ISSN 2657-9596

Brakujący milion: kto zadecyduje o niepodległości Szkocji

Adam Ramsay
18/09/2014

Kampania na rzecz niepodległości Szkocji, w którą Zieloni angażują się ramię w ramię z innym progresywnymi partiami i aktywistami, zainspirowała sporą część kraju ignorowanego dotąd przez partie neoliberalnego establishmentu. Jeśli grupy, do których skierowana była ta kampania, pójdą głosować 18 września, mogą przeważyć szalę.

Liderka Partii Zielonych Anglii i Walii Natalie Bennett odwiedziła na początku września Szkocję. Przechadzając się po ulicach Edynburga stwierdziła, że powietrzu czuć, iż dzieje się tu coś szczególnego. Coś, czego do tej pory doświadczyła w swym życiu jeden, jedyny raz – gdy ćwierć wieku temu, zaraz po opadnięciu „żelaznej kurtyny” odwiedzała czeską Pragę.

Ma rację. Nie jest jasne, czy Szkocja zagłosuje za niepodległością – choć sondaże odnotowały przechylenie się szali w tym kierunku, wyścig wydaje się zacięty. Jest za to jasne, że dzieje się tu coś szczególnego. Gdy usiadłem w jednej z kawiarni w Edynburgu, zauważyłem, że właściwie każda tocząca się wokół mnie dyskusja dotyczy referendum niepodległościowego. Kelner zastanawiał się nad jego wpływem na członkostwo kraju w Unii Europejskiej. Jego klientka tłumaczyła, że głosuje za niepodległością, ponieważ to przez Westminster poziom ubóstwa dzieci, z którymi pracuje, staje się coraz większy. Inna kobieta dorzuciła, że zamierza głosować na TAK, bo ma już dość toczonych przez Londyn wojen. – Uważam, że dalibyśmy radę powstrzymać Holyrood (szkocki parlament) przed udziałem w inwazji na Irak – powiedziała.

Rozmowy tego typu są niesamowite nie dlatego, że są tu czymś wyjątkowym, ale dlatego, że stały się elementem codziennego krajobrazu. Dzień wcześniej w okolicznym pubie sytuacja wyglądała podobnie. Każda z dyskusji, przy każdym stoliku, dotyczyła referendum i jego skutków: tego, jak niepodległy kraj kształtowałby swą politykę zagraniczną, co oznaczałaby niepodległość dla miejsc pracy czy dostępności mieszkań. Wychodząc z baru, od razu trafia się na jakiś plakat na TAK w okolicznym oknie. Być może więcej osób zagłosuje na NIE, ale mało kto zrobi to z większym entuzjazmem, o czym świadczy niewielka ilość plakatów przeciwników niepodległości.

Na okolicznym przystanku autobusowym udało mi się za to spotkać pewną starszą panią, noszącą znaczek NIE. To nie przypadek. Niedawne sondaże potwierdziły trend, który zdawał się oczywisty – większość głosujących poniżej 60. roku życia wspiera obecnie niepodległość, a jeśli koniec końców przeważy opcja przeciwna, to stanie się to dzięki głosom osób na emeryturze. Wygląda na to, że głosy te raczej podtrzymają Zjednoczone Królestwo na kroplówce niż tchną w nie nowe życie.

Niepodległość, nie nacjonalizm

Wynik referendum pozostaje niepewny. Pewne jest jednak to, że w ciągu ostatnich dwóch lat mogliśmy obserwować i brać udział w najbardziej merytorycznej i najbardziej intensywnej debacie politycznej od czasów upadku „żelaznej kurtyny”. Debata ta przekonała spore grono ludzi do głosowania na TAK. Ci ludzie nie są nacjonalistami. Sondaże na samym początku kampanii pokazały to nader jasno. Po 20% elektoratu stanowiły osoby, które niezależnie od czegokolwiek zagłosowałyby na TAK lub na NIE – jedną grupę stanowią nacjonaliści szkoccy, drugą zaś brytyjscy. Każda z tych grup uznaje swą tożsamość za wyłączną i wierzy w to, że tak też powinno być w wypadku kraju, w którym żyją.

