ISSN 2657-9596

7 pytań o TTIP i geopolitykę

Reinhard Bütikofer
15/04/2015

O związkach TTIP z integracją europejską, wzrostem, ponadnarodowymi korporacjami, stosunkiem do Chin, krajami rozwijającymi się i wielostronnymi negocjacjami handlowymi – rozmowa z Reinhardem Bütikoferem.

Redakcja: W ostatnich miesiącach zmienił się sposób przedstawiania TTIP przez Komisję Europejską. Mniej mówi się o zawartości ewentualnego porozumienia i konkretnych korzyściach, więcej o jego szerszym znaczeniu geopolitycznym. Jak myślisz, dlaczego?

Reinhard Bütikofer: Przyznaję, że od początku dziwiło mnie, czemu tak mało uwagi poświęca się w Europie geopolitycznemu wymiarowi TTIP. W końcu to właśnie ta perspektywa ostatecznie przekonała prezydenta Obamę do otwarcia tych negocjacji w 2013 r. Zaś ówczesny komisarz ds. handlu De Gucht podczas wizyty w USA nie wahał się przedstawiać TTIP jako strategii ekonomicznego powstrzymywania Chin. Tak więc w końcu ta dyskusja przebiła się i w Europie.

Myślę, że grunt przygotowała zmiana ogólnego otoczenia politycznego. Przed Europą pojawił się w tym samym czasie szereg poważnych geopolitycznych wyzwań. Czy to znaczy, że mówimy o tematach zastępczych? W żadnym razie. Gdyby np. transatlantyckie porozumienie rzeczywiście pomogło promować wyższe standardy ekologiczne i pracownicze na całym świecie, czyż nie byłaby to gra warta świeczki? Sądzę, że by była. Ale czy TTIP ma szansę być porozumieniem, które spełni takie oczekiwania?

Kiedy prezydent Obama w swoim ostatnim orędziu o stanie państwa podkreślał, o ile lepiej, żebyśmy to „my” ustanowili globalnie wiążące standardy – a nie Chiny, Indie czy inne kraje – to sądzę, że jest w tym jakieś ziarno prawdy. Gdybyśmy „my”, ekologicznie i społecznie uświadomione grupy w Stanach Zjednoczonych i w Europie, mogli wpływać na to, jakie standardy będą promowane, to nie byłaby zła rzecz. Lecz jeśli owo „my” oznacza wielkie korporacje, zapatrzone w swoje egoistyczne interesy kosztem społeczeństwa, to przywoływanie słowa „my” jest tworzeniem iluzji, gigantycznym oszustwem. Monsanto, koncerny tytoniowe czy w ogóle korporacje nie są ludźmi. Argument Obamy miałby sens jedynie wówczas, gdyby udało nam się postawić interesy ludzi na pierwszym miejscu.

Red.: Sednem geopolitycznej argumentacji jest przekonanie, że Europie grozi upadek znaczenia, zarówno w sensie ekonomicznym, jak i politycznym, i że TTIP będzie panaceum na ten problem. Jednocześnie Unia Europejska wciąż jest jedną z największych gospodarek świata, zaś nasza wymiana handlowa z USA już obecnie ma wartość miliardów dziennie. Czy znaczenie TTIP nie jest przeszacowane?

RB: Nie jestem apostołem zmierzchu Europy. Europa ma potężne atuty, ale wymagają one mobilizacji. To zaś wymaga zaangażowania ludzi. Forsowanie umowy handlowej wbrew interesom większości, na przekór głośnej publiczne krytyce, pod osłoną tajemnicy z pewnością nie będzie skuteczną strategią zmobilizowania ludzi, chyba że chodzi o zmobilizowanie ich przeciw takiemu porozumieniu.

Niezależnie od tego uważam, że znaczenie TTIP jest przeceniane. To głównie zasługa korporacyjnego lobbingu, m.in. ze strony amerykańskiego agrobiznesu. Od dawna bez powodzenia próbują wepchnąć w europejskie gardła to, co sami uważają za „dobrą żywność dla amerykańskiej rodziny”, a teraz chcą wsiąść na kobyłę TTIP i dojechać na niej do mety. Aby odwrócić uwagę od krytyki, wyolbrzymiają znaczenie TTIP, w nadziei, że krytyków tego porozumienia będzie można zbyć jako wrogów rozwoju gospodarczego.

Nie zrozumcie mnie źle. Dostrzegam potencjalne zalety transatlantyckiego porozumienia, gdybyśmy tylko pozbyli się z niego całej korporacyjnej listy życzeń, w tym próby przejęcia władzy za pomocą arbitrażu inwestycyjnego (ISDS). Skądinąd trzeba pamiętać, że TTIP nie przyniesie wzrostu gospodarczego w Europie tak długo, jak długo dominuje w niej polityka cięć i zaciskania pasa.

Red.: Pierre Defraigne, były szef gabinetu i zastępca dyrektora generalnego w DG TRADE przestrzega, że TTIP może zagrażać procesowi europejskiej integracji, otwierając „możliwość prowadzenia przez STany Zjednoczone polityki «podziałów i podboju» w samym sercu unijnego procesu legislacyjnego”. Z kolei raport Fundacji Bertelmanna zauważa, że w efekcie takiego porozumienia handel wewnętrzny w Unii Europejskiej może spaść aż o 40%. Czy TTIP rzeczywiście może zagrażać integracji w Europie?

