ISSN 2657-9596

Atomowe państwo: Japonia

Yola Rybczyńska
04/01/2012

Jeszcze w południe, 11 marca 2011 r. Yukio Yamaguchi, fizyk i aktywista ruchu antyatomowego uczestniczył w spotkaniu z przedstawicielami koncernu energetycznego Tepco. Celem posiedzenia komisji zajmującej się zabezpieczeniem elektrowni przed skutkami trzęsienia ziemi była m.in. kwestia tsunami.

Yamaguchi: „Przebieg był taki jak zawsze. Jeden przeciwko tuzinowi ludzi Tepco. A ci mówią, że wszystko jest w najlepszym porządku”.

Było tak przynajmniej do godz. 14.46, bo potem cały ten porządek zawalił się wraz z największym trzęsieniem ziemi, jakie w ostatnich latach nawiedziło Japonię. Mimo to po półgodzinnej przerwie wrócono do obrad, a Tepco dalej zapewniało o wysokim poziomie zabezpieczeń. Nikt w sali nie podejrzewał, że w tym samym czasie, 200 km dalej na wschód fala tsunami zmierzała w kierunku drugiego co do wielkości kompleksu atomowego Tepco. 14-metrowe fale przeciwko 6-metrowym murom ochronnym. Już krótko po 16.00, gdy spotkanie się skończyło, Tepco poinformowało rząd japoński, że straciło kontrolę nad reaktorem w Fukushimie Daiichi.

Slogany o bezpieczeństwie formułowane przez lobby atomowe po raz kolejny okazały się farsą. Już samo trzęsienie ziemi spowodowało pęknięcie rur, pręty paliwowe stopiły się i wyżarły dziury w podłodze zbiorników bloku 1. W wyniku katastrofy dziesiątki tysięcy ludzi musiały opuścić swoje domy, prawdopodobnie na zawsze.

Katastrofa w Fukushimie to również olbrzymie koszty: 700 mld jenów (6,7 mld euro) w formie pomocy finansowej od rządu japońskiego dla Tepco. Pieniądze te mają zostać przeznaczone m.in. na odszkodowania dla ofiar katastrofy atomowej. Prawdopodobnie nie będzie to jedyny z zastrzyków finansowych dla Tepco. Suma wszystkich roszczeń w na rzecz poszkodowanych wynosi 34 mld euro.

Atom schodzi z nieba

Tepco, czwarty z kolei światowy koncern energetyczny, zatrudnia 52 tys. ludzi. Jego roczne obroty to 35 mld euro. Obsługuje przeszło 45 mln klientów w regionie Tokio. Koncern Tepco jest wszędzie: opłaca badania naukowe, sponsoruje media, a w centrum popularnej dzielnicy, Tokio Shibuya urządził wielkie Muzeum Prądu. Dla Ministerstwa Przemysłu firmy produkujące energię elektryczną były zawsze organem wykonawczym polityki przemysłowej, dzięki czemu mogły one korzystać z polityki gwarantowanych zysków. Samo Tepco cieszyło się również poparciem rządu japońskiego. I to szczególnym: wynoszącym 43 mld euro wsparciem antykryzysowym.

„Japońskie społeczeństwo jest współodpowiedzialne za katastrofę w Fukushimie” – twierdzi Yamaguchi. Zdaniem fizyka wprawdzie przyczyny katastrofy były naturalne, ale warunki do niej stworzyła sama Japonia.

Fukushima to nie tylko upadek jednej elektrowni atomowej, ale i całego systemu, na którym została zbudowana japońska branża atomowa. „To jest wspólnota” – twierdzi Yamaguchi. – „Oni wszyscy studiowali na najlepszym uniwersytecie w Tokio i potem albo pracują w Tepco albo w urzędzie, który ma kontrolować Tepco”. Przemysł od lat powiązany jest z polityką. Menadżerowie Tepco należą do konserwatywnej partii liberalno-demokratycznej (LDP), związki zawodowe z kolei wspierają partię demokratyczną (DPJ), do której należy również premier Kan. Ani jedna ani druga partia nie pozwoliły sobie dotychczas na kurs antyatomowy. Jeszcze przed katastrofą w Fukushimie przewidywana przez Tepco wysokość fal tsunami została wyznaczona na max. 5,70 m. Powoływano się na komisję japońskiego towarzystwa inżynierów, której większość członków zatrudniona była wcześniej w koncernach energetycznych.

