ISSN 2657-9596

Czerwone Piórko

Kasia Nawratek
22/12/2012

Coś dla dzieci: fragmenty książki Kasi Nawratek „Czerwone Piórko” – opowieści o dziewczynce przeżywającej emigrację zarobkową rodziców. Książkę można ściągnąć w postaci audiobooka.

Orkiestra

Zawsze jest gorąco, a powietrze duszne i ciężkie. Ania wyraźnie czuje zimną, oszronioną butelkę wody mineralnej w ręce. Idzie przez wielką halę pełną ludzi i szuka wzrokiem niebieskiej bluzki mamy. Jest! Mama stoi w kolejce, wachluje się paszportem i dmucha sobie w jasną w grzywkę dla ochłody. Nagle śliska butelka wysuwa się Ani z ręki i turla gdzieś w kąt pomiędzy stos walizek. Ania na kolanach przeszukuje podłogę, ale jak na złość, butelki nigdzie nie ma. A przecież tak bardzo jej się spieszy, a mamie tak bardzo chce się pić…

Kiedy w końcu podnosi się z kolan, hala jest już prawie pusta.

– Mamo! – krzyczy Ania i zaczyna biec. Ale mama znika właśnie za szarymi drzwiami, które zasuwają się za nią nieodwołalnie. Ania stoi na środku pustej hali i nie może zrobić kroku. Nie może wydobyć głosu. Jest jak skamieniała. Może tylko patrzeć.

Najpierw czuje wiatr na rozpalonej twarzy. A potem szare drzwi rozsuwają się bezszelestnie i staje w nich pierwszy rząd orkiestry z kapelmistrzem na czele. Muzycy w górniczych mundurach stoją ustawieni w czworobok, a wiatr mierzwi im czerwone pióropusze u czapek. Czarne mundury odcinają się wyraźnie na tle szarego tła, które nagle staje się białe, jak rozżarzone upałem niebo. Lśnią instrumenty i guziki.

Muzycy wydymają policzki i rytmicznie unoszą nogi w wypolerowanych czarnych butach. Przez chwilę maszerują w miejscu. A potem ruszają wprost na Anię.
Idzie orkiestra, krok za krokiem. Raz, dwa. Raz, dwa.

Czarne mundury. Czerwone pióropusze.

Raz, dwa. Raz, dwa!

Złote guziki! Raz…

Ania chce uciekać, ale nie może się ruszyć. Chce krzyczeć, ale nie potrafi wydobyć głosu. Może tylko patrzeć.

Mundury, pióropusze, złoto.

Coraz bliżej… Bliżej…dwa!

Zwykle wtedy Ania się budzi.

* * *

– Jesteś już duża – mówiła często babcia – i tyle powinnaś już wiedzieć.

Powinnaś, powinnaś. Powinnaś wstawać rano bez marudzenia. Powinnaś myć zęby po jedzeniu, a ręce przed. Powinnaś mówić po angielsku, mieć dobre stopnie, mówić proszę, dziękuję i przepraszam. I zjadać wszystko, co masz na talerzu. Nawet jeśli jest zimne i rośnie w ustach. A co powinien tata? Tata powinien pracować i przynosić do domu pieniądze. Tak powiedział wujek Darek, ten, co ma nowe mieszkanie, skórzaną sofę, ekspres do kawy, służbowe auto i telefon.

– Widzisz Andrzej – mówił wujek do taty – mężczyzna powinien zarabiać. I kropka. – Tata zrobił się strasznie czerwony na twarzy na te słowa, a wujek Piotrek położył mu rękę na ramieniu. Wujek Darek w pomiętym garniturze tylko się śmiał i powtarzał:

– I kropka, i kropka.

To były urodziny babci i wszyscy siedzieli stłoczeni przy stole. Ania dostała kawałek sernika i poszła oglądać rybki w akwarium w dawnym pokoju wujka Piotrka. Kiedy po jakimś czasie wróciła po następny kawałek ciasta, w pokoju było głośno i siwo od dymu papierosowego. Dziadek siedział w swoim fotelu i słuchał opowieści wujka Darka z uprzejmym, trochę nieobecnym uśmiechem.

