ISSN 2657-9596

Nie palcie Euro 2012. Organizujcie własne!

Łukasz Moll
14/06/2012

Pozwoliliśmy rządowi sprzedać Euro 2012 jako projekt w interesie nas wszystkich. Podczas gdy my woleliśmy zajmować się sobą. Dziś społeczeństwo przeżywa Euro 2012, podczas gdy ci z nas, których ta impreza drażni lub nie interesuje, stoją na uboczu.

„Euro 2012 to wytrysk pieniędzy na samcze święto” – orzekła Kazimiera Szczuka. „Stadion narodowy to substytut narodowej wojny” – wtóruje jej Magdalena Środa. „Chleba zamiast igrzysk!” – wołają przeciwnicy Euro 2012 w Poznaniu, a za nimi na pierwszej stronie tygodnik „Przekrój”, będący głosem środowisk postępowych. W numerze można znaleźć rozmaite argumenty przeciw organizowanej w Polsce futbolowej imprezie: że piłka nożna to współczesne opium dla mas, że Euro 2012 to pretekst do zaostrzania reguł bezpieczeństwa, że to zbyt duże obciążenie dla budżetów miast gospodarskich, co dla ich mieszkańców oznacza cięcia w wydatkach społecznych, takich jak opieka nad dziećmi czy edukacja, że futbol służy zarabianiu pieniędzy przez korporacje, wykluczeniu, nacjonalizmowi czy seksturystyce. „Dla mnie patriotyzm to pojęcie opresyjne, budujące poczucie fałszywej wspólnoty” – mówi Roman Kurkiewicz.

Dlaczego, choć żaden z wymienionych zarzutów nie jest całkiem bezpodstawny, mam problem z postawą, jaką wobec Euro 2012 zajęli „młodzi, wykształceni lewicowcy z wielkich miast”? Ponieważ wymowa ich przenikliwej krytyki bliska jest, choć może nie do końca świadomie, pogardzie elit wobec prostego człowieka, który – zamiast nas wysłuchać – woli pić piwo przed telewizorem, śpiewać wulgarne pieśni pod naszymi oknami, wracając chwiejnym krokiem ze „Strefy Kibica”, ubrany w kiczowaty szal i kapelusz. Woli igrzyska od chleba, który bez jego świadomości odbiera mu władza, a o który w jego imieniu się upominamy. W zamian niewdzięcznik każe nam się wynosić i nie psuć narodowego święta.

Nie samym chlebem…

Każdy, komu zależy na działaniach przynoszących realne efekty, a nie tylko na poprawie własnego samopoczucia, powinien przyjąć do wiadomości rzecz, która nie powinna sprawiać problemów osobom obeznanym w tak zawiłych zagadnieniach, jak ekonomia opieki, lacanowska psychoanaliza czy biopolityka: że człowiek nie samym chlebem żyje. Odmawianie mu jego prostych, choć kosztownych i problematycznych z naszego punktu widzenia rozrywek, na pewno nie przekona go do wysłuchania tego, co mamy do powiedzenia.

W Euro 2012 Polki i Polacy, na co dzień sfrustrowani, zaganiani, pozbawieni wspólnotowego doświadczenia, zakompleksieni wobec bardziej rozwiniętej zachodniej Europy, odnajdują czas karnawału oraz narodowego uniesienia i dumy, który my potrafimy tylko skrytykować, zamiast go zrozumieć. Niedawno cała Polska zastanawiała się, dlaczego młode pokolenie, uznawane za bierne, apolityczne i skupione tylko na sobie, nagle w środku zimy wypełzło na ulice zaprotestować przeciw ACTA. Młodzi nie sprzeciwiali się postępującemu urynkowieniu szkolnictwa wyższego czy wszechobecności niekorzystnych dla nich umów śmieciowych. Rozjuszyła ich dopiero próba ingerowania w świat wirtualny. Można powiedzieć, że igrzyska okazały się dla nich ważniejsze od chleba.

„Against modern football” to za mało

Wobec Euro 2012 środowiska postępowe znów znajdują się na pozycji marginalnej. I to w sytuacji, gdy większość Polek i Polaków deklaruje, że nie interesuje ich piłka nożna, a w prywatnych rozmowach z nimi często można odnieść wrażenie, że świadomi są kosztów Euro i nie podoba im się nachalna propaganda sukcesu ze strony rządu Tuska. Mimo to nie udało się wywołać masowych protestów przeciwko Euro 2012. Może zatem samo zadanie została od początku źle postawione? Może zamiast krytykować imprezę przygotowywaną przez polski rząd, samorządy, PZPN i UEFA, należałoby nakreślić własną wizję miejsca, jakie powinien zajmować futbol w społeczeństwie? Wymagałoby to wyjścia poza opowieść o piłce nożnej jako czymś prymitywnym, samczym i głupkowatym. „Jeśli nie mogę emocjonować się piłką nożną, to to nie jest moja rewolucja”.

Czy naprawdę nie możemy sobie wyobrazić innego futbolu niż ten, który oglądamy obecnie na arenach Euro 2012? Czy piłka nożna musi się wiązać z astronomicznymi gażami dla piłkarzy, z zamianą piłkarskich drużyn w produkty, ze spektaklem medialnym i nachalną obecnością reklamujących się korporacji? Tak się składa, że – z własnego doświadczenia – wiem, że piłka nożna może być inna.

