ISSN 2657-9596
Pikieta pielęgniarek 14 IX 2012, fot. Marek Matczak

Problem miłych lekarzy

Maciej Gdula
14/10/2013

Od jogurtu w sklepie przez zawód po wyborczą urnę wybór jest dla nas oczywistością. Tak samo jak niepokoi nas wizja jego utraty, cieszy też rozszerzanie możliwości wybierania na nowe sfery. Skoro działa tak dobrze na targu, dlaczego ograniczać wybór w innych sferach, np. w systemie ochrony zdrowia? Dzięki temu zwiększy się efektywność a niezadowolony klient zawsze może przenieść się tam, gdzie dobrze go obsłużą. Szpital to jednak nie targ, a nasze zdrowie to nie pęczek pietruszki.

Zapytajmy się po pierwsze, czy naprawdę chcemy sobie zaufać, jeśli chodzi o usługi medyczne? Każdy z nas słyszał o opryskliwych lekarzach i ta kwestia obok kolejek uchodzi za największą bolączkę systemu ochrony zdrowia. Rzadziej słyszy się o problemie miłych lekarzy. Czy w ogóle może to być problem? Okazuje się, że tak, bo miły lekarz, który gawędzi z pacjentem i mówi to, co chce on usłyszeć jest zagrożeniem dla jego zdrowia. Lekarz musi kierować się przede wszystkim aktualną wiedzą medyczną i procedurami, a nie mizdrzyć się do pacjenta, starając się złapać jak największą klientelę. Rozszerzanie się logiki komercjalizacji prowadzić będzie do rozwoju popytu na miłych lekarzy.

Można stwierdzić, że ludzie swój rozum mają i nie będą kierować się powierzchownymi kryteriami, ale wybiorą po prostu lekarzy dobrych. Zgoda, pozostaje jednak pytanie, do jakich kryteriów odwoła się klient, szukając na rynku dobrego lekarza? Oczywiście do renomy i ceny. Na zdrowiu przecież nie należy oszczędzać i nie można nim ryzykować. Jeśli jest popyt, znajdzie się i podaż. Ostatnio znajomy lekarz z doktoratem z ortopedii opowiadał mi, że w renomowanej klinice złamanie środkowej części obojczyka leczy się inwazyjnie. Powinno się leczyć zachowawczo, wsadzając po prostu w gips, ale gips kosztuje zdecydowanie mniej niż operacja. Nieważne, że zwiększa się ryzyko powikłań. Liczy się zysk, a pacjent z wydrenowanym portfelem ma poczucie, że został załatwiony na najwyższym poziomie. Taki jest niestety los laików, którzy muszą kierować się najprostszymi kryteriami przy ocenie leczenia.

Przypadek obojczyków nie jest pewnie odosobniony i przypomina, że komercjalizacja to nie tylko dawanie ludziom wyboru. Oznacza ona przede wszystkim wprowadzanie logiki zysku do działalności medycznej. Jeśli jesteśmy przekonani, że zawsze działa ona na rzecz klientów, to jesteśmy po prostu w błędzie. W dążeniu do zysków najbardziej pomaga bowiem obcinanie kosztów. To, co wykonują trzy pielęgniarki, może przecież zrobić jedna. Pracę specjalistów obrobią lekarze rezydenci. Na materiałach daje się zaoszczędzić i „zracjonalizować” zużycie np. jednorazowych rękawiczek…

To nie są eksperymenty myślowe, ale realia komercjalizowanych szpitali i klinik. Wzrost obciążeń pielęgniarek w prywatnych szpitalach raportują związki zawodowe. Zwolnienia specjalistów przeprowadził pół roku temu renomowany warszawski szpital. Oszczędzanie na materiałach było przyczyną zwiększonego wskaźnika zgonów w jednej z brytyjskich prywatnych klinik.

Wprowadzenie do systemu ochrony zdrowia wyboru i dążenia do zysku sprawi, że ockniemy się w sytuacji, w której wybierać będziemy w ciemno między ofertami o wątpliwej jakości. I marnym pocieszeniem jest to, że na recepcji i w gabinecie będą się do nas miło uśmiechać.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.