jest silne lobby. Ci ludzie się boją, bo w grę wchodzą duże pieniądze, które firmy agrochemiczne przeznaczają na badania naukowe i potem chcą zarabiać na patentach. Zrobią wszystko, żeby te uprawy tutaj były i żeby były legalne. Jeżeli nie od razu, to metodą małych kroczków. Zagrożenie dla naturalnych upraw jest ogromne. Jest przecież mnóstwo dowodów na to, że uprawy GMO przepylają się z naturalnymi i je zdominowują. Ale ludzie boją się narażać dużym koncernom.

Spotkał pan lobbystów pracujących na rzecz zmian korzystnych dla firm agrochemicznych?

Byłem na publicznym wysłuchaniu ustawy o GMO w Sejmie. Przyszła tam przedstawicielka ambasady amerykańskiej. Mówiła, że USA są zainteresowane tym, co dzieje się w rolnictwie. Wiadomo też, że amerykańska firma Monsanto wspiera różnych polityków w USA podczas wyborów, te informacje można znaleźć na ich oficjalnych stronach internetowych. Więc ta pani nie przychodzi bez powodu na takie spotkania, nawet jeśli mówi, tak jak na filmie, że przyszła prywatnie.

Mówił pan, że nie było kłopotów z emisją filmu. A czy miał pan jakieś problemy w gromadzeniu materiału?

Mieliśmy trudności, gdy chcieliśmy sfilmować wpływający do portu w Gdańsku statek, który przywozi do Polski genetycznie modyfikowaną śrutę. Dzwoniłem do zagranicznych firm, które sprowadzają taką śrutę i oni mi nie chcieli powiedzieć, kiedy i gdzie taki statek wpływa do portu. A rocznie do Polski sprowadza się ok. 2 mln ton śruty sojowej, więc takich statków musi trochę być… Dowiedziałem się o tym zupełnie przypadkiem podczas rozmowy z przedstawicielką młynów czy spichlerzy z Pomorza. Podczas rozmowy rzuciła nazwę statku i datę, którą ja sobie zanotowałem. Potem się wycofała i nie zgodziła się na nagranie, ale nazwę statku zachowałem i dzięki temu udało się go namierzyć. Do ostatniej chwili informacje o tym, czy statek wpłynął, czy nie, była nieznana. Przez prawie całą noc siedziałem na łączach z dyżurnym portu, aby ustalić, czy statek wpłynął już na polskie terytorium. Oni bardzo długo nie mieli tej informacji.

Statek widmo…

Tak, statek widmo (śmiech). I dopiero o 8.00 rano dowiedzieliśmy się, że ok. 16.00 statek będzie wchodził do portu.

Czy to zawsze tak wygląda?

Nie wiem, niech pani spróbuje sprawdzić pod pretekstem, że chce pani coś sfilmować. Ciekawe, czy podadzą pani rzeczywistą datę, czy nie.

A co się dalej dzieje z przywiezioną śrutą?

Zostaje załadowana na samochody dostawcze, jedzie do mieszalni pasz, a potem trafia do zwierząt. Głównie do świń i kurczaków. Trafia na nasze stoły w postaci mięsa. Dobrze, że o tym mówimy. Niech ludzie wiedzą, że te 2 mln ton rocznie genetycznie modyfikowanej śruty sojowej nie rozpływa się w powietrzu, tylko my ją zjadamy w mięsie z chowu przemysłowego. Trzeba im to uświadamiać. Najgorsze, że ludziom się nie mówi, że powodem chorób cywilizacyjnych mogą być produkty wysoko uprzemysłowionego rolnictwa. Lobbyści mówią: „Dlaczego mamy zakazywać sprowadzania tej soi, skoro już i tak tyle się jej sprowadza?”. To jest działanie na zasadzie faktów dokonanych.

Czy można coś z tym zrobić?

Osobiście staram się świadomie robić zakupy. Zajmuje mi to sporo czasu. Zwracam uwagę na to, co jest w środku, czyli na skład, datę ważności, wszystkie etykiety. Oczywiście na etykietach nie ma tych najważniejszych informacji. Jeśli na opakowaniu jest napisane „skrobia kukurydziana”, to ja nie wiem, czy ona jest modyfikowana genetycznie, czy nie. Myślę, że nie jest trudno o nadużycia i oszukiwanie klientów.

Oszukują?

Niejednokrotnie w naszych programach ujawnialiśmy, że na żywności się oszukuje. Zresztą to mówią też ludzie, którzy w tej branży pracują, że to jest najlepsze miejsce do oszukiwania ludzi, ponieważ ludzie muszą jeść, to jest podstawowa czynność życiowa. Czy pani sobie wyobraża, że przez tydzień pani nie będzie jadła? Długo pani nie pociągnie. Każdy jedzenie kupuje i chce kupować tanio, i firmy robią, co mogą, żeby sprostać tym oczekiwaniom i jednocześnie jak najwięcej zarobić. Niewiele ludzi sprawdza, co kupuje, niewielu mamy świadomych konsumentów. A organizacje konsumenckie nie są w Polsce zbyt silne. Gdyby było tak, jak we Francji czy w Niemczech, że ludzie zwracają uwagę na to, co kupują i jedzą, i oszuści ponoszą konsekwencje… Może nie byłoby takich problemów, jak np. różne przypadki „odświeżania” wędlin.

Na podpis prezydenta czeka przyjęta przez Sejm ustawa nasienna. Dużo mówi się o tym, że ona tylnymi drzwiami może zalegalizować uprawy GMO w Polsce.

Dziennikarze mogą o tym pisać i mówić, ale ci, którzy za to odpowiadają, urzędnicy i politycy, którzy powinni stać na straży naszego bezpieczeństwa żywnościowego, nic z tym nie robią. Na co dzień zajmują się tym aktywiści, a poza tym mało kogo to interesuje. Mam wrażenie, że ludzie w Polsce sobie nie zdają sprawy, co to jest GMO. Tylko niektórzy zwracają uwagę na opakowania, na informacje umieszczone na produktach… Ale nadal nie ma dyskusji o tym, jak to wygląda na świecie, czy rzeczywiście plony są lepsze, czy ta żywność jest zdrowa, bezpieczna. A to jest przecież temat, którym powinni się zajmować wszyscy dziennikarze, ponieważ to dotyczy naszego zdrowia i naszych dzieci. Nie można tego tak zostawić.

Czy ma pan w planach kolejne tematy ekologiczne?

Tak, dwa. Ale to jest tajemnica redakcyjna i nie mogę nic powiedzieć, poza tym, że one się pojawią już wkrótce…

Program Uwaga! TVN pt. Lobbing na rzecz GMO można obejrzeć na stronie stacji.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.