Nie oznacza to jednak, że są oni szowinistami. Aby to zrozumieć, wystarczy skostatować fakt, że Szkocka Partia Narodowa (SNP) jest bodaj najpopularniejszym ugrupowaniem w tutejszej społeczności azjatyckiej. To oni też wprowadzili do Holyrood pierwszego niebiałego posła. Obserwując w tymże parlamencie debatę na temat rządowych planów na kraj w wypadku uzyskania przez niego niepodległości zauważyłem, że właściwie każdy parlamentarzysta SNP za jeden z powodów chęci jej uzyskania uważał możliwość skończenia z promowaną przez Westminster ksenofobiczną polityką imigracyjną. Najczęściej powtarzającą się frazą w trakcie tej debaty był argument, że „Szkocja nigdy nie głosuje na konserwatystów, ale często otrzymuje konserwatywne rządy”. Można to nazwać nacjonalizmem w sensie uznawania za podstawowy podmiot polityczny narodu szkockiego (a nie brytyjskiego), ale nie oznacza to, że ma on rasistowski charakter.

Ale ci autentyczni, szkoccy nacjonaliści nigdy nie byli na tyle liczną grupą, by przechylić szalę – podobnie jak w przypadku nacjonalistów brytyjskich. Cała reszta ludności Szkocji może zostać przekonana przez jedną bądź drugą stronę. Już na samym początku kampanii część planujących głosować uznała, że odpowiada jej status quo – twardy elektorat głosujący za niepodległością został z kolei oceniony na 35%. W czasie debaty przedreferendalnej miały miejsce cztery wydarzenia, których zrozumienie jest kluczowe dla wyjaśnienia aktualnej sytuacji w Szkocji.

Radykałowie mówią TAK

Po pierwsze, kampanię na rzecz niepodległości wsparły środowiska lewicowe. Zieloni, rozliczne partie socjalistyczne, znacząca część społeczności artystycznej oraz osoby zaangażowane w działalność pozarządową (choć ich organizacje najczęściej zdecydowały się na ostrożną neutralność) stanęły po stronie niepodległości. Nie powinno to dziwić. Osoby pracujące na co dzień zarówno ze szkockim, jak i brytyjskim parlamentem widzą, że o ile ten pierwszy nie wyróżnia się może szczególnie na tle parlamentów innych państw północy Europy, o tyle ten drugi ma najbardziej niedemokratyczny charakter na całym Zachodzie i został przejęty przez interesy korporacyjne, co zmieniło Wielką Brytanię w kraj z największymi nierównościami społecznymi w Europie.

Podczas gdy Szkoccy Zieloni oraz większość socjalistycznych formacji od dawna wspierają pomysł niepodległości, nie zawsze towarzyszył im w tej sprawie entuzjazm ich wyborców. Wygląda jednak na to, że dziś zarówno własnymi działaniami, jak i tymi podejmowanymi w ramach kampanii takich jak Radykalna Niepodległość (największego od lat wspólnego działania partii lewicowych), projektu Common Weal, Kolektywu Narodowego (grupującego proniepodległościową część środowiska artystycznego) czy kampanii Zielone Tak (Green Yes) udało im się przekonać swe wyborczynie i wyborców, że niepodległość nie jest celem samym w sobie, lecz drogą do uwolnienia się od niekorzystnej polityki kształtowanej w Londynie i pójścia w stronę lepszej przyszłości.

Odsetek ludności Szkocji, który skłania się ku tego typu środowiskom, szacuje się na około 15%. elektorat ten głosuje w zależności od wyborów na Zielonych, socjalistów, Partię Pracy albo SNP. Jego dołączenie do obozu TAK nie tylko wpłynęło na przybycie nowych głosów. Przyczyniło się również do pojawienia się nowych wątków w kampanii, zmuszając SNP do zwrotu na lewo i wymuszając do postawienia nie tylko na osoby argumentujące, że „Szkoci to naród, a narody powinny być niepodległe”, ale też na tych, którzy popierają niepodległość dlatego, że widzą w niej niepowtarzalną szansę na zbudowanie lepszego, bardziej sprawiedliwszego państwa, co w żadnym wypadku nie stanie się, jeśli Szkocja pozostanie częścią nieegalitarnego, postimperialnego Zjednoczonego Królestwa.

Wspomniane dwie grupy stanowiły trzon kampanii na TAK przez ostatnie dwa lata, choć nie oznacza to, że równolegle do nich nie funkcjonowały też inne. Nawet jednak taka koalicja nie wystarcza, by osiągnąć zwycięstwo. Będzie ono zależało od postawy dwóch innych grup. Jedną z nich jest elektorat Partii Pracy.

