ISSN 2657-9596

Pierwszomajowa licytacja na lewicowość

Łukasz Moll
08/05/2012

Tegoroczne Święto Pracy dalekie było od kształtu, jaki powinno przybrać w polskich warunkach: w sytuacji wysokiego bezrobocia, niskich płac, niestabilnego zatrudnienia. A jednak było w porównaniu z poprzednimi latami wyjątkowe. Nowością była rywalizacja o przywrócenie wagi 1 Maja, prowadzona przez dwie główne partie konkurujące dziś o lewicowy elektorat.

W Polsce po 1989 r. 1 Maja stał się w oczach znacznej części społeczeństwa świętem zdyskredytowanym przez poprzedni ustrój. Po kilku dekadach zawłaszczenia Święta Pracy przez władzę państwową trudno było przywrócić mu należytą wagę. 1 Maja zniknął ze świadomości społecznej właśnie wtedy, kiedy większości polskiego społeczeństwa stał się naprawdę potrzebny – podobnie jak hasła sprawiedliwości społecznej, lewicowe postulaty i krytyka kapitalizmu, który w Polsce ponownie zainstalowano, w dodatku w jego drapieżnej, neoliberalnej formie. Zniknął ze świadomości społeczeństwa zatrudnianego coraz częściej na umowach śmieciowych, pozbawianego świadczeń socjalnych, dostępu do usług publicznych i skutecznej reprezentacji związkowej. Wykluczonych społecznie skuteczniej werbowała pod swe sztandary „religijna”, narodowa prawica. Symptomatyczne, że 1 maja to także od niedawna rocznica beatyfikacji Jana Pawła II. Zaś 2 maja ustanowiono Dniem Flagi – nic dziwnego, że biało-czerwone flagi coraz częściej wywieszane są na 2 i 3 maja. Tego typu zabiegami udało się skutecznie rozbroić lewicę z jej święta, oddalając ryzyko społecznej mobilizacji.

Kto da więcej

Czy tegoroczny 1 Maja zapoczątkuje odzyskiwanie przez lewicę swojego święta? Sprzyja temu licytacja na lewicowość, do jakiej przystąpiły SLD i Ruch Palikota. Między tymi partiami wywiązała się po jesiennych wyborach zaciekła rywalizacja – głównie na wzajemne obelgi i transfery. 1 Maja świętowały więc osobno. I tutaj ujawniła się produktywna strona konfliktu o supremację na lewicy. SLD i Ruch Palikota starają się przedstawić siebie jako siłę wiarygodniejszą, bardziej pomysłową, zdolną do lepszego reprezentowania interesów pracowniczych.

Przewodniczący SLD Leszek Miller, ubrany niczym robotniczy trybuny wiecowy – tylko w błękitną koszulę, rzucający z zaciśniętą pięścią hasła o 50-procentowej stawce podatku dochodowego dla najbogatszych, sięgnął niemalże po tradycyjny język walki klas, nazywając działaczy Ruchu Palikota „kapitalistami”. To doprawdy nieoczekiwana przemiana byłego premiera, którego rząd realizował neoliberalną politykę gospodarczą. Jakkolwiek koniunkturalna i nieszczera zdaje się ta przemiana, w tak krótkim czasie, człowieka, który jeszcze niedawno mawiał, że „rynek ma zawsze rację”, widać wyraźnie, że SLD pod wodzą Millera próbuje przebić ofertę rzuconą wyborcom przez Janusza Palikota.

W swoim wystąpieniu Miller próbował przelicytować Palikota przede wszystkim retoryką. Nie przedstawił rozbudowanej alternatywy, w kwestiach programowych nie było go stać na więcej niż odświeżenie starego, dobrego socjaldemokratycznego postulatu o progresywnym PIT, z wysoką stawką od najwyższych dochodów. A jednak ton się zmienia: jeszcze przed ostatnimi wyborami SLD chwalił się obniżkami podatków za swoich rządów i krytykował rząd PO-PSL za podwyżki podatków (zamiast postulować podwyżkę PIT, a nie VAT, która uderza przede wszystkim w najuboższych). Rywalizacja z Palikotem daje SLD bodziec do przyjęcia bardziej lewicowego kursu.

Kongres Ruchu Palikota, zorganizowany w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie pod hasłem „Pełne zatrudnienie, zero bezrobocia, teraz!”, z zapowiadaną od miesięcy „korektą kapitalizmu”, był bardziej spektakularny niż pochód i piknik OPZZ i SLD. Jakkolwiek śmieszyć może krytykowanie kapitalizmu przez ugrupowanie, którego jedną z twarzy jest świeżo pozyskany z Platformy Obywatelskiej poseł Łukasz Gibała, otwarcie wielbiący politykę gospodarczą Margaret Thatcher, ugrupowanie, które rekrutuje się w znacznej mierze z szeregów drobnych przedsiębiorców, a ostatnio przejmuje na raz 120 działaczy krakowskiej PO, głosuje wraz z rządzącą koalicją za wydłużeniem wieku emerytalnego do 67 roku życia i przeciw projektowi ustawy o podatku od instytucji finansowych – to za starania na rzecz odnowy Święta Pracy, nawet głównie we własnym interesie, Palikota trzeba pochwalić.