RB: To za dużo powiedziane. Oczywiście łańcuchy wartości nie są statyczne. Ale takie są realia niezależnie od TTIP. Jeśli nie będziemy aktywnie rozwijać spójnej polityki przemysłowej w Unii Europejskiej, to istniejące podziały będą pogłębiać się bez względu na to, czy handel ze Stanami wzrośnie czy nie. Mogą być one pogłębiane również przez nowego gracza – Chiny, który już dziś są drugim co do wielkości pozaeuropejskim źródłem inwestycji w obrębie UE, tuż po Stanach Zjednoczonych.

Red.: W tym kontekście Defraigne z kolei napisał, że „TTIP nie dostarcza dobrej odpowiedzi ani na problem wzrostu w unii Europejskiej, ani na pytanie o sprawiedliwe włączenie Chin w obręb światowej gospodarki”, ponieważ pogłębia ryzyko dalszej fragmentacji globalnej gospodarki i zwiększa groźbę konfrontacji między blokami handlowymi. Czy istotnie grozi nam, że TTIP przyniesie więcej szkody niż pożytku w relacjach z resztą globalnych graczy?

RB: Argumenty Defraigne’a trzeba potraktować poważnie. Jeśli TTIP wpisywałby się w podejście „Zachód contra cała reszta” albo w strategię „Zachód przeciwko Chinom”, to byłoby głupie, jałowe i samobójcze. Jednak np. w kwestii standaryzacji, gdzie europejski przemysł ma z Chinami coraz więcej problemów w ramach systemu ISO, mądrze byłoby pilnować swoich własnych interesów i nie ulegać czarowi podejścia forsowanego przez Amerykanów, którzy chcieliby wymusić na naszej stronie przyjmowanie decyzji organizacji normalizacyjnych mających siedziby w USA i działających w modelu amerykańskim (SDO).

Red.: Zwolennicy TTIP przekonują, że porozumienie będzie korzystne dla krajów rozwijających się. Jednak dostępne dane wskazują na to, że właśnie te kraje, włącznie z ogarniętymi konfliktem rejonami Afryki Północnej, mogą stracić najwięcej. Grozi im spadek dochodu realnego na głowę między 2,8 a 4%. Zarazem te kraje są z definicji wyłączone z procesu negocjacji. Czy to kolejny przykład myślenia „Zachód wie najlepiej?”.

RB: Kiedy po raz pierwszy poruszyłem tę kwestię w rozmowie w Biurze Przedstawiciela Handlowego Stanów Zjednoczonych – to było w maju 2013 r., zanim jeszcze w ogóle rozpoczęły się negocjacje – moje pytania wywołały silne rozdrażenie: „Już i bez tego jest to dostatecznie trudne”. Jednak przynajmniej w niektórych przypadkach wydaje się, że Amerykanie udzielają zainteresowanym stronom trzecim więcej informacji niż Unia Europejska. Np. w Turcji – kraju głęboko zainteresowanym wynikiem tych rozmów – dowiedziałem się, że z Waszyngtonu dostają więcej informacji o toczących się negocjacjach niż z Brukseli. Jeśli unijny negocjatorzy chcą utrzymać choćby pozory związku między rozmowami o TTIP a wielostronną perspektywą handlową, powinni zdecydowanie słuchać naszych partnerów na globalnym Południu, brać pod uwagę ich obawy i udzielać im informacji.

Red.: Komisarz Malmström mówi, że Unia Europejska pozostaje przywiązana do wielostronnych rozmów handlowych, takich jak Runda Doha. Jednak TTIP w oczywisty sposób pozwala ominąć ten proces. Czy rozpowszechnienie się wielkich dwustronnych umów w rodzaju TTIP pomaga czy przeszkadza wielostronnym rozmowom o handlu?

RB: Runda Doha znalazła się w impasie na długo przed rozpoczęciem rozmów TTIP. I byłoby niesprawiedliwe szukać winnych tego, że rozwój właściwego wielostronnego systemu handlu międzynarodowego został zablokowany, jedynie w Waszyngtonie czy niektórych stolicach europejskich. Niektóre państwa, w szczególności gospodarki wschodzące, też grają ostro. I wcale nie jest tak, że interesy biznesowe, których bronią, są bardziej usprawiedliwione niż te, których bronią nasi negocjatorzy. Warto np. zauważyć, że Chiny promują wizję wolnego handlu dla Azji. Jeśli dobrze rozumiem tę strategię, jest to część polityki „Azja dla Azjatów”, co jednak trudno uznać za przykład myślenia wielostronnego. Wciąż broniłbym starego zielonego ideału wielostronnego porozumienia w kwestii sprawiedliwego ładu handlu światowego. Z pewnością będziemy o tym przypominać w dyskusjach o TIIP.

Red.: Zieloni w Parlamencie Europejskim wyrażają obawy, że TTIP sprzyja interesom i władzy ponadnarodowych korporacji kosztem zwykłych ludzi i planety. Czy twoim zdaniem obecny zakres TTIP w ogóle dotyka globalnych wyzwań i problemów, przed jakimi stoimy? Czy w jakimś idealnym świecie wyobrażałbyś sobie inny TTIP, dobry dla obywatelek i obywateli oraz planety?

RB: Cóż mogę powiedzieć? Zgadzam się z tą krytyką. A w idealnym świecie nie byłoby żadnych negocjacji TTIP. Wynika to z tego, o czym mówiłem przed chwilą. Jednakże nie żyjemy w idealnym świecie. Musimy mierzyć się z tymi problemami, które są. Przed nami jeszcze wiele pracy, aby przekonać wystarczającą liczbę obywatelek i obywateli, że obecne negocjacje TTIP są dla nich groźne, tak aby włączyli się w działania, które pozwolą nam to powstrzymać.

Artykuł pochodzi ze strony ttip2015.eu.

STOP_TTIP_tlo

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.