Przy drugim końcu stołu babcia rozmawiała cicho z mamą Ani i ciocią Joasią.

– Pielęgniarka, a co to za praca, tak w ogóle? – wykrzykiwał wujek Darek. – Podcieranie tyłków!

Mama podniosła głowę na te słowa i zauważyła Anię stojącą w drzwiach. Zrobiło się cicho i wszyscy zastygli bez ruchu. Przez chwilę jedyną ruchomą rzeczą w pokoju był dym unoszący się z zapalonego papierosa, który trzymał w ręku wujek Darek. Nagle mama zerwała się ze swojego miejsca. Strąciła talerzyk, który spadł ze stołu z głośnym brzękiem.

– Musimy już iść! – wykrzyknęła i popatrzyła błagalnie na tatę.

– Ale co się obrażasz, Agnieszka, no! – wykrzykiwał wujek Darek i drżącą ręką dolewał sobie do kieliszka. Ktoś wyłączył telewizor, zrobiło się cicho i goście zaczęli się zbierać do wyjścia. Tylko wujek Darek tkwił na swoim miejscu. Wyjadał palcami grzybki z miseczki i na nic innego nie zwracał uwagi.

Kiedy wyszli, na dworze było cicho i świecił wielki Księżyc.

– Mamo, czy ty podcierasz tyłki w pracy? – zapytała Ania.

– Jakich ty słów używasz?! – zdenerwował się tata.

Mama zatrzymała się, stanęła naprzeciwko Ani, położyła jej ręce na ramionach i popatrzyła jej w oczy.

– Ktoś to przecież musi robić.

– Ale dlaczego ty? – chciała wiedzieć Ania.

Mama westchnęła.

– Nie szanujesz matki pracy! – wściekł się tata.

– Daj spokój, Andrzej. Przecież dziecko nie rozumie…

– Jestem tu! – pisnęła Ania.

– To nie tak… – zaczęła mama, ale tata jej przerwał.

– Nie rozumie, nie rozumie! Wszystko rozumie! Rozumie, że nikt tej twojej pracy nie szanuje!

Mama nic na to odpowiedziała, tylko ścisnęła Anię mocniej za rękę i pociągnęła za sobą. Nic już nie mówili aż do samego domu. Ania dobrze zapamiętała ten wieczór z wielkim Księżycem na niebie. Tata bardzo się przejął tym, co mówił wujek Darek i chyba dlatego pojechał do Anglii zarabiać pieniądze. A może bardziej przez te długi? W każdym razie, tata nie mógł przestać o tym myśleć i już następnego dnia rano zaczął opowiadać o swoich kolegach, którzy wyjechali, a teraz już swoje domy w Polsce budują.

– Tam ciebie też by szanowali – smażył jajecznicę na śniadanie, a mama kroiła pomidory. – A przynajmniej z szacunkiem by ci płacili za twoją pracę! Tu już nie chodzi o pieniądze – machał drewnianą łyżką tata.

– A o co? – zapytała poważnie mama.

– O szacunek chodzi. O to, żebyśmy w końcu żyli jak ludzie.

* * *

Z zaskoczeniem stwierdziła, że czuje się świetnie. Jakby ktoś zdjął jej z ramion wielki ciężar. Była lekko zdyszana, a na policzkach miała rumieńce. Najważniejsze, że przestał boleć ją brzuch. Usiadła z tyłu w pustym tramwaju i zaczęła przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu drobnych na bilet. Tak była tym zajęta, że nie zauważyła, gdy tramwaj się zatrzymał. Po chwili usłyszała nad sobą głos:

– Bileciki do kontroli!

