ISSN 2657-9596

Muzealne atrakcje Londynu

Bartłomiej Kozek
10/10/2014

Mało czasu – dużo planów? I wojna światowa, nieposłuszne obiekty i historia miasta powinny być składnikami londyńskiego „kulturalnego zestawu obowiązkowego”.

Stulecie wojny

Jak już pewnie zauważyły osoby regularnie czytające stronę „Zielonych Wiadomości”, tematyka I wojny światowej przewija się od czasu do czasu przez mą piątkową rubrykę.

Nic zatem dziwnego że jednym z pierwszych miejsc, w które udałem się po przybyciu do stolicy Wielkiej Brytanii, było Imperial War Museum. Ilość wystaw przyprawia o zawrót głowy – ale można być tu przygotowanym na to, że będą się nam one przytrafiać dość regularnie. W czasie przeszło tygodniowego pobytu nie przypominam sobie placówki, którą można by określić mianem skromnej. Wręcz przeciwne – czasem można było wręcz odczuwać przesyt.

Po kolei jednak. Po niedawnym liftingu na wystawie poświęconej okresowi 1914-1918 w IWm znacząco wzrósł poziom oferowanej interaktywności. Dotykowe ekrany z informacjami na temat poszczególnych bitew czy specjalna miarka, na której można sprawdzić zmiany w minimalnym wzroście uprawniającym do zasilenia szeregów armii brytyjskiej, to tylko wybrane przykłady.

Oczywiście jeśli chcemy zwiedzić placówkę bardziej tradycyjnie, takiej możliwości nie zabraknie. Liczba wystawionych mundurów, dokumentów czy zdjęć robi wrażenie. Osobiście najwięcej emocji wzbudziła we mnie szklana gablota, w której wisiało kilka rzędów na pierwszy rzut oka niepozornych obiektów. Dopiero po przeczytaniu opisu sprawa się wyjaśnia – drewniane, zakończone metalowymi elementami (np. gwoździami) pałki pozwalały na ciche pozbywanie się żołnierzy wroga – przebijając hełm rozłupywały czaszkę i prowadziły do śmierci przeciwnika.

Z kolei przypominające nieco kastety sztylety służyły brygadom wysyłanym do świeżo zdobytych okopów wroga do dobijania pozostałych przy życiu. Patrząc się na te wyrwane dziś z kontekstu obiekty, można przez chwilę próbować uchwycić szok, jaki nastąpił, gdy propagandowe zapewnienia obu stron o chwalebnej wojnie ku chwale ojczyzny zderzały się z brutalną rzeczywistością walk pozycyjnych.

Poza wystawą stałą o Wielkiej Wojnie przypomina również czasowa ekspozycja, poświęcona losom brytyjskich malarzy w jej trakcie. Dowiemy się z niej m.in. o tym, jak obserwowanie walk na froncie zmieniało estetykę niektórych malarzy – np. futurystów, którzy przed 1914 r. głosili chwałę maszyn i patrzyli na wojnę jako na ożywczy rytuał, odnawiający narodowego ducha.

Zauważymy także ambiwalencję między chęcią przedstawienia rzeczywistego obrazu walk a koniecznością zaspokojenia propagandowych potrzeb instytucji państwowych, chcących podnieść morale zaangażowanego w militarny wysiłek społeczeństwa. Jeśli więc cierpienie, to przede wszystkim ukazujące barbarzyństwo niszczącego kulturę terenów okupacji i walk zbrojnych. Jeśli żołnierze, to niczym antyczni bohaterowie czy średniowieczni rycerze, jak w wypadku uwiecznianych na obrazach lotników.

Choć nie dziwi fakt, że perspektywa brytyjskiego muzeum jest narodowa i skupia się przede wszystkim na froncie zachodnim, nie sposób zasmucić się faktem, że stulecie rozpoczęcia I wojny pokazało, że Europa właściwie nie tylko nie ma jednolitego obrazu wydarzeń sprzed stu lat, ale też że różne perspektywy nadal nie wchodzą ze sobą w dialog.

Widać to, gdy porównujemy np. ilość miejsca, poświęconego na pokazanie krwawej rzeczywistości bitwy pod Verdun czy nad Sommą z niewielką obecnością rewolucji październikowej. W efekcie skazani jesteśmy na samodzielne, żmudne dyskutowanie z poszczególnymi punktami widzenia. Nie trzeba dodawać, że nie każdą i każdego z nas na wyjazdy do najważniejszych europejskich stolic w tak krótkich odstępach czasu stać…

Opowiadanie buntu

Przenieśmy się w czasie i przestrzeni do Victoria & Albert – raju dla wszystkich fanek i fanów mody czy sztuki użytkowej. Właściwie to dla każdego, do kogo jakakolwiek sztuka w ogóle trafia, znajdziemy tu bowiem wszystko. Rzeźby Rodina? Są. Sztuka azjatycka? Jak najbardziej. Sakralna? Owszem. Klejnoty i biżuteria najróżniejszych kolorów i kształtów? Ależ oczywiście! Gdyby miał kto ambicję przejrzenia wszystkich zakamarków muzeum, mógłby równie dobrze spędzić w nim całe tygodniowe wakacje.

