ISSN 2657-9596

Trudna demokracja i „gorące cząstki”

Wojciech Kłosowski
08/07/2011

Sławomir Zagórski, kierownik działu naukowego „Gazety Wyborczej” publikuje na jej forum swoją opinię o konferencji „Kobiety przeciwko atomowi”. Pisze w niej między innymi:

„Nieliczne uczestniczki debaty (…) mówiły, niestety, jednym głosem. Nie było kogo – i to o czymkolwiek – przekonywać”.

I dalej:

„specjalista od biologicznych skutków promieniowania (…) musiałby głośno zaprotestować po relacji Jagody Kłosowskiej, uczestniczki protestów przeciwko elektrowni w Żarnowcu w latach 80., która bredziła o ‘gorących cząstkach, pyłkach uranu’ fruwających w powietrzu nad Polską po katastrofie w Czarnobylu. – Ktoś, kto wciągnął taki pyłek nosem, wiadomo, był trafiony – mówiła pani Kłosowska. – …i zatopiony – kończyła zgodnie sala”.

Panie Sławku: spróbuję pomóc w tych dwóch sprawach, które poruszył Pan w swojej opinii. Pierwsza jest prosta, a druga nieco bardziej złożona, bo dotyczy wiedzy specjalistycznej, a piszemy w końcu do niefachowców.

Wyraził pan zdziwienie i – jak rozumiem – dezaprobatę, że na konferencji były same przeciwniczki atomu. Otóż wydaje się, że tytuł konferencji „Kobiety PRZECIWKO atomowi” powinien pana do tego trochę przygotować. Organizowanie szerokiej debaty w sprawie atomu, w której ścierałyby się poglądy zwolenników i przeciwników atomu, jest zadaniem i OBOWIĄZKIEM władzy publicznej. To rząd ma na to nasze (zarówno zwolenników, jak i przeciwników) podatki. To się nazywa – przypomnijmy – DEBATA PUBLICZNA. Natomiast poszczególne środowiska mają prawo i obowiązek przygotowywać się do udziału w tej debacie, organizując najpierw spotkania we własnych gronach, gdzie w dyskutują i dzięki temu w dojrzalszy sposób formułują swoje wspólne opinie. Takie obywatelskie przygotowanie do debaty na agorze jest niezbędne, bo obywatele są z istoty rozproszeni a po drugiej stronie siedzi władza ze zdaniem sformułowanym arbitralnie nie mająca wewnętrznych dylematów (znaczenie publicznych przestrzeni pre-agoralnych bardzo mądrze opisał Jürgen Habermas; polecam serdecznie).

Problem polega na tym, że rząd Donalda Tuska organizuje za nasze podatki nie debatę publiczną a kampanię promocyjną swojego stanowiska w tej sprawie i nie otwiera żadnej przestrzeni do dyskusji. Dyskusja w „Gazecie Wyborczej” także urwała się jak nożem uciął, gdy okazało się, że nie wszyscy są za. Toteż debatę próbujemy organizować my, obywatele o przekonaniach antyatomowych. Zgadzam się z panem, że nie jesteśmy w tym doskonali, ale przynajmniej coś robimy. W naszej debacie głosy przeciwne się pojawiają (np. właśnie dyskutuję z Panem), a w rządowej propagandzie zdania przeciwnego NIE MA.

Druga sprawa jest troszeczkę bardziej specjalistyczna, ale pan – dziennikarz naukowy i doktor nauk przyrodniczych – w razie czego mnie poprawi, gdybym coś objaśniał źle. Napisał pan, że na debacie „Jagoda Kłosowska bredziła o gorących cząstkach fruwających nad Polską”. Zwyczaj nazywanie „bredniami” wszystkiego, na czym się nie znamy, uważam za jałowy. Pan, jako dziennikarz naukowy, ma obowiązek wykazania dużo większego szacunku dla obywateli, którzy wyrażają swój niepokój w ważnych dla nich sprawach, a mają prawo robić to posługując się niefachową terminologią, potocznymi sformułowaniami itd. Trochę wstyd, że pan tak warknął. Ale Jagoda ma pogodne usposobienie, masę wyrozumiałości i nie pogniewała się.

