ISSN 2657-9596

Nowe szaty prezydentów

Bartłomiej Kozek
12/12/2014

Choć „partia prezydencka” w największych polskich miastach musiała nieco oddać pola, to jednak większość urzędujących od lat prezydentów czołowych metropolii utrzymała stanowiska. Czy ich kolejne kadencje będą takie jak poprzednie?

Pojawienie się w grze ruchów miejskich, choć nie zawsze bezpośrednio, zmieniło i przemeblowało miejskie krajobrazy. Urzędujący prezydenci nieco mniej chwalili się wielkimi inwestycjami, coraz bardziej zaczęli za to podkreślać chęć skupienia się przez kolejne cztery lata na poprawie jakości życia mieszkanek i mieszkańców.

Nie zawsze przy tym bywali konsekwentni – Hanna Gronkiewicz-Waltz na przykład z jednej strony obiecywała zwiększanie budżetu obywatelskiego, rewitalizację Pragi czy więcej miejsc w żłobkach i przedszkolach, z drugiej zaś osią swojego przekazu uczyniła niemal mocarstwową wizję Warszawy jako europejskiej stolicy.

Gra o tron(y)

Nie da się jednak ukryć, że wpływy myślenia o mieście upowszechnianego przez ruchy miejskie trudno było tym razem zignorować. Kto chciał zachowania status quo, ten przegrywał. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tu Ryszard Grobelny, który zmuszony został do oddania urzędu prezydenckiego Jackowi Jaśkowiakowi, który 4 lata temu reprezentował oddolny ruch My Poznaniacy.

Co więcej, kiedy postulaty miejskich aktywistek i aktywistów zaczęli przejmować reprezentanci ogólnokrajowych partii politycznych, udawało im się osiągać całkiem niezłe wyniki. Tu wspomnieć warto o nadspodziewanie dobrym wyniku kandydatki Prawa i Sprawiedliwości Mirosławy Stachowiak-Różeckiej w wyborach prezydenckich we Wrocławiu, i to pomimo wzmocnienia urzędującego prezydenta Rafała Dutkiewicza przez Platformę Obywatelską.

Wśród powyborczych komentarzy pojawiały się i głosy, że ci z urzędujących włodarzy, którzy postanowili postawić na dialog urzędu miasta z reprezentacją lokalnych ruchów miejskich, potrafili wygrać już w I turze. Przykłady Hanny Zdanowskiej w Łodzi czy Krzysztofa Żuka w Lublinie miałyby być ilustracją tej prawidłowości.

Choć mowa tu raczej o pewnym trendzie niż o zasadzie (trudno bowiem z tak wielkiej ilości głosowań wyciągać nazbyt daleko idące wnioski) nie da się ukryć, że mieszkankom i mieszkańcom większych miast nie wystarczy już przecinanie wstęg na otwarciu kolejnej drogi, mostu czy innej wielkiej inwestycji.

Miejscy aktywiści zdobyli swoją reprezentację w m.in. warszawskich dzielnicach, Poznaniu i Toruniu. W Gorzowie Wielkopolskim ich kandydatowi na prezydenta Jackowi Wójcickiemu udało się wygrać już w I turze. W Krakowie na drodze do zdobycia reprezentacji w Radzie Miasta stanęła niekorzystna ordynacja wyborcza, ale także i tam udało się sforsować próg wyborczy.

Nawet jednak tam, gdzie ruchy miejskie nie odniosły samodzielnego sukcesu, udało im się pchnąć debatę publiczną na zupełnie nowe tory. Pod lupę weźmy choćby wspomniany przed chwilą Kraków.

Nowe wizje miasta

Do niedawna urzędujący prezydent Jacek Majchrowski był jedną z twarzy działań na rzecz organizacji w mieście zimowych igrzysk olimpijskich. Miasto otwierało centrum konferencyjne i halę widowiskową, zamykało za to szkoły. Smog, ryzyko zabudowy cennego przyrodniczego Zakrzówka, konflikty lokatorskie – polityczna praktyka nie zdawała się za bardzo odzwierciedlać lewicowych wartości, których można by się spodziewać po Majchrowskim.

Odrzucenie przez mieszkanki i mieszkańców miasta pomysłu aplikowania o organizację zimowych igrzysk olimpijskich okazało się trzęsieniem ziemi. Zapowiedzią zmian mogły być już wcześniejsze przykłady społecznego aktywizmu, takie jak demonstracje antysmogowe czy zwracające uwagę na znaczenie Zakrzówka happeningi Kolektywu Modraszek.

Dopiero jednak pojawienie się na miejskim radarze inicjatywy Kraków Przeciw Igrzyskom i jej sukces w starciu z machiną promująca drogą imprezę sportową zmusiło lokalnych polityków do choćby deklaratywnego przeniesienia swoich priorytetów w innym kierunku.

KPI i jej lider, Tomasz Leśniak, nie byli zresztą jedynymi graczami, którzy wymuszali inną rozmowę o Krakowie. Dość wspomnieć promującego pomysł bezpłatnej komunikacji miejskiej posła Łukasza Gibałę czy byłego radnego Platformy Obywatelskiej, Sławomira Ptaszkiewicza, próbującego przedstawić się jako reprezentant miejskich aktywistek i aktywistów.