Piłka nożna może być inna

Moje miasto, Gliwice, może się poszczycić długą i piękną tradycją rozwijających się oddolnie drużyn piłki pięcioosobowej. W latach 80. w Gliwicach zaczęły wyrastać drużyny, zazwyczaj połączone więzami koleżeńskimi, zawodowymi, szkolnymi czy dzielnicowymi, z których wyłoniła się liga „szóstek”, tzn. rozgrywek, w których na małym boisku gra się „sześciu na sześciu”. Z czasem przekształciła się w ligę „piątek”. Dzięki takim inicjatywom, realizowanym oczywiście nie tylko w Gliwicach, ale tutaj – w tamtym okresie – prawdopodobnie z największym rozmachem, narodził się w Polsce „futsal”, czyli piłka halowa.

Początkowo mecze „szóstek” i „piątek” odbywały się na asfaltowych boiskach przy gliwickich szkołach. Z czasem coraz częściej grano na halach sportowych. Rozgrywki spotykały się z rosnącym zainteresowaniem. W Gliwicach do dziś funkcjonuje kilka klas rozgrywkowych futsalu, w których występuje kilkadziesiąt drużyn. Funkcjonują także drużyny oldbojów, juniorów i kobiet. W międzyczasie do gliwickich rozgrywek włączane zostały kolejne zasady, które obowiązują w zawodowych ligach, pojawił się profesjonalny sprzęt piłkarski, drużyny zyskiwały kolejnych, co ważne, lokalnych sponsorów. Gliwickie środowisko wydało silne drużyny, z P.A. Novą Gliwice na czele, które odnosiły sukcesy na szczeblu krajowym i międzynarodowym, zostawały mistrzami Polski, a piłkarze wywodzący się z Gliwic przez wiele lat stanowili trzon polskiej reprezentacji w futsalu. Nie chodzi jednak tylko o czysto sportowe sukcesy. Dzięki tej inicjatywie udało się rozpropagować sport, budować prawdziwe więzi między ludźmi, odciągnąć młodych ludzi od używek, dać perspektywy chłopakom z trudnych domów, którzy poprzez grę w piłkę mogli poznać ludzi, którzy wyciągnęli do nich pomocną dłoń, albo po prostu rozwinęli swój talent i zrobili futsalowe lub piłkarskie kariery. Przez boiska „piątek” w Gliwicach, podobnie jak w innych miastach, przewijali się także czołowi polscy piłkarze z dużych boisk, jak Tomasz Wałdoch, Jerzy Dudek, Kamil Kosowski, Jacek Wiśniewski czy Grzegorz Kasprzik.

Dzięki takim inicjatywom w piłkę może grać praktycznie każdy. W najniższych ligach można spotkać drużyny złożone z podstarzałych, brzuchatych panów albo zupełnych piłkarskich dyletantów, które grały tylko dla swojej przyjemności. No dobrze, ale co to ma do Euro 2012?

Alter-Euro

Wydaje mi się, że wykorzystując podobne doświadczenia, można stworzyć oddolne, demokratyczne, inkluzywne Alter-Euro, którego organizatorami moglibyśmy być faktycznie wszyscy. Co cztery lata, albo i częściej, imprezę organizowałoby jedno państwo na całym swoim terenie. W dużych miastach, miasteczkach i wsiach odbywałyby się turnieje międzynarodowe – na dużych boiskach, orlikach, boiskach szkolnych, w halach sportowych czy na piasku. Byłyby turnieje dla młodych i starych, mężczyzn i kobiet. Nie trzeba by reprezentować koniecznie swojego kraju. Wzorem Mistrzostw Świata dla nieuznawanych państw, o których kiedyś gdzieś słyszałem, miejsce dla siebie mogliby znaleźć Ślązacy, Kaszubi, Eskimosi, Tybetańczycy, Katalończycy, ekolodzy, geje…

Taki turniej byłby faktycznie uspołeczniony. Dzisiaj Euro w każdym kraju wygląda podobnie. Nie ma miejsca na autentyczność, na odmienność. Stadiony i Strefy Kibica są wszędzie robione na jedną modłę. Imprezę obsługują wielkie korporacje. Wszystko odbywa się według jednej, sprawdzonej formuły. Podjęcie przyjezdnych zza granicy we własnym mieście, pokazanie im okolicy, spędzenie z nimi czasu pozwalałoby nam czuć się prawdziwymi gospodarzami turnieju. Trzeba by im pokazać nieco więcej niż kawałek prostej drogi, ładny hotel i trochę blichtru wokół stadionu. Wtedy wstydzilibyśmy się nie braku czterech wielkich stadionów w największych miastach, ale braku żłobków, niewydolnej komunikacji miejskiej czy rasizmu. To dopiero byłoby dla Polaków prawdziwe organizacyjne wyzwanie, które jednak wzmacniałoby społeczność lokalną, stawiało ją w centrum całej imprezy – także na boisku!

Utopia? Kiedy Polsce i Ukrainie przyznano organizację Euro 2012, myśl o tym, że za parę lat będziemy mieli infrastrukturę potrzebną do goszczenia tej imprezy, także wydawała nam się czymś trudnym do uwierzenia. Prawda jest taka, że środowiska postępowe zmarnowały ten czas. Pozwoliliśmy rządowi sprzedać Euro 2012 jako projekt w interesie nas wszystkich. Podczas gdy my woleliśmy zajmować się sobą. Dziś społeczeństwo przeżywa Euro 2012, podczas gdy ci z nas, których ta impreza drażni lub nie interesuje, stoją na uboczu. Zamiast budować fałszywą alternatywę „piłka nożna albo przedszkola, żłobki, szkolne stołówki, komunikacja miejska, mieszkania komunalne itd.”, powinniśmy zrozumieć, że futbol także jest polityczny, dlatego może istnieć dla społeczeństwa i przez społeczeństwo. Może wtedy znajdziemy z Polkami i Polakami wspólny język.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.