ISSN 2657-9596

Ruszaj się palancie!

Hanna Gill-Piątek
15/11/2010

„Ruszaj się palancie!” – wrzeszczę waląc w klakson, bo gość przede mną marudzi już dwie sekundy na zielonym świetle. Do 9:00 zostało mi czternaście minut a jestem dopiero przy Arkadii. Szef nie zna litości, ktoś zaraz zajmie mi najlepsze miejsce do parkowania. Na szczęście pomiędzy drzewami na trawniku na tyłach stacji Neste przy Wilanowskiej nie każdy samochód się mieści. A ja właśnie kupiłam swój pierwszy, bardzo mały, bo do szału doprowadzały mnie godziny spędzane w autobusach, na zimnych przystankach, targanie siat z supermarketu i codzienne dwadzieścia trzy minuty marszu do szkoły po drugiej stronie osiedla. Na Jana Pawła korek po horyzont. Łapczywie patrzę na szerokie chodniki, zmieściłyby się z dwa dodatkowe pasy jezdni z każdej strony. A może nawet parkingi. Tak, parkingów powinno być w centrum więcej i to bezpłatnych. Przecież samochód to jest cywilizacja, zachód, postęp i w ogóle to do czego dążymy. To miasto jest totalną wiochą, bo nigdzie nie można dojechać. Jest 9:02. A ja dopiero dotaczam się do Ronda ONZ.
Tak było 8 lat temu. To dość dużo czasu, żeby przemyśleć pewne rzeczy. Zresztą stojąc w korku przychodzi do głowy wiele refleksji. Na przykład o tym, kto tak inteligentnie planuje miasto, że miejsca pracy skoncentrowane są w dzielnicy biurowej a miejsca zamieszkania na osiedlach coraz bardziej oddalonych od centrum. A rano i po południu tworzą się pomiędzy nimi gigantyczne zatory komunikacyjne. Kto decyduje o tym, że po zakupy musimy jechać do supermarketu, ponieważ mali sklepikarze przegrywają z bankami walkę o lokale w mieście. Dlaczego do szkoły nie dojeżdża żaden autobus, a do przedszkola trzeba wozić dzieci na drugi koniec Warszawy. Kto mi zabiera te trzy godziny dziennie, które spędzam na dojazdach, kiedy mogłabym w tym czasie po prostu odpocząć.

Nowoczesne miasta planują przestrzeń w taki sposób, żeby minimalizować potrzeby komunikacyjne. Stawiają na równomierne rozłożenie miejsc pracy, mieszkania, handlu i wypoczynku. Promują e-pracę, którą każdy może wykonywać u siebie w domu. Nie pozwalają rozlewać się osiedlom poza swoje granice prowadząc odpowiednią politykę lokalową. Wspierają mały bliski handel. A jeśli musisz już gdzieś dalej pojechać, to z pewnością wybierzesz metro lub czysty autobus, bo tak jest szybciej, wygodniej i taniej. W Wiedniu, Berlinie, Paryżu i innych metropoliach Europy większość ludzi wybiera komunikację miejską. Zarówno w centrum jak i w dzielnicach jest przyjemnie, da się oddychać i przejść chodnikiem. Wiele spraw można załatwić korzystając z roweru. Mądre miasta prowadzą taką politykę transportową, że samochód po prostu staje się zbędny.

