ISSN 2657-9596

Dyskryminacja nasza powszednia

Dorota Obidniak
05/03/2014

Kiedy dwa lata temu postanowiliśmy w Związku Nauczycielstwa Polskiego wydać książkę o dyskryminacji w edukacji, chcieliśmy powiedzieć: dość!

Niewidzialna dyskryminacja

Po co książka o dyskryminacji w edukacji? – komentowało wielu z naszych potencjalnych czytelników i czytelniczek wyrażając dobitnie przekonanie o demokratycznym i egalitarnym charakterze polskiej szkoły. Skąd wziął się ich optymizm?

Po części z faktu, że oficjalna, uprawiana przez rząd, ministerstwo edukacji, ale i opozycyjne partie polityka oświatowa problemu dyskryminacji nie dostrzega.

Optymizmu polityków nie podzielali zaproszeni do współpracy autorki i autorzy naszej publikacji, obnażając rozdział po rozdziale kolejne obszary, przejawy i źródła dyskryminacji: wskazując szkoły, w których wprawdzie „wygospodarowuje się” miejsce dla niepełnosprawnych, ale wyraźnie brak go w sercach i umysłach wielu aktorów szkolnego teatru; gdzie integracja imigrantów rozumiana jest często w sposób, który zamiast ich włączać jeszcze bardziej ich stygmatyzuje.

W tych szkołach jest oczywiście miejsce dla uczniów i uczennic różnych wyznań, ale pierwszeństwo religii katolickiej podkreśla się na każdym kroku. To szkoły, w których demonstrowanie własnej zamożności stało się normą, a bieda wstydliwie stara się trzymać w cieniu.

W tych szkołach dziewczęta i chłopców uczy się tych samych przedmiotów, ale nie tak samo wierzy się w ich możliwości. To szkoły, które za swój obowiązek uważają kształtowanie „prawidłowej” dziewczęcości i chronienie uczniów przed ich własną seksualnością, szkoły, w których nie używa się pojęć „orientacja seksualna” czy „płeć kulturowa”, uznając je za wymysł społecznych szkodników.

Jak zatem zmierzyć się z problemem?

Wbrew pozorom nie rozwiążą go kolejne reformy systemu oświaty, jeśli nie dokona się głębokiej i wszechstronnej rewizji tego, co rozumie się przez powszechną edukację oraz jakie zadania jej przypisuje. Rewizja ta nie może ograniczać się tylko do nauczających i uczących się, lecz powinna objąć całe społeczeństwo i jego instytucje. Uprzedzenia i oczekiwania dorosłych bazujące na ogólnie społecznie przyjętych wyobrażeniach okazują się bowiem niezwykle oporne wobec racjonalnych czy naukowych argumentów.

Brak równych szans ma zazwyczaj więcej niż jedną przyczyne. Społeczne kategorie klasy, rasy i płci przenikają się, co może potęgować stopień dyskryminacji i dodatkowo utrudniać jej przezwyciężenie. Przez lata oceniało się potencjał i dokonania uczennic i uczniów przez pryzmat pochodzenia, statusu majątkowego czy koloru skóry.

Najtrudniej jest zmienić utarte schematy myślowe, przyczyniające się do wykluczenia – tak w edukacji, jak w społeczeństwie. Fakt, że kategorie klasy, rasy i płci nie są rozłączne, lecz często nakładają się na siebie, czyni problem jeszcze bardziej złożonym.

Co czeka nas po walce z „ideologią gender”?

Walka ze szkołą w ogóle? Niektóre teorie edukacji zakładają przecież, że dziecko, poprzez formalne szkolenie i naukę powoli oddala się od rodziny (i Kościoła), a zaczyna funkcjonować samodzielnie jako pełnoprawny członek lub członkini społeczeństwa.

A może tylko walka z koedukacją? Coraz bardziej widoczne staje się przecież zjawisko, że chłopcy radzą sobie z nauką gorzej niż dziewczynki już od pierwszej klasy szkoły podstawowej. Niewykluczone, że po imporcie do polskiej myśli pedagogicznej idei pseudoekspertów w rodzaju Paula Camerona i Gabriele Kuby sięgnie się po teorie, że chłopcy są tak biologicznie różni od dziewczynek, że należy ich uczyć inaczej.

Kiedy dziewczynki radzą sobie gorzej z nauką, tłumaczy się to jako efekt „braków intelektualnych”. Gdy jednak słabe wyniki osiągają chłopcy, winą obarcza się szkołę i kadrę pedagogiczną. Fakt, że chłopcy muszą przebywać w koedukacyjnej szkole, ma być powodem dekoncentracji i stresu związanego z koniecznością publicznego wypowiadania się lub prezentowania swoich dokonań w obecności przedstawicielek płci przeciwnej.

Zwolennicy powrotu do szkół jednopłciowych postulują zmianę ustawienia krzeseł i biurek w klasie, zmianę programu nauczania, a nawet obniżenie temperatury, by była dostosowana do fizjologii chłopców. Sami nauczyciele i nauczycielki mają zaaranżować wygląd klasy tak, by pozbyć się „kobiecych” elementów.

Niektóre projekty stworzenia szkół bardziej przyjaznych chłopcom uwzględniają nawet potrzebę głośniejszego mówienia, kiedy zwracamy się do nich i sadzania ich w pierwszych rzędach, by pomóc im w lepszym skupieniu się na lekcji. Aby uchronić chłopców przed „groźbą feminizacji”, dobrze jest ich wysłać na obóz wojskowy, gdzie będą zdobywać „prawdziwie męskie umiejętności”.

Niezależnie od tego, jaka przyszłość nas czeka, wyraźnie widać coraz większą odpowiedzialność, która spoczywa na szkołach i całym systemie edukacji. By jednak szkoły mogły z sukcesem wypełniać swoją misję, niezbędne jest podkreślenie kluczowej roli, jaką odgrywa w oświacie polityka równych szans, jeśli chodzi o zapewnianie jednakowych możliwości kształcenia i równego startu w życiu – niezależnie od narodowości, religii, koloru skóry, płci czy klasy społecznej.

Im wcześniej się to zrobi, tym większe są szanse na powodzenie w zwalczaniu nierówności edukacyjnych, które nierozerwalnie przekładają się na pogłębiające się rozwarstwienie społeczne.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.