ISSN 2657-9596

Europejska pamięć o Wielkiej Wojnie

Erica Meijers
16/12/2014

Historie I wojny światowej zamykają się najczęściej w perspektywach poszczególnych państw narodowych. Wojna z lat 1914-1918, która zdziesiątkowała całe pokolenie Europejczyków i naznaczyła na całe życie tych, którzy ją przetrwali, rzadko kiedy bywa wspólnie upamiętniana. Pora to zmienić.

W wydarzenia lat 1914-1918 zapisały się w zbiorowej pamięci wielu europejskich społeczeństw jako piekło, które przemieniło górnolotne oczekiwania wobec przyszłości, przejawiane na początku XX wieku, w poczucie rozpaczy i nienawiści. Jak napisał w 1919 r. francuski poeta Paul Valéry (1871-1945): „My, cywilizacje, wiemy już teraz, że jesteśmy śmiertelne”.

W jaki sposób upamiętniamy wojnę sprzed stulecia? Cały czas głównie na szczeblu narodowym. Każdy kraj ma własne pomniki i ceremonie, usiłujące nadać znaczenie i wagę wydarzeniom lat 1914-1918 w sposób odpowiadający narodowej historii. Konsekwentnie brakuje tu dwóch ważnych elementów – poczucia jałowości wojny i odrzucenia nacjonalizmu – rozbudzanych przez Wielką Wojnę w wielu jej uczestnikach, niezależnie od tego, w czyich się znaleźli okopach.

Chciałabym zatem napisać o trzech powodach, dla których wojnę tę powinniśmy upamiętniać na poziomie europejskim. Po pierwsze, była ona doświadczeniem ponadnarodowym, dotykającym całego kontynentu. Po drugie, była jednocześnie doświadczeniem indywidualnym. Po trzecie wreszcie – wszystkim nam potrzebna jest nowa kultura pamięci.

Europejskie doświadczenie

Pierwsza wojna światowa nie tylko zmiotła z powierzchni ziemi dotychczasowy świat, ale również dotychczas obowiązującą koncepcję Europy. Nowoczesność oznaczała wówczas ciągły, liniowy postęp w wiedzy, technologii, poziomie dobrobytu i – co stanowiło esencję tego projektu – samej ludzkości. Nowy Europejczyk mógł oczekiwać nie tylko lepszej jakości życia, ale wręcz stania się istotą wyższą moralnie. Mógł myśleć za siebie, strzepywać z siebie kurz dawnych mitów i niepokojów, a także –wspierany przez sztukę – dążyć do osiągnięcia wyższego stanu ducha.

Wizja ta napotykała rzecz jasna na pewien sceptycyzm. „Trzej mistrzowie podejrzeń”, jak określił ich Paul Ricoeur, zadawali niewygodne pytania: Freud na temat racjonalności postępowania rodzaju ludzkiego, Marks na temat kapitalistycznego uprzemysłowienia, Nietzsche zaś – moralności i religii. Już dominikański mnich Bartolomé de Las Casas (1484-1566) może być uznany za jednego z pierwszych działaczy na rzecz praw człowieka, gdy domagał się poszanowania Indian w Nowym Świecie. Współczesna Europa od swego zarania otwarta była na krytykę oraz podawanie wyznawanych przez siebie wartości w wątpliwość. Właśnie dlatego mogła stworzyć nowoczesne społeczeństwo.

Ciemna strona tego przesiąkniętego optymizmem świata ukazała swe oblicze w „krótkim” XX wieku – i to od razu w katastrofalnych rozmiarach. Patrząc wstecz, szokować może fakt, że wielu najwybitniejszych myślicieli okresu Wielkiej Wojny było jej żarliwymi entuzjastami. Zakładano, że dzięki osiągnięciom technologii szybko się ona skończy, zwycięskim państwom przyniesie chwałę, a ich społeczeństwa podniesie na duchu. To miała być wojna, która zakończy wszystkie wojny.

Paul Valéry w swym eseju „Kryzys ducha” zauważył, że to sam postęp dał asumpt do rzeźni. Wiedza naukowa i techniczna, w połączeniu z wartościami w rodzaju lojalności i dyscypliny, umożliwiły czynienie zła na tak wielką skalę. „Tak wiele koszmarów nie byłoby możliwych bez tak wielu cnót” – pisał. Wielka Wojna oznaczała dla niego bankructwo idealizmu – przekonania, że ludzki duch przemierza ziemię i czyni ją lepszą. W jego miejsce pojawiło się dojmujące poczucie jałowości. Żołnierze z niemal całej Europy, walczący w okopach, dzielili nie tylko doświadczenia zimna, głodu, błota i szczurów, mając świadomość, że każda chwila może być ich ostatnią, ale aż nazbyt często również świadomość, że wszystko, czego do tej pory nauczyli się o „dobrym” życiu, pozbawione zostało znaczenia.