Oczywiście można iść także w drugą stronę. Można próbować “sprostać rosnącym wymaganiom motoryzacyjnym” – to akurat cytat ze studium zagospodarowania przestrzennego dla Łodzi. Na przykład w Los Angeles na każde 100 m2 przestrzeni mieszkalnej, biurowej, handlowej czy pieszej przypada 120 m2 tej przeznaczonej dla samochodów: dróg, ekspresówek i parkingów. Czyli większość powierzchni miasta stanowi infrastruktura transportowa. I nadal są korki. Hm, a może po prostu potrzebne są tam jakieś nowe autostrady? Roberta Gratz, niezależna amerykańska dziennikarka zajmująca się zagadnieniami dotyczącymi rozwoju miast mówi o tym w wywiadzie dla Obywatela: „Żadna nowa droga i żaden nowy parking nigdy nie uczyniły ruchu bardziej płynnym. Każda nowa lub poszerzona droga, każdy nowy parking generują nowy ruch, a nie tylko zmieniają istniejący.”* Dlaczego? Jeśli budujemy sieć dróg ekspresowych w mieście to ok. 20% więcej osób zdecyduje się na jazdę samochodem. No i mamy niemały problem z tymi, którym te trasy przejdą pod oknami. Gdy budujemy metro i wzmacniamy transport publiczny – odkorkowujemy miasto, zyskujemy czas, czyste powietrze i radość sąsiadów, którym spaliny i hałas nie zatruwają życia. Moim zdaniem bezcenne.
Skoro mowa o finansach: tzw. ekspresowa obwodnica Warszawy, która rozjedzie warszawskie osiedla tranzytem, będzie kosztowała ok. 17 mld zł**. Za te pieniądze mogłyby powstać co najmniej dwie nowe linie metra. Albo kilkanaście długich linii szybkich tramwajów łączących Tarchomin i inne dzielnice ze śródmieściem skracające obecny czas dojazdu co najmniej o połowę. A może moglibyśmy zafundować sobie kolej miejską z prawdziwego zdarzenia. I zamiast slalomu między tirami z Ursynowa na Wawer, moglibyśmy szybko dojechać spod domu wszędzie. Proszę nie krzyczeć. Ja wiem, że to są pieniądze z innego źródła. Tak sobie tylko marzę na papierze.
Przyznaję, wiele się w Warszawie przez ostatnie lata poprawiło. Buspasy, Zintegrowany System Zarządzania Ruchem i nie w każdym tramwaju śmierdzi. Nadal jednak tracimy czas w korkach, ścieżki rowerowe malujemy jakby dla ozdoby, a pieszy jest najgorzej traktowanym uczestnikiem ruchu. Narażony na bombardowanie soplami musi biedak przemykać po wąskim paseczku, jaki pozostał z chodnika po zaparkowaniu aut. Na skrzyżowaniach to on musi pokonywać schody w przejściu podziemnym, bo nie jest godny przejść górą. Na zwykłych pasach grozi mu opryskanie błotem przez pędzących zmotoryzowanych. W metrze przewożącym codziennie 500 tys. pasażerów na peronie stacji Centrum ma do dyspozycji 16 miejsc, na których może – a właściwie nie może – usiąść. Stamtąd biegnie 800 m do peronu WKD, choć od dawna oprócz słabo dostępnego tramwaju te dwa miejsca mógłby łączyć np. kryty ruchomy chodnik, taki jak na lotniskach. Mówię tu o zdrowym pieszym, bo mama z wózkiem lub niepełnosprawny po prostu nie mają szans normalnie poruszać się po Warszawie.
Wiem to wszystko nie tylko dzięki przemyśleniom w korkach. Zdecydowałam się na samobójczy program zostawiania samochodu pod domem i poruszania się po centrum transportem publicznym. Ale niewielu znam takich kamikadze. Głównym powodem jest to, że nadal tramwaj czy autobus nie stanowi dostatecznej konkurencji wobec samochodu. Zarówno pod względem komfortu, jak i czasu dojazdu. To powinno się zmienić, żebyśmy także my wszyscy zmienili nawyki. Czasem mam taką fantazję, że spotykam w autobusie kogoś z władz miasta. Może być Pani Prezydent. I że jest to zupełnie normalna sprawa, bo ona nie wstydzi się jeździć zbiorową komunikacją. Jeśli to kiedyś zobaczę, uwierzę, że Warszawa nie jest już miastem transportowego obciachu.
*  Raport „Miasto za miastem” Instytut na Rzecz Ekorozwoju, 2002
**  Przeliczenie na podstawie estymacji GDDKiA: 20 km POW i S 79 – 4 mld zł, szacunkowa długość całej środkownicy: 85 km.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.