Tak się składa, że dwadzieścia pięć lat temu byłem świadkiem wydarzenia przytoczonego – jako przykład – przez Jagodę. Było to bodaj cztery dni po wybuchu czarnobylskim, rzecz działa się w Puławach. Nasz ówczesny sąsiad, dr Tadeusz Skiba, naukowiec-radiolog w Instytucie Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa, człowiek pracujący całe życie wśród izotopów promieniotwórczych i nie mający wobec nich żadnych obaw, chcąc uspokoić nasze obawy co do promieniowania, przyniósł z pracy urządzenie pomiarowe i zaprosił nas do siebie, żeby pokazać, że żadnego groźnego opadu promieniotwórczego nie ma. Objaśnił nam, co to jest promieniowanie gamma, beta i alfa, a następnie przejechał miernikiem po parapecie swego okna. Wskazania były rzeczywiście bliskie tła, aż nagle w jednym miejscu miernik zareagował gwałtownie, przekraczając skalę pomiarową. Byliśmy przekonani, że to awaria sprzętu, ale powtarzany pomiar pokazywał za każdym razem to samo. Doktor Skiba wyjaśnił: wygląda na to, że mamy na parapecie makrodrobinę emitującą promieniowanie alfa, a więc np. okruch paliwa jądrowego wyrzucony przez słup gorącego powietrza znad płonącego reaktora i przyniesiony do Puław z wiatrem. Licznik reaguje na taką drobinę dopiero z odległości kilku milimetrów (promieniowanie alfa jest bardzo krótkie, za to 20-krotnie bardziej destrukcyjne dla organizmów żywych, niż np. gamma). Dr Skiba postąpił jak naukowiec: zmiótł pył z parapetu, a następnie dzielił go na coraz mniejsze części i sprawdzał, do której z nich trafiła promieniotwórcza makrodrobina (po angielsku nazywamy potocznie takie makrodrobiny „hot drops” – polskie określenie gorące cząstki chyba od biedy ujdzie?). Wreszcie wyizolował pojedyncze ziarenko, mniejsze od ziarnka piasku, które było źródłem promieniowania przekraczającego skalę naszego miernika.

Teraz, panie Sławku, WAŻNA SPRAWA: właśnie ze względu na zjawisko hot drops dane o „średnim promieniowaniu gamma na metr kwadratowy” z Czarnobyla i Fukushimy dezinformują opinię publiczną. Bo promieniowanie alfa nie uśrednia się jak gamma, tylko jest skoncentrowane w makrodrobinach, które spadają dość rzadko, ale za to jak dostaną się do czyjegoś organizmu, prawie na pewno wywołają zmianę nowotworową. To trochę tak, jakbyśmy powiedzieli: przeciętny Polak ma szansę wpadnięcia pod samochód jak 1 do 6 tys., a samochód wali w przechodnia z siłą 10 ton, więc średnio na Polaka to niecałe dwa kilogramy; da się wytrzymać. Rzecz w tym, że samochód nie wali „w każdego trochę” tylko „w jednego bardzo”: 5999 obywateli nie ucierpi w ogóle, a jeden umrze. Całkiem, na śmierć. Czy to jest zrozumiałe? Podobnie jest z makrodrobinami emitującymi promieniowanie alfa. Polecam tu znakomitą publikację „Czarnobyl. Skutki katastrofy dla ludzi i środowiska” trojga wybitnych profesorów z Ukrainy i Białorusi (A. W. Jabłokow, W. B. Nesterenko, A. W. Nesterenko).

Temat jest dużo bardziej skomplikowany, niż to przedstawiają mniej wnikliwi dziennikarze. Mam nadzieję, że akurat od Pana mogę oczekiwać ponadprzeciętnej wnikliwości dziennikarskiej. Byłoby też miło, gdyby zrezygnował pan z określenia „brednie”, ale o to akurat nie będziemy kruszyć kopii. Zapraszam serdecznie do polemiki, panie redaktorze; wnieśmy nasz skromny udział do tak potrzebnej w tej sprawie debaty publicznej! W „Zielonych Wiadomościach” jest na taką debatę gościnna przestrzeń. Szkoda, że nie ma jej już w „Gazecie Wyborczej”….

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.