Zbuntowani labourzyści

SNP i labourzyści zajmują zbliżoną, centrolewicową pozycję na brytyjskiej scenie politycznej – i nienawidzą się tak mocno, jak tylko partie walczące o podobny elektorat potrafią. Istnieją jednak między nimi dwie istotne różnice. Pierwszą z nich jest fakt, że SNP jest szkocką partią nacjonalistyczną (rozumianą w sensie obywatelskim i inkluzywnym, a nie etnicznym), podczas gdy Partia Pracy jest formacją nacjonalizmu brytyjskiego (również dość obywatelskiego). Drugą jest to, że Szkocka Partia Narodowa stoi na czele w miarę kompetentnego rządu regionalnego, podczas gdy labourzyści okazali się dość nieudolną opozycją.

Pomimo tego faktu istnieje dość liczne grono szkockiego elektoratu, który będzie – niezależnie od wszystkiego – wspierał Partię Pracy, i który do niedawna, tak jak jego partia, był przeciwko niepodległości.

W ostatnich tygodniach obserwowaliśmy jednak zmiany w tej grupie, której część zaczęła przechodzić na stronę obozu proniepodległościowego. Dziś zdobył on poparcie rzędu 1/3 wspomnianego elektoratu, do tej pory mającego zdecydowanie unionistyczny charakter. Jeśli wskaźniki te utrzymają się na wspomnianym przed chwilą poziomie – a spodziewam się, że tak się stanie – wówczas obóz na TAK będzie bardzo blisko zwycięstwa.

„Brakujący milion”: wydziedziczeni

O przyszłości kraju zadecyduje jednak tak naprawdę czwarta grupa. Została ona nazwana przez szkockiego publicystę Gerry’ego Hassana, „brakującym milionem”. Tworzą ją reprezentanci wykluczonej klasy robotniczej, którzy tak mocno wypadli z politycznego obiegu, że nie głosują już od lat, mieszkający w okolicach, w których od dawna żadna partia nie prowadziła kampanii wyborczej, często ludzie młodzi, którzy nigdy nie zarejestrowali się do głosowania, nie mówiąc już o oddaniu głosu. Fakt, że w pięciomilionowym kraju grupa ta może stanowić nawet 1/5 społeczeństwa, oddaje moim zdaniem skalę nierówności, jaką możemy obserwować w jednym z najbogatszych narodów świata.

Badania opinii publicznej jasno wskazują na to, że im mniej udało ci się zainwestować w system, tym mniej jesteś skory go popierać. Innymi słowy – jeśli „brakujący milion” pojawi się przy urnach, nie będzie to elektorat którejkolwiek z partii, które decydują o losie Szkocji. Będą to ludzie, którzy od bardzo dawna nie głosowali.

Aktywistki i aktywiści w całym kraju – szczególnie ci zaangażowani w kampanię Radykalnej Niepodległości – stali przed urzędami pracy oraz szkołami w najbardziej wykluczonych okolicach, rejestrując tysiące ludzi, spośród których wielu nie widziało jeszcze w życiu urny wyborczej. Jak powiedział jeden z aktywistów, trzymający pod pachą 101 wypełnionych kart rejestracyjnych, na których znalazły się podpisy głównie 16- i 17-letnich uczniów lokalnej szkoły w zaniedbanej okolicy Edynburga, po prostu założyli, że jesteśmy aktywistami na rzecz niepodległości – wszyscy planują zagłosować na tę opcję. W dniu, gdy upływał termin dopisywania się do spisów wyborczych, przed lokalnymi urzędami w całym kraju, otwartymi do północy, ustawiały się kolejki wypełniających wnioski ludzi, chcących, by ich głos został wysłuchany.

Reakcja ze strony obozu przeciwników niepodległości była lekceważąca. – Ludzie z materacami w swoich ogródkach nie wygrywają wyborów – powiedział gazecie „Daily Telegraph” jeden z doradców kampanii Lepiej Razem (Better Together). Poza odtwarzaniem negatywnych stereotypów na temat klasy robotniczej, wypowiedź ta demaskuje brak podstawowego zrozumienia sytuacji. To nie wybory. To referendum w ważnej, egzystencjalnej sprawie. Ludzie, którzy dużo za długo pozostawali wyalienowani z polityki, mogą nie być zainteresowani rozstrzyganiem, która neoliberalna partia zaatakuje ich następnym razem. Nie oznacza to, że 18 września nie pojawią się w komisjach wyborczych. Jeśli to zrobią, wówczas Zjednoczone Królestwo przestanie istnieć.

Tekst Who will decide the Scottish referendum? The disposessed ukazał się na stronie internetowej Zielonego Magazynu Europejskiego. Przeł. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.