Erich Maria Remarque walczył jako żołnierz po stronie Niemiec. Jego powieść „Na zachodzie bez zmian” opublikowana została w roku 1929. Jej główny bohater opisuje, w jaki sposób światopogląd, przekazywany mu przez jego przychylnych wojnie nauczycieli, rozpadał się z każdą śmiercią i wybuchem granatu. Pod koniec książki, leżąc ranny w szpitalu polowym, mówi:

Niepodobna zrozumieć, iż ponad tak postrzępionymi ciałami tkwią jeszcze ludzkie twarze, w których życie kontynuuje codzienną swą pracę. A przy tym jest to tylko jeden jedyny lazaret, jeden jedyny szpital – istnieją ich setki, tysiące w Niemczech, setki, tysiące we Francji, setki, tysiące w Rosji. Jakżeż pozbawione sensu jest wszystko, co kiedykolwiek zostało napisane, uczynione, pomyślane, jeśli coś podobnego jest możliwe. Widocznie wszystko było skłamane i puste, jeśli kultura wielu tysięcy lat nie zdołała temu zapobiec, przelaniu tych strumieni krwi, istnieniu setek, tysięcy tych więzień udręki (tłum. Stefan Napierski).

W tym samym roku brytyjski pisach Richard Aldington uwiecznił swoje własne doświadczenia wojenne w „Śmierci bohatera”. Książka ta stanowi wyraz jego rozczarowania wiktoriańską mentalnością, jak również odę do martwego żołnierza, któremu wyraźnie zazdrości:

Jakie mam prawo do tego, by żyć? Czy jest ich pięć, dziesięć, dwadzieścia milionów? Czy dokładna liczba właściwie ma znaczenie? Oni tam są, a my jesteśmy za to odpowiedzialni. Do diabła, jesteśmy odpowiedzialni! Gdy spotykam nieznanego mi człowieka z mojego pokolenia, mam ochotę wrzasnąć do niego: „Jakim cudem uciekłeś? Jak tego uniknąłeś? Do jakich brudnych sztuczek się odwołałeś? Dlaczego jeszcze żyjesz, oszuście?”. To okropne uczucie przeżyć swe życie, ominąć swój los, zostać na ziemi dłużej, niż było to mile widziane. Nie ma na tej ziemi nikogo, kto przejmuje się tym, czy jestem żywy czy martwy, i cieszę się z tego – tak bardzo się cieszę. Z samotności, lodowatej samotności. Wy, pomarli w wojnie, pomarliście, jak sądzę, nadaremnie, po nic, po podmuch wiatru, jakiś bełkot, humbug, nagłówek w gazecie, przemowę polityka. Ale przynajmniej pomarliście. Nie odrzuciliście ostrego, słodkiego przeszycia kulą, ciosu pocisku moździerzowego, ujmującego zgonu od trującego gazu. Pozbyliście się wszystkiego. Wybraliście coś lepszego.

Do tych cytatów można by łatwo dodać podobne wyimki z powieści powstałych we Francji, Belgii czy Rosji… Paul Valéry podsumował swój esej obserwacją, że nacjonalizm uległ intelektualnemu bankructwu, idealizm zaś został zamordowany. Wiedza udowodniła, że nie jest w stanie niczego ocalić. Nauka została zhańbiona poprzez wdrożenie jej wynalazków, a jej moralne ambicje zostały śmiertelnie zranione. Rozpłynęła się iluzja europejskiej kultury.

Pierwsza wojna światowa zniszczyła kiełkującą współpracę między elitą europejskich pisarzy i artystów, przyczyniła się również do rozkładu Drugiej Międzynarodówki. Wyglądało na to, że to jednak nacjonalizm bierze górę nad wysiłkami stworzenia wspólnej europejskiej kultury i polityki. Do dziś pozostaje on ważnym czynnikiem politycznym – podobnie jak był nim po traktacie wersalskim. Rozpleniał się wówczas w Niemczech i był istotnym elementem rodzących się w innych częściach Europy tendencji faszystowskich. Wielu ludzi – podobnie jak Valéry – dochodziło do wniosku, że jego czas jako humanistycznego ideału się skończył.

