ISSN 2657-9596

Szansa na przebudowę Polski

Marcin Stoczkiewicz
04/12/2013

O tym, jak Polska wdraża unijne prawo w dziedzinie polityki klimatyczno-energetycznej. I dlaczego warto to robić lepiej. Rozmowa z dr. Marcinem Stoczkiewiczem, starszym prawnikiem z Fundacji ClientEarth Poland.

Zielone Wiadomości: Na COP19 przygotowaliście specjalną publikację, pokazującą, jak polski rząd i parlament wdrażają unijne prawo. Skąd taki pomysł?

Marcin Stoczkiewicz: ClientEarth Poland skupia prawników zaangażowanych w ochronę środowiska. W tej chwili walka na rzecz Ziemi i klimatu toczy się nie tylko tam, gdzie wycinane są lasy czy zatruwane rzeki, ale też w gabinetach prawników, którzy odpowiadają za prawo ochrony środowiska, czasem również na salach sądowych. Postanowiliśmy więc przyjrzeć się temu, co w prawno-ekologicznej współpracy między Polską a Unią Europejską jest w tej chwili najważniejsze, czyli dyrektywom klimatyczno–energetycznym.

ZW: Bez urazy, ale szczególnie interesująco to nie brzmi.

MS: Błąd. Mówimy o sprawach niezwykle ważnych dla każdego obywatela w tym kraju. Dyrektywy regulują bardzo wiele dziedzin życia: rozwój odnawialnych źródeł energii, rynek ekopojazdów, zanieczyszczenie powietrza. Ich pełne wdrożenie może dać efekt w postaci stałej redukcji emisji gazów cieplarnianych. Lekceważenie tych dalekich i pozornie nudnych przepisów może okazać się bardzo kosztowne.

ZW: Co w takim razie pokazała wasza analiza?

MW: Wnioski nie są zbyt optymistyczne. Spośród 11 przeanalizowanych dyrektyw tylko jedna (dyrektywa 2011/92/UE w sprawie oceny oddziaływania na środowisko) została przetransponowana do prawa polskiego w wymaganym terminie.

Pozostałe analizowane dyrektywy zostały transponowane do prawa polskiego ze znacznym opóźnieniem lub proces transpozycji nie został zakończony. Dwie bardzo istotne z punktu widzenia ochrony klimatu dyrektywy nie zostały transponowane do prawa polskiego, mimo że terminy na dokonanie transpozycji minęły: tzw. druga dyrektywa w sprawie handlu uprawnieniami do emisji oraz dyrektywa w sprawie emisji przemysłowych. Braki w zakresie transpozycji lub wadliwa (niepełna) transpozycja poskutkowały lukami w zakresie praktycznej implementacji 8 dyrektyw.

ZW: Skąd te braki, błędy i wady? Skąd opóźnienia? I czym mogą skutkować?

MS: Jasnej odpowiedzi na pierwsze pytanie nie znamy. Nad transpozycją pracuje szereg prawników w różnych ministerstwach, to wykształceni, inteligentni ludzie. Dlaczego więc popełniają błędy, nie mam pojęcia. Trudno uwierzyć, by było to celowe działanie.

Inaczej jest z opóźnieniami – tu mógłbym podejrzewać, że w grę często wchodzi typowo polskie „jakoś to będzie”. Przeciągniemy, poczekamy, zobaczymy, może coś się zmieni. Rząd i parlament nie chcą brać aktywnego udziału w europejskiej polityce klimatycznej, dlatego też robią wiele, by blokować większość rozwiązań.

ZW: Wspomniał pan, że te błędy mogą okazać się bardzo kosztowne. Co to oznacza?

MS: Opowiem o tym na przykładzie dyrektywy OZE, która ułatwia rozwój odnawialnych źródeł energii w poszczególnych krajach. Termin dokonania transpozycji minął 5 grudnia 2010 r, ale do polskiego prawa została transponowana z prawie trzyletnim opóźnieniem. W dniu 21 marca 2013 r. Komisja Europejska skierowała przeciwko Polsce skargę do Trybunału Sprawiedliwości ze względu na „niedopełnienie obowiązku transpozycji”. Komisja domaga się zasądzenia kary, dla której wysokość stawki dziennej za każdy dzień pozostawania w stanie braku transpozycji wynosi 133 228,80 euro. Oznacza to, iż za każdy rok pozostawania w stanie braku transpozycji może zostać orzeczona kara w wysokości ok. 205 mln zł. Podobne konsekwencje mogą mieć opóźnienia przy innych dyrektywach. Innym przykładem są opóźnienia związane z dyrektywą CCS…

ZW: Które nawet wśród ekologów budzi kontrowersje. Przypomnijmy, że chodzi o zatłaczanie dwutlenku węgla powstającego np. w elektrowniach, pod ziemię. Po co nam takie prawo?

MS: Chociażby po to, by lepiej przygotować się na przyszłość. Technologia CCS rzeczywiście jest w powijakach, ale polski rząd najpierw nie chciał przyjąć dyrektywy, która reguluje jej działanie, a potem zrobił to w taki sposób, że uniemożliwił praktycznie jej rozwój. CCS został wymyślony przede wszystkim dla krajów takich jak Polska, która chce pozostawić przemysł ciężki i część energetycznego miksu opartego na węglu. Trudno doszukać się tu jakiejkolwiek logiki.

ZW: Co chcecie osiągnąć swoją publikacją?

MS: Mamy nadzieję, że dotrze ona do ludzi, którzy odpowiadają za polskie prawo. Nie jest naszym celem wytykanie błędów. Chcemy raczej pokazać, że takie ich nagromadzenie zagraża funkcjonowaniu państwa, nie tylko w obszarze rozwiązań ekologicznych. Kary w postaci wstrzymania funduszy unijnych ponoszą wszyscy. Nie możemy sobie na to pozwolić. Namawiamy więc do szybszego, i, co równie ważne, starannego wdrażania unijnego prawa. Zamiast traktować je jak zagrożenie, powinniśmy zrozumieć, że może stanowić ono szansę na przebudowę społeczną.

ZW: Nie za duże słowa?

MS: Nie. Gdyby każdy właściciel domu jednorodzinnego mógł postawić w swoim ogródku mikroinstalację i produkować prąd na własne potrzeby, mielibyśmy do czynienia z prawdziwą, pokojową rewolucją energetyczną.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.