ISSN 2657-9596

Pogarda to narzędzie kontroli i wyzysku

Hanna Mongard , Małgorzata Wołoszczuk
11/04/2012

Z Hanną Mongard, pracującą od 20 lat jako streetworkerka w holenderskich programach profilaktyki AIDS, aktywistką projektu Fair Work przeciw handlowi ludźmi, rozmawia korespondentka „Zielonych Wiadomości” w Holandii, Małgorzata Znamierowska.

Małgorzata Znamierowska: Co to jest prostytucja?

Hanna Mongard: Świadczenie usług seksualnych za opłatą. Sposoby płacenia są różne: to mogą być pieniądze, ale także sponsoring, pomoc w uzyskaniu pracy, mieszkania, w zdobyciu pozycji itp. Można też sobie w ten sposób „kupić” zabezpieczenie materialne w małżeństwie czy zwykły święty spokój.

MZ: Mówisz, że prostytucja to świadczenie usług za opłatą, a więc praca, jak każda inna…

HM: Nie, ja tylko mówię, że to praca. Ale nie taka, jak każda inna.

MZ: To jak najlepiej nazywać prostytutkę?

HM: Właściwym określeniem osoby świadczącej usługi seksualne jest sexworker. Angielska nazwa jest dobra, bo kładzie nacisk na pracę, a nie na ocenę moralną. Obecnie prostytucja jest zjawiskiem zupełnie innym niż jeszcze kilkanaście lat temu. Dziś w większości państw na świecie prostytutkami są głównie cudzoziemki. To jest taka migracja za pracą: Mołdawianki jadą na Ukrainę, Ukrainki do Polski, Polki do Holandii albo Niemiec… Ale też Rosjanki do Japonii albo Chinki z kontynentu do Hongkongu. Większość tych kobiet nie pracowała w prostytucji w swoim kraju.

MZ: Ale nie tylko emigrantki, prawda? Ile jest miejscowych?

HM: Około 30-40 proc. Prostytucja obecnie to przede wszystkim migracja zarobkowa.

MZ: A nie handel ludźmi?

HM: Zdarzają się i takie przypadki. Najczęściej kobieta wie, do jakiej pracy wyjeżdża. Ale często nie wie, w jakich warunkach będzie pracować, nie wie, że będzie pod stałą kontrolą, że raptem handlarz może zażądać od niej więcej pieniędzy. Nie wie, że jak zacznie protestować, to alfons będzie ją szantażować. Te sytuacje można już traktować jak handel ludźmi.

MZ: To znaczy, że wbrew utartym opiniom, taka kobieta nie jest przymuszana?

HM: Ona – ona, bo mówię o kobiecej prostytucji – najczęściej nie jest przymuszana w tym sensie, że jest zamykana czy przykuta kajdanami, chociaż oczywiście takie sytuacje się zdarzają. Ona jest po prostu zmuszona ekonomicznie. Bardzo często to są matki, które utrzymują w ten sposób dzieci w swoim kraju, bo inna stosunkowo dobrze płatna praca jest trudno dostępna. W ostatnich kilkudziesięciu latach zmienił się model migracji zarobkowej. Dawniej to głównie mężczyźni wyjeżdżali za chlebem. On słał pieniądze do kraju, ona czekała na niego z dziećmi w domu. Teraz często to kobieta wyjeżdża, zostawia dzieci pod czyjąś opieką i zarabia.

MZ: Zarabia, ale zostawiła dzieci, więc także czuje się złą matką. Więc chce ten czas bez dzieci skrócić i to też jest często powód podejmowania akurat tej pracy, bo tu jest szybszy zarobek.

HM: Tak, w prostytucji są nadal szybsze pieniądze, mimo że np. w Holandii usługi prostytutek w ostatnich latach potaniały o 60 proc.

MZ: Czy każda kobieta, która znajdzie się w złej lub beznadziejnej sytuacji finansowej, może zostać prostytutką?

HM: Nie wiem czy każda, pewnie nie. Tak, jak chyba nie każdy mężczyzna może zostać klientem. Albo alfonsem. Poza tym nie każda prostytutka miała beznadziejną sytuację finansową. Czasami chodzi nie o jedzenie dla dzieci, ale o adidasy albo czerwony samochód sportowy. Ale generalnie przyczyną jest bieda plus olbrzymia odpowiedzialność za utrzymanie rodziny.