My jednak skupmy się na „Disobedient Objects”. Po pierwsze dlatego, że temat okazał się mocno zabarwiony politycznie. Muzeum zdecydowało się przybliżyć przedmioty, które były symbolami różnego rodzaju buntów na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat. Zobaczymy tu zatem zarówno solidarnościowe „oporniki”, jak i czerwone kwadraty, będące symbolem walki ruchu studenckiego w Quebecu o darmową edukację wyższą.

Obok koszulek z różowym trójkątem, wykorzystywanych w działalności aktywistycznej ruchu LGBT, zobaczymy figury z papier-mache, będące elementem protestów społecznych na całym świecie. Ulotki, naklejki, a nawet specjalny rower, połączony z systemem nagłaśniającym, używany przez demonstrantów apelujących o porozumienie klimatyczne w Kopenhadze – eksponatów tu nie braknie.

W kontekście protestów społecznych przeciwko polityce cięć i zaciskania pasa albo planom wydobycia gazu łupkowego, które odbywają się w kraju rządzonym przez Davida Camerona, nie można również wystawie odmówić aktualności.

Gdyby komu mało jeszcze było uwikłania sztuki w politykę, to w jednej z sal V&A znajdzie ekspozycję różnego rodzaju plakatów zaangażowanych. Plakaty wyborcze Partii Pracy sprzed I wojny światowej i sowieckie z początków budowy nowego państwa robotniczego, materiały traktujące o wojnie w Wietnamie i obaleniu komunizmu z Węgrzech – wszystkie łączące polityczną treść z artystyczną formą.

Komu po ich obejrzeniu nadal będzie mało, może wybrać się do Tate Modern, które z dawnej elektrowni wystawia dziś dzieła sztuki nowoczesnej. W swych zbiorach ma m.in. plakaty sowieckiej awangardy. Na sporej części z nich znajdziemy zresztą „polskie” tropy, jak chociażby „pana”, brutalnie wyzyskującego chłopów, o wolność których walczyć miała Armia Czerwona.

Miasto ludzi

Na koniec wypada zaś zapoznać się z historią miasta, oferującego tak szeroką ofertę kulturalną. Najbardziej oczywistym miejscem do tego jest Museum of London, prezentujące historię okolicy od czasów epoki lodowcowej aż po współczesne.

Dowiemy się tam m.in., że Tamiza jest dziś dużo węższa niż kiedyś i że przed tysiącleciami była… dopływem Renu. Jeden z eksponatów naprzemiennie prezentuje nam teren dzisiejszego lotniska Heathrow oraz osady, która znajdowała się na jego terenie parę tysięcy lat temu.

Oczywiście najciekawiej z punktu widzenia współczesnej opowieści o mieście prezentuje się fragment placówki poświęcony wiekowi XIX i XX. Z jednej strony otrzymujemy nieco nostalgiczną rekonstrukcję oświeceniowych ogrodów w rodzaju Vauxhall czy wiktoriańskiej uliczki handlowej, na której – zaglądając do poszczególnych sklepów – możemy zapoznać się z ówczesnymi produktami i poczuć ducha epoki.

Z drugiej jednak nie brakuje tu opowieści o zjawiskach i ruchach społecznych, które wpływały na życie miasta. Demonstracje sufrażystek i doświadczenie dwóch wojen światowych, emancypacja mniejszości etnicznych i seksualnych, międzywojenna estetyka oraz problemy społeczne, będące pożywką dla skrajnej prawicy – to tylko niewielki wycinek społecznej historii miasta.

Jeśli wspomniane przed chwilą sposoby na prezentację dziejów tętniącego życiem miasta przypadną Wam do gustu, warto również zajrzeć do Museum in Docklands, skupiającego się na sportretowaniu jego portowego życia.

Także i tu znajdziemy dwa interesujące wątki. Pierwszym niewątpliwie jest mroczna strona źródła bogactwa metropolii – duża, solidna prezentacja dotycząca niewolnictwa. Gospodarze są tu dość szczerzy – prezentują skalę zjawiska, piętnują je, a prezentując zwolenniczki i zwolenników jego zniesienia (kobiety odegrały w tym ruchu niebagatelną rolę) przypominają, że mogło do niego dojść nie tylko ze względów humanitarnych, ale też… z uwagi na niższą produktywność produkcji niewolniczej w stosunku do rozwijającej się produkcji przemysłowej, opartej na wolnej sile roboczej.

Drugim jest panorama społeczności, żyjącej w dokach – jej zwyczajów, rytuałów i codzienności. Także i tu nie otrzymujemy przypudrowanej historii o „starych dobrych czasach”. Zamiast tego możemy zapoznać się m.in. z towarzyszącymi dynamicznemu rozwojowi miasta w XIX w. problemami higienicznymi czy strajkami, których uczestnicy domagali się lepszych warunków pracy.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.