ISSN 2657-9596
Pikieta pielęgniarek 14 IX 2012, fot. Marek Matczak

Pielęgniarka ciągle walczy

Juliusz Adel , Teresa Arendarczyk
12/03/2014

Teresa Arendarczyk, pielęgniarka ze szpitala w Koszalinie, opowiada w rozmowie z Juliuszem Adelem o Białym Miasteczku i codziennych zmaganiach o uznanie wartości pracy pielęgniarskiej.

Juliusz Adel: W lipcu 2007 r. uczestniczyła pani w Białym Miasteczku w Warszawie. Jakie wspomnienia pozostały pani z tamtego okresu?

Teresa Arendarczyk: To nadal wywołuje wiele skrajnych emocji… Czasem nawet mi się to śni. Muszę powiedzieć, że nie było tam za kolorowo. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że to był horror. W nocy byłyśmy wielokrotnie budzone, wiele razy groziła nam ewakuacja, ta ciągła niepewność… Nie mogę więc mieć miłych wspomnień. Niestety z racji tego, że wykonujemy taki, a nie inny zawód, nie mamy wyjścia. Musimy walczyć o swoje, choćby wychodząc na ulicę. Może wtedy ludzie nas zauważą nasze problemy. Rząd nas nie dostrzega, nie chce dać nam szansy.

JA: Ale wtedy was widziano.

TA: Zgadza się. Wtedy zarówno politycy, jak i rząd interesowali się nami.

JA: Czy uzyskałyście to, czego oczekiwałyście od rządu?

TA: Nie do końca i nie we wszystkich szpitalach. Wprowadzono ustawę, która gwarantowała podwyżki dla pracowników ochrony zdrowia. Podwyżki były w każdym szpitalu inne, jedni zyskali więcej, inni mniej. My wywalczyłyśmy niewielką podwyżkę do pensji zasadniczej. Ale tej ustawy już nie ma. Prestiż tego zawodu nie jest dostrzegany i chyba nigdy nie był. Może przed wojną – wtedy można było powiedzieć, że jest to zawód doceniany i prestiżowy. Natomiast w dzisiejszych czasach, jeżeli już ktoś decyduje się na wykonywanie tego zawodu, to kończy studia, zna języki i wyjeżdża za granicę. Młode pielęgniarki wyjeżdżają tam, gdzie nasz zawód jest dobrze płatny i doceniany.

JA: Ale nie jest doceniany przez władzę czy pacjentów?

TA: Pacjenci jak najbardziej nas doceniają, to rząd nas nie docenia. Pracodawcy również nie mają za dużego pola manewru, ponieważ tak naprawdę czy to pacjent, lekarz, czy pielęgniarka, wszyscy jesteśmy tak zwanymi świadczeniobiorcami i świadczeniodawcami. Uważam, że nie powinno być czegoś takiego jak kontrakty. Każdy z nas ciężko pracuje, a my z góry mamy narzucone normy, które trzeba wyrobić. Jeśli jednak nie jesteśmy w stanie wyrobić norm kontraktowych, upadają przychodnie, szpitale. Odpowiedzmy sobie na pytanie, czy tego chcemy.

JA: Na czym polega taki kontrakt w służbie zdrowia?

TA: NFZ podpisuje z poszczególnymi jednostkami ochrony zdrowia kontrakt, który gwarantuje określoną liczbę zabiegów, świadczeń, czy usług medycznych. Nie powinno być tak, że Fundusz określa liczbę operacji, jakie mogą się odbyć w danym szpitalu, czy ilu pacjentów ma przyjąć lekarz w poradni specjalistycznej. Może się tak zdarzyć, że w jednym roku będzie sto operacji wyrostka robaczkowego, a w kolejnym roku nie będzie żadnej. Można oczywiście spróbować wyliczyć sobie, ile ich mniej więcej będzie. Problemem jednak są nadlimity. Czyli pacjenci, którzy zoperowani zostać musieli, a operacji zakontraktowanych dla nich już nie wystarczyło. Trudno później różnicę tych kwot wyegzekwować od NFZ.