W trakcie tych naznaczonych nacjonalizmem i wojennymi bliznami lat rodziła się nowa Europa – kontynent pozbawionych złudzeń młodych nihilistów. Charakteryzowały ten okres nowe ruchy artystyczne, takie jak dadaizm, podążający za absurdem i intuicją, zapoczątkowany w roku 1916 w Zurychu jako reakcja na demony wojny. Nowy kontynent hodował w sobie głęboką niechęć do militaryzmu, autorytaryzmu oraz ich pochodnych, przekonany zaś był do idei demokratyzacji i pacyfizmu. Była to Europa, która sfrustrowana niepowodzeniami w odbudowie wspólnej, zniszczonej wojną kultury wznowiła współpracę w ramach Ligi Narodów. Także i ta Europa zaczęła się jednak rozpadać od roku 1933 i do roku 1945 nie zaznała pokoju.

Doświadczenia osobne

Pierwsza i druga wojna światowa rozerwały Europę na strzępy. Nienawiść do Niemców trwała przez dekady, a rewolucja w Rosji podzieliła kontynent między dwa obozy. Brytyjczycy utracili swoje imperium i wycofali się do swojego wyspiarskiego życia, podczas gdy w Belgii zaczęła rosnąć przepaść między społecznością flamandzką i walońską. Dla Polski rok 1918 oznaczał koniec ery obcego panowania, trwającej od zaborów w 1795 r. Rozpad podwójnej monarchii habsburskiej zainicjował trudny proces kształtowania się narodów bałkańskich.

Wpływ wojny na rzeczywistość polityczną różni się w zależności od kraju i regionu. Ludzie nadal różnią się w ocenie winy i działań, koniecznych do złagodzenia konfliktów i cierpienia. Istnienie wspólnego doświadczenia może być w tym kontekście ryzykownym założeniem. Ludzkie doświadczenia – zarówno wspólnotowe, jak i indywidualne, pozostają interpretowane i upamiętniane na różne sposoby.

Nie istnieje coś takiego jak obiektywna, pełna wiedza o pierwszej wojnie światowej. Nigdy nie dowiemy się, „jak to było” – choćby dlatego, że dla każdej i każdego było nieco inaczej, częściowo zaś dlatego, że historia jest częścią naszego spojrzenia na teraźniejszość i przyszłość. Relacje polityczne i społeczne w Europie zawsze wiążą się z konfrontowaniem ze sobą zróżnicowanych doświadczeń – naszych historii, które wpływają na to, w jaki sposób patrzymy na historie innych.

Wielka Wojna jest zatem jednocześnie wspólnym europejskim doświadczeniem, które zbliża nas do siebie, jak i osobnym przeżyciem, czyniącym z nas obcych dla siebie nawzajem.

Europa upamiętnia wojnę

Czy jest jakiś sens w upamiętnianiu I wojny światowej na poziomie europejskim? Pytanie to jest na swój sposób bezcelowe, jako że takie upamiętnianie ma już miejsce. Ten rok przyniósł nam wysyp ceremonii poświęconych wydarzeniom lat 1914-1918. Sęk w tym, że uroczystości te w praktyce były wydarzeniami narodowymi – pomimo faktu, że kilka z nich miało szerszy charakter, a dyplomaci i głowy państw uczestniczyły w wydarzeniach w innych krajach.

Główny problem polega na tym, że wydarzenia te pomijają wniosek, wyciągnięty przez wiele osób, które przeżyły lata w okopach – że nacjonalizm, jak argumentował chociażby Paul Valéry, jest intelektualnym bankrutem. Zamiast zauważyć problem z narodowymi dyskursami, które doprowadziły do wojny, zaczynają je powielać. Przykładem jest emisja przez brytyjską Mennicę Królewską specjalnej monety upamiętniającej Wielką Wojnę. Na monecie znalazł się wizerunek feldmarszałka Lorda Kitchenera ze znanego wojennego plakatu „Twój kraj Cię potrzebuje”. Nie ma tu miejsca na doświadczenia, o których pisali Richard Aldington czy Erich Maria Remarque.

