ISSN 2657-9596

Niewidzialni

Małgorzata Aulejtner
04/11/2014

Nie widać ich z okien wielkich apartamentowców, z urzędniczych gabinetów Miasta Stołecznego ani innych ważnych instytucji. Czasami – bezskutecznie – upomni się o nich Rzecznik Praw Obywatelskich. Od lat brak woli politycznej do rozwiązania problemu.

Bezdomni. Ludzie najbardziej wykluczeni. Bardzo często brudni, w zaniedbanych, zniszczonych ubraniach, nierzadko zawszawieni i zarobaczeni, z cuchnącymi ranami na nogach i innych częściach ciała. To ich widzimy w środkach komunikacji miejskiej, w parkach oraz na dworcach kolejek podmiejskich.

Tak bywa latem. Zimą nagle „znikają”. Pojawiają się wówczas za to głośne apele w mediach i nagły przypływ miłosierdzia ze strony władz miasta. Szukajmy bezdomnych, bo w okresie zimowym zdarza się im umrzeć z zimna i głodu.

Tymczasem, wbrew pozorom, bezdomni mają problemy nie tylko zimą, lecz przede wszystkim w miesiącach letnich. To głównie wtedy chorują i są stałymi, nierzadko codziennymi pacjentami izb przyjęć i szpitalnych oddziałów ratunkowych.

Częstym gościem szpitali jest wówczas bezdomny pacjent, który niedoleczony wraca na ulicę i po pewnym czasie powraca jeszcze bardziej chory, wymagając jeszcze większej opieki niż poprzednio. Rzadko który bezdomny zgadza się na przewiezienie ze szpitala wprost do schroniska.

Nikt nie potrafi ich policzyć. Czasami robią to streetworkerzy, czyli grupy zapaleńców, pomagające wyjść z bezdomności, narkomanii, prostytucji, a także działający z dziećmi w ich środowisku i na ulicach. Dużą rolę odgrywają również organizacje pozarządowe i pracownicy socjalni, bez których wielu bezdomnych nie znalazłoby żadnego oparcia i pomocy.

Gdzie w tym wszystkim są władze Warszawy? Na stronach miasta można przeczytać o dużych pieniądzach, przeznaczanych dla organizacji pozarządowych na organizację noclegowni, schronisk i jadłodajni.

Jednak pomimo istniejących schronisk, noclegowni oraz prężnie działających organizacji pozarządowych ludzie bezdomni nie są w stanie uzyskać dostatecznego wsparcia w zakresie higieny osobistej, odżywiania i przewlekłego leczenia ambulatoryjnego.

W każdej dzielnicy miasta powinny się znaleźć dedykowane im łaźnie z możliwością dezynsekcji, wymiany odzieży na nową oraz punktem konsultacyjnym, gdzie osoba bezdomna otrzymałby informacje dotyczące możliwości pobytu w schronisku czy pomocy psychologicznej. Streetworkerzy mogliby towarzyszyć jej w miejscach, w których przebywa.

Jedyną niosącą pomoc bezdomnym przychodnią w Warszawie jest działająca na Woli placówka Stowarzyszenia „Lekarze Nadziei”. Nie pytają tam o dowód osobisty czy przynależność do oddziału NFZ, tylko udzielają wsparcia i leczą bez względu na pochodzenie. Dlaczego nie stworzyć punktów opieki ambulatoryjnej dla bezdomnych, tak jak to było przed laty? Ich brak wynika z braku znajomości problemu przez władze miasta, żyjące od wyborów do wyborów.

Ze wspomnianych przeze mnie ośrodków konsultacyjnych mogliby przecież korzystać również ludzie mający swoje mieszkania, osoby o niższym statusie społecznym, zagrożone wykluczeniem. Do dzisiaj w Warszawie pełno jest miejsc, gdzie nie ma dostępu do bieżącej wody i toalet, co stanowi wstydliwy temat dla urzędników, szczycących się nowymi arteriami komunikacyjnymi, metrem i szklanymi wieżowcami.

Ktoś może zarzucić mi, że to bezsensowne działania. Że otoczenie opieką bezdomnego jest niepotrzebne, generuje za duże koszty i niewiele pożytku. Będę trwała przy swoim zdaniu. Dziś bezdomnym może zostać każdy. Brak mieszkań socjalnych, stabilizacji, pracy i możliwości uzyskania ogromnego kredytu pomimo braku zdolności kredytowej – to problemy, które mogą dotknąć nas wszystkich.

Nikt nie rodzi się bezdomny. Nikt na początku swojego życia nie wyobraża sobie, że nim zostanie. Pamiętajmy o tym.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.