ISSN 2657-9596

Euro dało Polsce kopa

Adam Ostolski
21/06/2012

Nie przyłączę się do grona malkontentów. Euro 2012 naprawdę daje Polsce szansę na modernizację. Ale tylko od nas zależy, czy ją wykorzystamy.

Pamiętacie, co się mówiło, kiedy ogłoszono, że Polska będzie wraz z Ukrainą gospodarzem Euro 2012? Dominował nastrój euforii, przekonanie, że ta impreza da naszemu krajowi pozytywnego kopa. Pobudujemy drogi, autostrady, stadiony, odnowimy dworce. Będą nie tylko igrzyska, ale też inwestycje, miejsca pracy, wzrost gospodarczy, dobrobyt.

Dzisiaj coraz częściej słychać lepiej lub gorzej skrywane rozczarowanie. Dworce, owszem, odnowiono, ale z autostradami już gorzej. Trzeba było specustawy, żeby je wybudować, i trzeba było specjalnej ustawy, żeby móc ogłosić, że są tymczasowo przejezdne. Wprawdzie tylko tymczasowo, bo po Euro trzeba będzie jednak dokończyć budowę. (Strach pomyśleć, co będzie jeśli rządowi spodoba się kiedyś, zgodnie z tą logiką, uznać nie do końca wybudowane elektrownie atomowe za „tymczasowo bezpieczne”…) A do tego mamy: bankrutujące firmy, zadłużone miasta, cięcia w wydatkach na edukację, kulturę, pomoc społeczną. I co gorsza wszyscy już wiedzą, że UEFA na tej imprezie zarobi, a Polska do niej dopłaci. Bo podpisaliśmy niekorzystną dla nas umowę, dzięki której UEFA może pobierać od polskich przedsiębiorców opłaty, zagwarantować monopol „oficjalnych sponsorów” na przestrzeń reklamową i… nie zapłacić ani grosza podatku. Na domiar wszystkiego mamy reportaż BBC o rasizmie na polskich stadionach i nieprzyjemną sytuację polityczną na Ukrainie…

A jednak nie przyłączę się do grona malkontentów. Euro naprawdę daje Polsce szansę na modernizację. Przygotowania do igrzysk wyostrzyły obecną już w Polsce tendencję do zarządzania miastem jak firmą. Nieliczenie się z potrzebami mieszkańców, komercjalizacja kolejnych dziedzin polityki miejskiej, pozorowane konsultacje społeczne, preferowanie wielkich inwestycji kosztem jakości życia ludzi – te cechy miasta rządzonego jak firma stały się ostatnio jakoś bardziej widoczne. Coraz więcej ludzi dostrzega fasadowy charakter lokalnej demokracji – i co ważniejsze, coraz więcej ludzi aktywnie się przeciw temu buntuje.

W wielu polskich miastach – nie tylko w Poznaniu, Trójmieście, Warszawie i Wrocławiu – ludzie protestują przeciw zamykaniu szkół, przedszkoli i żłobków, przeciw oszczędzaniu na kulturze, przeciw prywatyzacji szkolnych stołówek, przeciw brakowi mieszkań komunalnych i brutalnej praktyce eksmitowania ludzi do kontenerów. Te inicjatywy wychodzą od konkretnych protestów, ale coraz częściej się ze sobą łączą, kwestionując nie tylko tę czy inną decyzję włodarzy miasta, ale całokształt miejskiej polityki. I coraz częściej proponują własną wizję miasta jako wspólnego dobra mieszańców.

Być może niektórzy Polacy są rozczarowani tym, że nie udało się tego czy owego przed Euro wybudować. Ale ważniejszym uczuciem jest dziś oburzenie, gdy okazuje się, że blichtr wielkich inwestycji niewiele wspólnego ma z ciężarem codzienności. Lanie asfaltu i wznoszenie imponujących budowli nie poprawia jakości naszego życia. Za stadiony i autostrady płacimy nie tylko pieniędzmi, ale także ograniczeniem naszych praw – do bezpłatnej edukacji, do dostępnej kultury, do mieszkania na ludzką kieszeń, do pomocy społecznej w sytuacji, gdy powinie nam się noga.

Euro 2012 nie tylko zaostrzyło materialne warunki prowadzące do buntu, lecz również dostarczyło symbolicznego zwornika, który pozwolił za dziesiątkami lokalnych konfliktów rozpoznać wspólną sprawę: „Chleba zamiast igrzysk!”. To szansa na modernizację Polski, na demokratyzację i upodmiotowienie społeczeństwa, na stworzenie tego, co niektórzy lubią nazywać „społeczeństwem obywatelskim”. Ale tylko od nas zależy, czy ją wykorzystamy.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.