ISSN 2657-9596

Dyskryminacja – bariera nie do pokonania? (cz. II)

Miroslav Klempar , Zszuzsanna Lakatosne , Fiorentina Stanciu , Beatrice White
15/06/2016

Druga część rozmowy o Romach w Europie Środkowej. Jak skończyć z ich dyskryminacją?

Beatrice White: Osoby z zewnątrz spostrzegają, że społeczność romska ma własne symbole, takie jak język czy flaga. Czy Romowie czują ponadnarodową tożsamość, czy może bardziej utożsamiają się ze swoim najbliższym otoczeniem?

Miroslav Klempar: Romowie nie są rzecz jasna jednolitą grupą. Jest ich wiele i każda ma swoją kulturę, dialekt czy tradycje. Każda z nich ma prawo do ich zachowania, dopóki nie łamią one praw innych.

W Czechach często słyszymy narzekania, że np. Romowie są głośni, a ich rodziny przyjmują zbyt wielu gości. Ale to nasza kultura, nie zmienimy jej. Uwielbiamy się codziennie odwiedzać!

Kiedy zatem integracja się zaczyna, a kiedy kończy? Czy polega na tym, że osoba jej poddana zachowuje się jak większość?

Dyskryminuje się dzieci, które nie za dobrze znają lokalny język. Według tego kryterium ocenia się naszą integrację.

Fiorentina Stanciu: Pochodzę z nietradycyjnej społeczności – nie mówimy po romsku, nie nosimy tradycyjnych ubrań ani nie wykonujemy typowych, historycznych zawodów. Nie mamy też szczególnych zwyczajów.

Mamy jednak cechy szczególne – szybko się uczymy i dostosowujemy do warunków. Lubimy przebywać ze sobą – tańczyć, śpiewać, jeść, cieszyć się wspólnotą. Nie wiem, czy to tradycja, ale można powiedzieć, że w nasze żyłach krew płynie szybciej.

Zsuzsanna Lakatosne: Flori uważa, że jej rodzina nie ma tradycji, ale przecież posiadanie dużej rodziny z wieloma dziećmi jest częścią naszej kultury.

Mamy jednak do czynienia z dużą różnorodnością – także na Węgrzech. Istnieją np. miejsca, gdzie normą jest wychodzenie za mąż bardzo młodo, podczas gdy w innych społecznościach nie jest to akceptowane.

Mam siódemkę dzieci, jesteśmy więc dużą rodziną. Mamy tradycje, których nie maja inne rodziny, ale i tak jesteśmy Romami – nawet jeśli nie jesteśmy jednakowi. Kiedy się spotkamy, jest nas całkiem sporo – dlatego właśnie ludzie postrzegają nas jako hałaśliwych, chociaż tak właśnie lubimy. To coś, co większość chce nam odebrać.

Możemy mieć pewne reguły i prawa, ale mają one zastosowanie tak długo, jak długo nie wchodzą w konflikt z tymi, które obowiązują w kraju, w którym mieszkamy, jako że nie mamy swojego.

Mamy symbole, takie jak flaga (czerwone koło symbolizujące wolność), jak również hymny – węgierski i międzynarodowy. Używanie romskiej flagi obok symboli narodowych pokazuje, że Romowie przynależą wszędzie na kontynencie.

BW: To prawda, że Romowie nie mają swojego państwa – myślisz, że miałoby sens, gdyby mogli samodzielnie zorganizować się wokół naszej kultury i tradycji czy że najlepszym wyjściem jest współistnienie z poszanowaniem autonomii? Samorząd bez izolowania?

MK: Żyjemy na całym świecie, a to oznacza, że jest wśród nas tak wielka różnorodność i tak długo żyliśmy bez własnego kraju, że nie sądzę, aby był to dobry pomysł.

Nie twierdzę, że nie dalibyśmy rady żyć wspólnie, ale jeśli chodzi o kontekst polityczny, nie sądzę, by mogło to być realne. Nie jest też jasne, skąd pochodzimy, więc trudno byłoby domagać się prawa do jakiegokolwiek terytorium. Romowie są już zresztą włączeni do życia krajów, w których mieszkają. Oczywiście niektórzy żyją w innych warunkach niż pozostali.

Gdyby usunąć te bariery – występujące w edukacji, zatrudnieniu czy mieszkalnictwie – to byłby to pierwszy krok na drodze do integracji w krajach, w których żyjemy.

Likwidowanie tych barier jest kluczowe. Wówczas różnice będą takie, jak w większości społeczeństwa – niektórzy będą ubodzy, niektórzy bogaci, jedni dobrzy, inni źli…

FS: Uważam, że Romowie już dziś mają swój kraj – kraj, w którym żyją. Ponieważ są jego obywatelami, przynależą do niego, respektują jego prawa i zasady.

