ISSN 2657-9596

Prawo do miasta

Wojciech Kłosowski
05/12/2010

Od co najmniej dziesięciu lat na świecie trwa gorąca debata na temat generalnej zmiany sposobu urządzania naszych miast. Zwrócenie się ku modelowi miasta obywatelskiego, w którym to mieszkańcy kształtują miejskie polityki, jest określane hasłem: „Prawo do miasta”.
W marcu 2010 roku w Rio de Janeiro zakończyło się piąte Światowe Forum Miejskie, którego tematem przewodnim było właśnie Prawo do miasta. Manuel Castells i inni socjologowie miasta mówią dziś jednym głosem z działaczami ruchów miejskich: amerykański model  urbanizacji zaprowadził nas w ślepą uliczkę i aby uniknąć katastrofy, trzeba się z niego czym prędzej wycofać. Tymczasem w Polsce, jak zauważa socjolog Kacper Pobłocki, „przyjęto wzór amerykański, m.in. promując transport samochodowy, budowanie ogromnych centrów handlowych lub grodzonych osiedli, jako antidotum na betonowe dziedzictwo PRL-u. Tymczasem […] amerykański model urbanizacji nie tylko okazał się nieadekwatny do ludzkich potrzeb, ale i ekonomicznie niewydajny”. To bardzo ważne stwierdzenie: o ile problemy społeczne miast są znane, o tyle ich nieefektywność ekonomiczną trzeba dopiero nagłaśniać.
Jakie konkretne treści kryją się pod hasłem „Prawo do miasta”? Nie chodzi tylko o upowszechnienie dostępu do mieszkań, zadbanie o środowisko czy przeorganizowanie dojazdów, nie chodzi w ogóle o naprawę modelu amerykańskiego. „Chodzi o to – pisze Pobłocki –  aby przebudową miasta pokierować mądrze, tworząc miasto nie tylko dla zysku, ale i dla mieszkańców”.  A więc jednak – miejska rewolucja!

Marsz Równości, Poznań Dwa ważne zjawiska wspierają dziś tę miejską rewolucję. Pierwsze z nich to światowa fala miejskich ruchów obywatelskich: socjalnych, ekologicznych, artystycznych, feministycznych, kulturowych. Te ruchy wymuszają na władzach miast dialog. To nie są już bezwolne tłumy zwoływane na tak zwane „konsultacje społeczne” – tę pseudo-partycypacyjną farsę. To już są grupy mieszkańców świadome swoich interesów, jasno formułujące stanowiska i zdeterminowane, by konsekwentnie pilnować ich respektowania.

Drugim zjawiskiem wychodzącym na przeciw oddolnej miejskiej rewolucji jest fundamentalna zmiana koncepcyjna zarządzania miastami (i w ogóle – zarządzania publicznego). Do końca lat 70-tych XX wieku weberowska biurokracja wydawała się nowoczesnym i sprawnym sposobem zarządzania miastami. Kiedy okazało się, że miasta zarządzanie przez coraz liczniejsze armie urzędników funkcjonują coraz gorzej, zaczęto gorączkowo szukać lekarstwa. Zmianą na lepsze wydawała się wprowadzona w latach 80-tych, najpierw w USA, a potem także w Europie – koncepcja New Public Management – „biznesowego” zarządzania miastami na wzór firm, z nastawieniem na opłacalność i wydajność. Ale miasto to nie firma. Nie chodzi w nim o wydajność i zysk, ale o szanse indywidualnego rozwoju ludzi. Po dwudziestu latach koncepcja  New Public Magnagement upadła. Ostatnie lata przynoszą nową koncepcję zarządzania publicznego, nazywaną Good Governance. To zarządzanie nastawione na uczestnictwo mieszkańców w decyzjach, respektowanie praw każdego, równość szans, przejrzystość procedur decyzyjnych, debatę obywatelską nad ważnymi sprawami i oddolne kształtowanie istotnych polityk miejskich. Właśnie takiego zarządzania miastami domagają się nowe ruchy miejskie: mamy wszak PRAWO DO MIASTA!

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.