JA: Wróćmy do waszych osiągnięć po Białym Miasteczku. Wróciłyście do Koszalina i…?

TA: I niewiele ugrałyśmy. Dostałyśmy podwyżki, jednak nie były one satysfakcjonujące. Nasza grupa zawodowa otrzymała średnio w granicach 400 zł. Nie były to kokosy. Gros pieniędzy trafiło gdzie indziej, nie do naszej grupy zawodowej.

JA: A jak to teraz wygląda? Wtedy 400 zł, a dziś?

TA: W 2007 r., gdy protestowałyśmy w Szpitalu Wojewódzkim w Koszalinie, podpisałyśmy porozumienie, które gwarantowało nam, że w naszym szpitalu pielęgniarka nigdy nie będzie miała mniej niż 2000 zł pensji zasadniczej, w skład naszej pensji wchodzą również dyżury nocne i świąteczne. Natomiast obecnie średnia pensja zasadnicza wynosi 2100 zł. Ja nie jestem już pracownikiem szpitala, zostałam przekazana na podstawie art. 23′ do innego pracodawcy.

JA: Przekazana?!

TA: Tak to można nazwać. Ponieważ ja tego nie chciałam, moje koleżanki również, a przeszło nas kilkanaście. Żadna z nas tego nie chciała.

JA: Jak do tego doszło?

TA: W 2008 r. podpisaliśmy protokół kończący spór zbiorowy, który gwarantował nam podwyżki. Do tej pory ich nie otrzymałyśmy. Sprawy były w sądzie, a teraz część spraw w koszalińskim sądzie została zawieszona, część spraw jest w Sądzie Najwyższym w Warszawie. Czekamy na jego decyzję. Dwa wyroki były dla nas niekorzystne. Natomiast pracownicy, którzy zrzekli się roszczeń sądowych, otrzymali w 2009 r. 30 zł podwyżki, w 2010 r. kolejne 30 zł i tak dalej, łącznie 90 zł. Pozostałe panie, które w sądzie dochodzą swoich racji, tych podwyżek nie otrzymały.

JA: Czyli taka transakcja wiązana. Zrzeczenie się roszczeń gwarantowało podwyżkę?

TA: Była u nas Inspekcja Pracy z Głównego Inspektoratu Kraju, która stwierdziła, że to jest dyskryminacja. Pielęgniarki nie powinny być różnie traktowanie, gdy wykonują tę samą pracę.

JA: A co na to dyrektor szpitala?

TA: Trudno powiedzieć.

JA: Czy należy sądzić, że otrzymał informację, że to co robi jest niezgodne z przepisami?

TA: Jest protokół pokontrolny z r. 2012, a w nim wniosek, że powinien przeciwdziałać dyskryminacji przy kształtowaniu wynagrodzenia w grupie pielęgniarek i położnych.

JA: Czyli szpital nie poradził sobie z dyskryminacją w ciągu roku?

TA: W dalszym ciągu te panie, które mają sprawy w sądzie, nie mają podwyżek.

JA: Wspomniała pani, że część spraw jest zawieszona. Dlaczego nastąpiło zawieszenie tych spraw?

TA: W Koszalińskim Sądzie było jeszcze około stu spraw. Żeby nie zwiększać kosztów szpitala, naszych i sądu – sąd i szpital poprosili nas, abyśmy wstrzymali na razie te sprawy, bo jest to kłopotliwe dla sądu, a nasze roszczenia wymagają dużo pracy oraz nakładu czasu. Czekamy na wyrok Sądu Najwyższego, po którym zawieszone sprawy będą kontynuowane.

JA: Już dwukrotnie odwoływałyście się od wyroku sądowego. Od jakiej formuły wyroku?

TA: W świetle wyroku sądu Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych nie zrobił nic, co by było niezgodne z prawem. Czyli protokół, który został podpisany, jest ważny. Natomiast z niekorzystnych „przyczyn społeczno-gospodarczych” szpitala, pozew został oddalony z mocy art. 385 k.p.c.