Jaka korekta kapitalizmu?

„Korekta kapitalizmu”, zaproponowana przez Ruch Palikota, to pakiet propozycji, które mają naprawić błędy neoliberalnego kapitalizmu. Billboardy z wielkimi kominami fabrycznymi, zapowiedzi polityki pełnego zatrudnienia, wzięcia przez państwo czy odpowiedzialności za rynek pracy, a nawet budowę fabryk – da się w tym wszystkim wyczuć tęsknotę za etatystycznym państwem dobrobytu. Tyle że to funkcjonowało w kapitalizmie fordowskim, do którego nie ma powrotu. O ile Ruch Palikota odważnie, a nawet populistycznie, definiuje cele, to gorzej mu idzie z zaproponowaniem adekwatnych środków. Dziwi na przykład propozycja rozwijania odnawialnych źródeł energii przez państwo – byłaby to kontynuacja centralizacji systemu energetycznego w Polsce, zablokowanie szansy na „demokrację energetyczną”, opartą na rozwoju lokalnych, rozproszonych, prosumenckich odnawialnych źródeł energii.

Części problemów, które rodzi XXI-wieczny, zglobalizowany, płynny kapitalizm, „korekta kapitalizmu” z pewnością sięga: podatek od transakcji finansowych, poprawa ściągalności podatków, progresywne stawki ubezpieczeń społecznych, likwidacja umów śmieciowych. Zdumiewa jednak propozycja obniżenia składki na ZUS w sytuacji, gdy średnie koszty pracy w Polsce należą do najniższych w Europie, a w perspektywie Polki i Polacy mają niskie emerytury, na wysokości których obniżka składki ZUS odbije się negatywnie.

O ile więc poszczególne postulaty „korekty kapitalizmu” zasługują na poparcie, to zdaje się, że nie stoi za nimi żadna spójna i przede wszystkim realistyczna wizja. Kapitalizm wymaga ambitnej korekty, ale by do niej doprowadzić, trzeba spojrzeć nań holistycznie i sformułować wizję zmian, za którą stałaby wspólna logika. Zdecydowanie bliższa sprostaniu temu zadaniu jest koncepcja Zielonego Nowego Ładu, którą do polskich realiów dostosowują Zieloni 2004. Docenić trzeba otwarcie Ruchu Palikota na zielone postulaty energetyczne (sprzeciw wobec energetyki atomowej, wsparcie dla odnawialnych źródeł energii), ale wobec wielowymiarowości obecnego kryzysu (gospodarczego, społecznego, klimatycznego, żywnościowego, politycznego…), ekologia musi być czymś więcej niż kwiatkiem do kożucha, jeśli chcemy zmierzyć się z wyzwaniami o charakterze nie tylko krajowym, ale globalnym.

W wizji Ruchu Palikota kłuje w oczy brak własnego pomysłu na dalszą integrację europejską. Nie ulega wątpliwości, że każdy porządny program lewicowy pozostanie kartką pobożnych życzeń, jeśli nie zmierzy się z polityką zaciskania pasa, której wdrażaniu służą obecnie struktury unijne, podkopując europejski model społeczny. Do tej pory Ruch Palikota, podobnie jak SLD, bez zająknięcia popierał wszystkie europejskie akty prawne o wybitnie antyspołecznym charakterze. Polska lewica może się pod tym względem wiele nauczyć od swoich krewnych z niektórych państw europejskich, którzy zrozumieli, że bezwarunkowe poparcie dla wszystkiego, co europejskie, czasem wcale nie służy dalszej integracji, ale przekreśla jej zdobycze i stawia pod znakiem zapytania jej przyszłość.

Chytrość rozumu

Można czepiać się braków w programach Ruchu Palikota i SLD, można wytykać im niedostatek wiarygodności – w przypadku obu partii istnieje realne ryzyko odejścia od głoszonych dziś haseł w przypadku wyborczego zwycięstwa lub wejścia do rządu. Czystość ideowa i wierność wyznawanym wartościom często, niestety, nie idzie w parze ze skutecznością polityczną, zdobywaniem zwolenników i poszerzaniem bazy członkowskiej – o czym świadczy los wielu środowisk, które próbowały w ostatnich latach budować konkurencję dla SLD na lewo od centrum.

Szczera czy nieszczera, licytacja na lewicowość jest zjawiskiem pozytywnym. Być może mało wiarygodni politycy i polityczki SLD i Ruchu Palikota okażą się „zanikającymi pośrednikami” – upowszechnią lewicowy język, którego tak nam dzisiaj brakuje i przygotują rozczarowanym Polkom i Polakom grunt pod trwałą zmianę społeczną. Zablokować ją będą chciały neoliberalne media, które – o ile wspierają Manify na Dzień Kobiet, Parady Równości, blokady antyfaszystowskie czy nawet Marsze Wolnych Konopi – to pierwszomajowe inicjatywy starały się przemilczeć.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.