Potrzeba nam zatem nowego typu upamiętniania – takiego, które sprzyjałoby współpracy między Europejkami i Europejczykami i odzwierciedlało ich zróżnicowane narracje. Unia Europejska może być symbolem pokonania nacjonalizmów. Nie musi w niej być niczego bohaterskiego – wręcz przeciwnie, widzimy, że jest lekko chaotycznym zbiorowiskiem, które wiążą ze sobą historyczne przypadki oraz polityczne kompromisy. Unia nie jest wolna od licznych niekonsekwencji i wad. Choćby dlatego, że nadal szuka dla siebie odpowiedniego kształtu, UE nadaje się jako organizacja, mogąca przygotowywać nowe rodzaje upamiętniania – takie, które zamiast na narodowym honorze skupiają się na wywoływanych przezeń koszmarach. Takie upamiętnienie również ma swój kontekst polityczny i symboliczny – ponieważ nie jest to jednak kontekst nacjonalistyczny, powstaje przestrzeń do pamiętania również o tych doświadczeniach, które do tej pory pozostawały na marginesie.

Czy podzielona kryzysem ekonomicznym i monetarnym Europa skorzysta na przyzywaniu upiorów dawnych konfliktów i otwieraniem niegdysiejszych ran? Każdy, kto upamiętnia przeszłość, na nowo ożywia wszak jej duchy i przyzywa zmarłych, by stanęli z nami twarzą w twarz.

Jeśli chcemy, by projekt europejskiej współpracy zakorzenił się bardziej niż tylko w kręgach administracji i biznesu, jeśli chcemy szerszego, społecznego poparcia dla rozwoju UE, nie możemy uniknąć tego spotkania z duchami przeszłości. By wyjść z dzisiejszego patu braku solidarności ekonomicznej oraz kryzysu demokratycznej legitymizacji systemu, musimy stworzyć przestrzeń, w której wzrastać może wzajemne zaufanie. By taka przestrzeń powstała, kluczowa będzie nasza świadomość, dotycząca historycznych kontekstów i tego, w jaki sposób ukształtowały one politykę na kontynencie.

Obchody pod auspicjami Parlamentu Europejskiego, skupiające się na różnorodności i wielojęzyczności, mogłyby być mile widzianą odtrutką na narodowe i wojskowe formy kultury pamięci. Ich celem nie byłoby stworzenie jednolitej europejskiej narracji. Chodziłoby raczej o przybliżenie różnorodnych interpretacji I wojny światowej, jej przyczyn i skutków. Martwi już nie przemówią. Ich przyszłość nigdy nie stała się rzeczywistością, a Europa wygląda, jak wygląda, także z powodu tych wszystkich niezrealizowanych obietnic. To żywi muszą opowiedzieć o tym, co ich porusza i jakie wartości nimi kierują – kogo stracili i kim chcą w przyszłości być. Może to doprowadzić do powstania przestrzeni wzajemnego zaufania, której Unia Europejska tak bardzo potrzebuje do tego, by prawidłowo funkcjonować.

Podręczniki szkolne powinny zawierać historię z innych krajów – tak, by dzieci od samego początku edukacji wiedziały, że można o niej pisać na wiele sposobów. Europejskie miasta, które doświadczyły bombardowań i pożogi, mogą zainicjować niełatwy proces rozmowy o przeszłości z niegdysiejszymi wrogami. Tworzone i wypróbowywane mogłyby być nowe rytuały, inspirujące się choćby Kohlem i Mitterandem, którzy w 1984 r. podczas obchodów w Verdun – miejscu, gdzie w roku 1916 zginęło 800 tysięcy ludzi – przez kilkanaście minut trzymali się za ręce. Rytuały te nie muszą reprodukować nacjonalistycznej retoryki, mogą za to demonstrować światu, kim wspólnymi siłami chcemy stać się w przyszłości.

Valéry zadawał sobie pytanie o to, czym jest pokój. Jego odpowiedź brzmiała następująco: „Pokój prawdopodobnie jest stanem rzeczy, w którym naturalna wrogość między ludźmi znajduje swe ujście w tworzeniu, zamiast w niszczeniu – jak w wypadku wojny”. Pomimo nieuchronnych napięć politycznych Unia Europejska, wraz z innymi organizacjami zrzeszającymi kraje kontynentu, jest idealna do tworzenia nowych form upamiętniania i współistnienia. Tak jak unia walutowa nie może istnieć bez strategii ekonomicznej, tak jak europejska solidarność potrzebuje minimalnych standardów powszechnego zabezpieczenia społecznego, tak współpraca polityczna może trwać wyłącznie wtedy, gdy jest wsparta wymianą doświadczeń, które nas ukształtowały.

Artykuł Let Europe Remember the Great War ukazał się w „Green European Journal” (Zielonym Magazynie Europejskim). Przeł. Bartłomiej Kozek.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.