Ania zdrętwiała. Już miała podnieść głowę, gdy jej wzrok przykuły dwie pary nieskazitelnie białych tenisówek na nogach kontrolerów. Z tenisówek wystawały bardzo chude nóżki. To samo w sobie nie było dziwne, ale fakt, że te chude nóżki były porośnięte żółtymi piórami… Ania powoli podniosła głowę i napotkała wyczekujący wzrok dwóch ludzkiego wzrostu kanarków. Oprócz białych tenisówek miały na sobie odblaskowe kamizelki i granatowe czapki z napisem „Kanar” starannie wyszytym złotą nitką.

– Dzień dobry, bilecik panienka ma? – zapytał jeden, a drugi postukał ołówkiem w otwarty notatnik. Ania, niezdolna wykrztusić słowa, tylko pokręciła głową.

– Niech panienka lepiej sprawdzi w kieszeni, nigdy nie wiadomo – poradził serdecznie ten z notatnikiem.

Jak we śnie, Ania posłusznie sięgnęła do kieszeni dżinsów i wyciągnęła z niej trzy kasztany, pomarańczowy sznurek i ku swojemu zdziwieniu znalazła w niej też mały zielony kartonik z napisem Byle Dalej.

– Byle Dalej to trzeci przystanek licząc od następnego – powiedział drugi. – Lepiej niech panienka wysiądzie, bo inaczej zajedzie aż do Pętli, a stamtąd rzadko co jeździ.

Kanary wysiadły i Ania została w tramwaju całkiem sama. Rozejrzała się i gdyby po spotkaniu z kanarami była w stanie się jeszcze zdziwić, zrobiłaby wielkie oczy, pokręciła głową i wyszeptała: to niemożliwe! Zamiast tego po prostu cichutko się roześmiała i zaczęła oglądać wnętrze tramwaju, który jeszcze przed chwilą był zwyczajnym miejskim tramwajem. Takim z twardymi pomarańczowymi siedzeniami, zapachem gumy i rdzy wżartymi na stałe w powietrze w środku, i drzwiami, które otwierają się z głośnym klekotem. Do takiego tramwaju wsiadła, ale ten, którym jechała teraz, pachniał cynamonem, miał w oknach firanki, a na podłodze puszystą granatową wykładzinę. Przez jego delikatne, mlecznie białe ściany prześwitywał granatowy wzorek i Ania czuła się w nim jak w porcelanowym czajniczku do herbaty. Z przyjemnością pogładziła granatowy plusz kanapy, na której siedziała. Nad oknem z firanką zamiast zwykłych bazgrołów, które szpeciły znane jej tramwaje, widniał pięknie wykaligrafowany złoty napis:

Nie śmiecę, nie kładę nóg na siedzeniach, nie dziwię się

Postanowiła wziąć sobie do serca te słowa i nie dziwić się niczemu.

[…]

Czerwona cegła, czerwone ramy okien, czerwone liście i rude trawy, kolejne czerwone duże T na żółtym tle wymalowane na okrągłej planszy na kolejnym pustym przystanku. Ania ścisnęła w ręku bilet i myślach jeszcze raz policzyła przystanki. To już następny!

I znowu ta czerwień, jeszcze więcej czerwieni, tak dużo, że Ania ze zdziwieniem przyjrzała się swoim zaróżowionym nagle rękom. Nawet porcelanowe ściany tramwaju nabrały lekkiego rumieńca. Przez okna wlewał się do wnętrza kolor setek maków, których głowy wielkości rozłożonych parasoli kołysały się poruszone pędem tramwaju. Zaczął zwalniać, a w końcu zatrzymał się ze zgrzytem. Ania stała przy drzwiach, uwieszona złotej rurki i gotowa do wysiadania. W końcu drzwi otworzyły się z głośnym klekotem i oczom Ani ukazało się czerwone morze maków sięgające horyzontu. Zwykła uliczna latarnia, betonowe szczątki ławeczki od dawna pozbawione drewnianego siedziska. Poza tym nic, tylko gdzie nie spojrzeć maki, na delikatnych włochatych łodyżkach, wysokie jak drzewa, a pomiędzy nimi suche makówki. I cisza. Jak makiem zasiał.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.