MZ: Mówisz o odpowiedzialności kobiet, a w kontekście prostytucji mówi się najczęściej o „kurwieniu się”…

HM: Bo to jest taki stygmat, który ciąży nad kobietami. Według utartych wyobrażeń prostytutka to osoba niemoralna, upadła, szukająca łatwego życia lub odwrotnie: ofiara wykorzystywania seksualnego (co również jest stygmatyzujące). Za określeniem „kurwa” kryje się społeczna pogarda dla prostytutki. A pogarda jest skutecznym instrumentem wyzysku: wzgardzonych wykorzystuje się łatwiej. Ja chcę zdjąć z nich to odium. To są osoby, które chcą polepszyć swoje życie i mają prawo robić to w ten sposób, skoro w istniejących warunkach nie ma innego realnego wyboru.

MZ: Fakt wcześniejszego wykorzystania seksualnego powiększa predyspozycje do wykonywania tego zawodu?

HM: Badania tego nie potwierdzają. Wśród prostytutek jest mniej więcej tyle samo ofiar wykorzystania seksualnego w dzieciństwie, co np. wśród sekretarek.

MZ: Od wielu lat pracujesz na rzecz środowiska prostytutek jako wolontariuszka, streetworkerka. Na czym polega twoja praca z prostytutkami? Co chcesz osiągnąć?

HM: Pracuję w ramach programu profilaktyki HIV i chorób przenoszonych droga płciową. Nie jest moim zadaniem namawianie kobiet do porzucenia tego zawodu. Moja rola to pokazać kobiecie, jak może kontrolować swoją pracę tak, żeby była bezpieczna. Chodzi o umiejętność prawidłowego stosowania prezerwatywy, o poznanie technik w pracy i o wyrobienie w sobie asertywności wobec klienta czy handlarza. Udzielam informacji o produktach używanych w prostytucji, podaję adres kliniki, gdzie może się przebadać, jeżeli coś się stanie (np. pęknie kondom). Mogę też pójść z prostytutką na policję albo skontaktować ją z odpowiednią organizacją – jeżeli ona tego chce. W mieście, gdzie pracuję, często korzystam z pomocy właścicieli lokali, bo kobiety z wielu przyczyn obawiają się kontaktu z policją.

Prostytucja w Holandii jest legalną działalnością: świadczeniem usług seksualnych.
Fot. Franciszek Znamierowski

MZ: Nie mogłabyś pomagać kobietom w krajach, gdzie prostytucja jest nielegalna.

HM: W takich krajach sytuacja prostytutek jest bardzo zła, czasami tragiczna, właśnie wtedy prostytutki najłatwiej stają się ofiarami handlu ludźmi, są ukrywane, bo boi się każdy: i ona, i klient. I nie można jej pomóc, bo nie można do niej dotrzeć. Tak stało się w Szwecji po wprowadzeniu prawa kryminalizującego klienta, co spowodowało, że prostytucja zeszła do podziemia, co zresztą wcale nie zmniejszyło skali tego zjawiska.

MZ: Rządom powinno zależeć na legalizacji prostytucji, prawda? Tyle, że rządzi taka fałszywa moralność.

HM: Tak, ta moralistyczna tendencja przyszła z USA. Wcześniej USA wspomagały wiele projektów zapobiegania HIV, ale przed paru laty weszło prawo wymagające, żeby organizacje działające w ramach tych programów podpisały deklarację, że nie będą otrzymanych środków używać na profilaktykę HIV w środowisku prostytutek. Tak więc mnóstwo projektów przestało istnieć.

MZ: Nie rozumiem, czy im chodzi o ograniczenie w ten sposób zjawiska prostytucji?

HM: Prostytucji nie da się tak ograniczyć: zawsze będzie klient, który chce płatnego seksu i zawsze będzie osoba, która te usługi mu zaofiaruje. Ale można to zjawisko ucywilizować: na świecie jest wiele organizacji prostytutek. Walczą o prawo kobiety do samostanowienia, o uznanie prostytucji jako pracy, o umożliwienie prostytutkom dostępu do opieki zdrowotnej, o prawo do pracy w bezpiecznych warunkach, o dostęp do ochrony policji itp.

MZ: Czyli te organizacje walczą o podstawowe prawa, takie, jakie ma np. sekretarka. Tak?

HM: Tak, o prawa człowieka czy prawa pracownicze, które inni mają automatycznie, prostytutki muszą walczyć. Dlaczego? Myślę, że powodem jest podwójna moralność. Cały świat wie lepiej, że dana kobieta nie chce albo nie powinna być prostytutką.

MZ: Wiesz, ja też mam olbrzymie wątpliwości co do „wolności wyboru” w tej kwestii. Ale nie muszę przecież kochać prostytucji, żeby uznać, że jest faktem, a właśnie nieakceptacja tego faktu jest pożywką dla nadużyć. Ale w Holandii, gdzie pracujesz, prostytucja jest legalna. Prostytutki stoją w oknach.