Myślę, że gdyby mieli swój kraj bądź terytorium, na którym ustanawialiby swoje reguły… To byłby ciekawy eksperyment, ale ponieważ są tak bardzo różnorodni, a zarazem ekspresywni, mają swój temperament, uwielbiają dyskutować i się spierać, nie do końca jestem pewna,  czy bylibyśmy w stanie się ze sobą zgodzić, aby to zadziałało.

Także dlatego, że Romowie uwielbiają krążyć po różnych miejscach i nie znoszą być przywiązani do konkretnego miejsca. Mamy silne charaktery i nie lubimy, gdy ktoś nam mówi, co mamy robić!

ZL: To ekscytujące pytanie. Sporo nad nim myślałam, jestem bowiem częścią romskiego samorządu na Węgrzech, a więc wybieranego w wyborach ciała, reprezentującego społeczność. Nie ma ono jednak wpływu politycznego, poza kwestiami kulturalnymi i edukacyjnymi.

Zgadzam się jednak z Miroslavem, że teraz nie miałoby to sensu. Nie mam pojęcia, kiedy i skąd moi przodkowie wzięli się na terenie Węgier – myślę jednak, że miało to miejsce w tym samym czasie, co przybycie obecnej ludności, może nieco później.

W każdym kraju, w którym żyją dziś Romowie, jesteśmy niemal jego kamieniem węgielnym. To tu się urodziliśmy, zaczęliśmy budować własne życie oraz sam kraj dzięki naszym umiejętnościom, wiedzy i kulturze. Nikt nie ma prawa mówić, że nie ma tu dla nas miejsca.

MK: Warto podkreślić, że do tego, aby być traktowanym po ludzku, nie potrzebujemy własnego państwa. Jego brak nie czyni z nas kogoś gorszego.

BW: Jak widzicie przyszłość, biorąc pod uwagę rosnące uprzedzenia i ksenofobię, która dotyka w Europie wszystkich mniejszości, a także powrót granic spowodowany nastawieniem do uchodźców?

MK: Jak już powiedziałem wcześniej, zniesienie granic nie zmieniło niczego w codziennym życiu Romów. Myślę, że nie zmieniłoby go również zniesienie strefy Schengen. Nienawiść i postawy antyromskie istniałyby tak samo jak teraz i będą istniały jeszcze długo.

Przynależność do Unii Europejskiej jest dla nas ważna, ponieważ jej wpływ pomaga w poprawie praktyk i rozwiązań ukierunkowanych na Romów, a także w ich wdrażaniu.

Nie możemy zmienić ludzkich myśli. Dla wielu nadal pozostajemy Cyganami, ale przynajmniej mamy te same prawa. Potrzebujemy do tego pomocy Unii, nacisku na nasze rządy. Patrząc na to, co się działo w ostatnich latach, jestem optymistyczny.

FS: Nie wiem, jak będzie wyglądać przyszłość. Mówię to jako młoda osoba z Rumunii, nie jako Romka. Wkrótce skończę szkołę – nie wiem jednak, co będzie dalej. Nie mam zbyt wiele długofalowego bezpieczeństwa ekonomicznego. Sprawy w Rumunii toczą się szybko i nierzadko potęgują poczucie zagubienia.

Zależy mi, by dzieci, z którymi pracuję, miały dobry dostęp do edukacji i rynku pracy. Nie wiem jednak, w jaki sposób miałoby się to udać bez dobrze zorganizowanego systemu, zintegrowanego z edukacją, zdrowiem, bezpieczeństwem czy zatrudnieniem. Poszczególne kwestie muszą być ze sobą powiązane, co nie ma obecnie miejsca.

Sprawy mogłyby iść w dobrym kierunku, gdybyśmy mogli pielęgnować ducha współpracy, zamiast konkurencji. Musimy jednak poczekać na rozwój wypadków – nikt nie wie bowiem, dokąd zmierzamy. Mam jednak nadzieję, że młodzi ludzie, którzy chcą, by w Rumunii żyło się lepiej, będą w stanie podnieść głowy i przejąć władzę.

ZL: Jestem mniej optymistyczna co do zdolności UE do dokonywania realnych zmian w życiu Romów – jest to bowiem wielka, biurokratyczna instytucja z wieloma interesami w tle. Polityka nie kieruje się dziś niestety długofalową pracą. Brak reprezentacji Romów wszędzie pozostaje problemem.

Na Węgrzech nie brakuje rasistowskiej retoryki – dla przykładu latem zeszłego roku premier powiedział, że skoro Węgry nie proszą Europy Zachodniej o przyjmowanie dużej ilości Romów, nie może ona oczekiwać, że będziemy żyć z dużą ilością imigrantów.

Uważam, ze wykorzystywanie mniejszości romskiej jako wymówki do nieprzyjmowania uchodźców jes absurdalne i niebezpieczne.

Artykuł „Discrimination Is a Barrier that Can’t Be Knocked Down: The Roma Experience of Exclusion” ukazał się na łamach Zielonego Magazynu Europejskiego. Tłum. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.