JA: Co to znaczy „z przyczyn społeczno-gospodarczych”?

TA: Szpital wojewódzki w Koszalinie jest w trakcie rozbudowy, ma duże wydatki, przez co my nie możemy ubiegać się o podwyżki.

JA: Niezależnie od zawartego porozumienia?

TA: Niezależnie.

JA: Czyli podpisałyście porozumienie, które nie jest respektowane, tak?

TA: Podpisano z nami protokół kończący spór zbiorowy i odbyło się to w spokojny sposób. Wtedy był inny dyrektor niż obecnie. On nam zaproponował pewną kwotę, my się zgodziłyśmy i zakończyłyśmy spór zbiorowy. Przez trzy miesiące miałyśmy wypłacane te pieniądze, po trzech miesiącach zostały nam one zabrane.

JA: Bo zmienił się dyrektor?

TA: Tak. Wtedy zaczęły się nasze problemy. Na początku pięć osób z zarządu złożyło sprawę do sądu, rozpoczął się proces i różne problemy w naszym szpitalu. Dyrektor przeniósł mnie, członka zarządu i dwie panie z punktu pobrań do innego pracodawcy. To wszystko jest w protokole, bo „punkt pobrań” nie istnieje w rejestrze szpitala. Trudno przenieść coś, co oficjalnie nie istnieje. Jedna z tych przeniesionych pań miała półtora roku do emerytury. A kodeks pracy wyraźnie mówi, że w tym okresie nie można zmieniać warunków pracy i płacy. Zabierano nam premie za wywiady telewizyjne, zabierano premie za udział w zebraniach, za udział w pikiecie zorganizowanej przez zarząd regionu. Cały nasz zarząd miał zabraną premię. Odebrano nam nawet biuro. Teraz, aby członek związku mógł coś załatwić, musi opuścić teren szpitala. To duże utrudnienie, bo nie mogą przyjść w godzinach pracy, bo byłoby to opuszczenie zakładu pracy. Dyrektor zabraniał nam spotkań z mecenasem, który jest naszym pełnomocnikiem, kiedy nasza siedziba mieściła się na terenie szpitala. Mecenas nie jest zagrożeniem dla szpitala, a musiałyśmy pytać o zgodę, gdy miał pojawić się na naszym zebraniu. To nie jest łatwa praca.

JA: Ile związków działa w waszym szpitalu?

TA: W ogóle działa ich sześć. Natomiast pielęgniarki mogą należeć do Solidarności, do Związku Ochrony Pracowników i do nas. Do naszego związku należy ponad 340 osób, Związek Ochrony Pracowników liczy ok. 120 osób. Wydaje mi się, że mały pokoik dla nas dałoby się wygospodarować, tym bardziej, że pozostali wcześniej byli na takich samych zasadach jak my, a obecnie dostali bardzo ładne pomieszczenia. Mamy to zagwarantowane w układzie zbiorowym z 28 stycznia 2000 r., w którym szpital gwarantuje organizacjom związkowym realizację zadań statutowych zgodnie z ustawą o związkach zawodowych, a ponadto nieodpłatne korzystanie z lokalu, niezbędnego sprzętu do prowadzenia działalności związkowej, nieodpłatną obsługę składek. To gwarantuje nam układ zbiorowy.

JA: Wróćmy do spraw sądowych. Sąd Rejonowy wydał wyrok, w którym zgadza się na to, aby z powodów społeczno-gospodarczych szpital nie wywiązał się z podpisanych porozumień. Odwołałyście się do Sądu Okręgowego, który odrzucił wasz wniosek, następne odwołanie to Sąd Najwyższy. Co dalej?

TA: Czekamy na orzeczenie Sądu Najwyższego. Nie chodzi nam już nawet o pieniądze, tylko o to, że skoro podpisaliśmy dokumenty, zrobiliśmy to zgodnie z prawem, to chcemy wierzyć w to, że prawo w Polsce istnieje. Jeżeli nasze racje nie będą uwzględnione, to oddamy sprawę do Strasburga.

JA: Obyście nie musiały. Dziękuję za rozmowę.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.