HM: Oczywiście jest też dużo tzw. „nielegalnych” prostytutek, czyli takich, które pochodzą z krajów spoza Unii Europejskiej i dlatego nie mogą pracować w Holandii. Te nielegalne mają trudniej i często znajdują się pod całkowitą „opieką” handlarzy. Są ukrywane, ja do nich nie dotrę z moimi informacjami albo z ofertą pomocy.

MZ: Ale te legalne też dzielą się zyskami.

HM: Tak, oczywiście, to bardzo częste, że prostytutka musi dzielić się zyskami. Ale trzeba rozgraniczyć pojęcie alfonsa od właściciela seksbiznesu (mówię tu o sytuacji w Holandii). Właściciel okna czy seks-klubu to nie jest alfons: ona wynajmuje od niego za opłatą lokal do pracy, ma z nim umowę o wynajem i on się nie wtrąca do jej pracy. On ma licencję z gminy na prowadzenie tego biznesu i musi stosować się do miejscowych przepisów – inaczej licencja będzie odebrana. On ma zysk z wynajmu lokalu, ale nie ma wpływu na jej sferę zawodową.

MZ: Holendrzy to po prostu pragmatyczny naród. W Polsce prostytutki są wszędzie – przy drogach, na parkingach no i oczywiście w tzw. agencjach towarzyskich. Ta nazwa zresztą chyba najlepiej świadczy o polskiej hipokryzji.

HM: Tak się dzieje, bo w Polsce to jest prawnie nieuregulowane. W Holandii jest licencja, są określone miejsca, gdzie prostytutki mogą pracować. Państwo holenderskie zapewnia też dostęp do służby zdrowia, ale kobieta ma prawo wyboru. Nie ma przymusu korzystania z badań.

MZ: Powiedz mi, kto jeszcze, oprócz samej prostytutki, zarabia na prostytucji.

HM: Przede wszystkim alfons albo precyzyjniej: handlarz. Oczywiście właściciel lokalu, jak również właściciel mieszkania, w którym ona mieszka. No i państwo, bo prostytutka musi płacić podatki – holenderski urząd podatkowy jest bardzo skrzętny w ich zbieraniu.

MZ: Lokal i podatki – rozumiem, jak w każdym zawodzie. Ale po co jej alfons?

HM: Alfons zarabia właśnie dzięki ostracyzmowi, które dotyka te kobiety. Dziewczyna nie wie, jak sobie zorganizować pracę, nie ma dostępu do tych informacji. Właśnie z powodu hipokryzji wiele dodatkowych osób czerpie dochody z jej pracy: tzw. kuplerzy – kolejni pośrednicy – taksówkarz, portier w hotelu, barman…

MZ: Nawet w racjonalnej Holandii nie ma biur pośrednictwa pracy dla sexworkerów?

HM: Nie, bo kobiety często nie identyfikują się z tym zawodem, jest to dla nich praca tymczasowa, a nie powołanie czy praca na resztę życia…

MZ: Jakie są kobiety, które spotykasz?

HM: Te, które przyjeżdżają do pracy w prostytucji do Holandii, często pracowały wcześniej w różnych zawodach. Są nauczycielki, pielęgniarki, spotkałam również psycholożkę, dentystkę. One chcą polepszyć swoje życie, w tym momencie ich życia to jest jedyna dla nich alternatywa.

MZ: Powiedz mi jeszcze o klientach.

HM: Tak, do tanga trzeba dwojga, ale tak to już jest, że osoba klienta pozostaje w cieniu. Rzadko mówi się o klientach i wcale nie w takim pejoratywnym świetle, jak o osobach oferujących usługi seksualne. A tymczasem klientem prostytutki w zasadzie może być każdy.

MZ: Jak to każdy? Nasi mężowie? Nasi synowie? Mój przesympatyczny kolega? Mnich buddyjski?

HM: To naprawdę może być zadziwiające dla osób, które nie mają wiedzy na ten temat, jak popularne jest korzystanie z usług seksualnych. Wbrew powszechnym wyobrażeniom klientami nie są sfrustrowani dewianci ani osoby z marginesu społecznego. Według różnych badań ok. 40 proc. mężczyzn przyznaje się, że miało doświadczenia z prostytutkami.

MZ: Możesz jakoś określić profil psychologiczny przeciętnego klienta?

HM: Hmm… no, to może być naprawdę każdy. Bardzo często jest to żonaty mężczyzna.

MZ: Aha, to zna każda kobieta: „żona mnie nie rozumie”. To ci, tak?

HM: Masz rację, oni idą nie tylko po seks. Idą, żeby się wyżalić, wygadać, poprzechwalać… Prostytutka musi być pracownikiem socjalnym, psychologiem, doradcą finansowym… Mogę wymieniać dalej. W ogóle każdy pojedynczy człowiek: prostytutka czy klient, alfons czy streetworker, to osobna historia…

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.