Nowa twarz Majchrowskiego?

Wpływ ruchów miejskich na debatę o przyszłości miasta można zaobserwować, biorąc do rąk albo ściągając z sieci program Jacka Majchrowskiego na najbliższe cztery lata. Gdyby wyrzucić z niego wszystkie wzmianki na temat kandydata, jak również fragmenty opisu, sugerujące akceptację dla dotychczasowych działań krakowskiego magistratu, moglibyśmy mieć spore trudności w uwierzeniu, że nie jest to program przygotowany przez ten czy inny komitet społecznikowski.

Czy ktoś mógł przypuszczać, że 4 lata temu pierwszym podrozdziałem programu któregokolwiek urzędującego prezydenta będzie… ekologia? Albo że pomocy społecznej poświęci się tyle samo miejsca co przedsiębiorczości? Majchrowski złożył w nim więcej obietnic dotyczących komunikacji zbiorowej (6) niż drogowej (4) – wśród tych pierwszych tak ważne, jak rozbudowa sieci tramwajowej czy działania na rzecz stworzenia w mieście kolei aglomeracyjnej z prawdziwego zdarzenia, w tym budowa nowych stacji.

Monumentalnych inwestycji znacznie tu mniej, niż można by się spodziewać – obok Nowej Huty Przyszłości Majchrowski obiecuje 2.300 nowych koszy na śmieci, a oprócz węzła kreatywności na Zabłociu – nowe funkcjonalności miejskich przystanków, jak choćby stacje ładowania telefonów komórkowych. Kraków ma wzbogacić się o nowe parki, a także Centrum Obywatelskie, wspierające działania organizacji pozarządowych.

Choć nie brak tu i bardziej stereotypowego myślenia o mieście (np. stawiania na turystykę biznesową, co może być trudne w sytuacji, gdy podobny cel stawia sobie Warszawa czy kończące swoje centrum konferencyjne Katowice), to jednak mało prawdopodobne, że program Majchrowskiego wyglądałby w ten sposób, gdyby nie oddech ruchów miejskich na plecach wybranego na kolejną kadencję prezydenta.

Strategie na przyszłość

Postulaty dotyczące poprawy jakości życia w mieście mogą być przez urzędujące władze dość łatwo przejmowane i uznawane za swoje. Zamiast krytykować ten stan rzeczy i zarzucać „kradzież pomysłów”, należy się zastanowić, jaka może być odpowiedź ruchów miejskich.

Najprostszą z nich było punktowanie nowych-starych władz miasta za nierealizowanie tych z obietnic wyborczych, które są im bliskie. Zważywszy na fakt, że np. Dutkiewicz już wycofuje się z obietnicy zakupu 30 nowych tramwajów dla Wrocławia (teraz mówi o kilkunastu”), a Gronkiewicz-Waltz nie za bardzo poczuwa się do ogarniania reklamowego chaosu w mieście, paliwa do tego typu merytorycznej krytyki zabraknąć nie powinno.

Nie oznacza to, że obok punktowania za „użyczone” od ruchów miejskich postulaty powinny one dbać o to, by regularnie prezentować kolejne – z pełna świadomością tego, że również i one mogą za jakiś czas trafić do programów wyborczych konkurencji.

Odpowiednie balansowanie między prezentowaniem dobrych praktyk z miast w Polsce, Europie i świecie a wymyślaniem własnych koncepcji, dostosowanych do lokalnych kontekstów, powinno być – obok reagowania na bieżące wydarzenia – istotnym elementem ich działania w okresie międzywyborczym. Już istniejące Porozumienie Ruchów Miejskich, jak również nowe inicjatywy w rodzaju miejskich think tanków mogłyby tu być nader pomocne.

Inicjatywy te mogłyby być pomocne w jeszcze jednym, fundamentalnym zadaniu – tworzeniu i doprecyzowywaniu spójnego „miastopoglądu”, o którym w wywiadach prasowych mówił m.in. lider stowarzyszenia Miasto Jest Nasze Jan Śpiewak.

Ów miastopogląd – choć brzmi dziś abstrakcyjnie i kojarzyć się może z tak bardzo nielubianą „ideologicznością” – jest ważny, jeśli angażujące się w politykę lokalną ruchy miejskie na serio chcą zakorzenić się w elektoracie. W przeciwnym razie może grozić im stanie się kuźnią pomysłów i biurami kadr dla innych ugrupowań, przejmujących wyrywkowo postulaty oraz pojedynczych ludzi bez spójnej wizji rozwoju swoich mniejszych czy większych miejscowości.

Miejski aktywizm wymusił na niejednym „samorządowym dinozaurze” pomyślenie w przedwyborczym przekazie o postulatach mających na celu poprawę jakości życia w mieście. To od postawy ruchów miejskich po opadnięciu kampanijnego kurzu zależy, czy miejscy włodarze będą realizować obietnice, a same ruchy pozostaną istotnym elementem politycznych układanek w polskich miastach.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.