Taro Kono, parlamentarzysta konserwatywnej LDP w japońskiej Izbie Niższej: „Nasz kraj przeżył prawdziwe pranie mózgu. Energia atomowa jest w Japonii kultem”. Kono jest parlamentarzystą od 15 lat i jest znany ze swoich niezależnych poglądów. Jako jeden z nielicznych odważył się poddać w wątpliwość japońską politykę atomową. W ostatnich wyborach uzyskał jeden z najlepszych wyników w Japonii: „Tepco tłumaczy się teraz, że tsunami było większe, niż się spodziewano”. A czego można się było spodziewać, skoro bazowano na ustaleniach komisji zdominowanej przez pracowników koncernów energetycznych, niemal pozbawionej fachowców od tsunami i trzęsień ziemi?

Kono nie jest łatwo znaleźć sprzymierzeńców, ponieważ krytyka energii atomowej w Japonii może zakończyć wszelką karierę. Wpływy koncernu sięgają aż do laboratoriów naukowych, sponsorowanych milionowymi kwotami.

„Jako krytyk atomowy nie awansujesz, nie będziesz nawet profesorem i z całą pewnością nie zostaniesz powołany do żadnej ważnej komisji – twierdzi Kono.

Bezcelowe kontrole

Podobnie sponsorowane przez koncerny media. 11 marca, kiedy tsunami zalało elektrownię w Fukushimie, szef rady nadzorczej był akurat z dziennikarzami w Chinach na tzw. „podróży w celach naukowych”. Dziennikarz Takashi Uesugi został zwolniony z pracy po programie, w którym informował o zagranicznych relacjach prasowych na temat Fukushimy. Koncern skończył też sponsorować „Asahi Newstar” po tym, jak Uesugi zaprosił do studia gościa krytycznie ustosunkowanego do energii atomowej. Rząd japoński poprosił dostawców usług internetowych o usuwanie z internetu wszystkich fałszywych informacji o Fukushimie.

Nawet wówczas, gdy nie brakuje sygnałów alarmowych, te są ignorowane, jak np. skandal w 1989 r. wywołany podczas wewnętrznej inspekcji prowadzonej przez Kei Sugaoka, który sprawdzał reaktor 1 w Fukushimie Daiichi. Gdy zgłosił swoim przełożonym poważne usterki, polecili oni usunąć wspomniane informacje z nagrywanej dokumentacji. Sugaoka podporządkował się poleceniu, ale też wszystko to opisał i napisał list do japońskiego urzędu nadzoru atomowego Nisa. Wstrząsnęło to całym krajem, ponieważ okazało się, że Tepco systematycznie fałszował sprawozdania z inspekcji. Przy okazji wyszło na jaw, że także wielu pracowników Tepco zwróciło się do urzędu nadzoru atomowego z wątpliwościami w sprawie bezpieczeństwa. Nisa przekazywała dane osobowe tych pracowników prosto do Tepco. Między 2002 a 2006 r. Nisa otrzymała skargi przeszło 21 inspektorów z udokumentowanymi zarzutami w sprawie Fukushimy, ale nie reagowała. Nikt nie skontrolował Tepco.

Tetsunari Iida, inżynier atomowy: „Nasze kontrole są jednym wielkim oszustwem”.
Związki personalne między urzędami a przemysłem są legendarne. Doczekały się nawet swojej własnej nazwy: Amakudari, czyli „schodzący z nieba”. W praktyce wygląda to tak, że urzędnicy po zakończeniu swojej pracy w ministerstwach dostają lukratywne posady w wielkich koncernach energetycznych.

Żaden skandal nie spowodował zamknięcia elektrowni w Fukushimie. Jej praca została nawet przedłużona o kolejne 10 lat. Zgodnie z ostatnią umową, kontrolne inspekcje miały być przeprowadzane co 16 miesięcy, a nie jak wcześniej co 13. „To są konsekwencje dla Tepco tych wszystkich skandali: nowe standardy i mniej inspekcji” – ironicznie stwierdza Aileen Mioko Smith, aktywistka antyatomowa z Green Action. Na pytanie, czy koncern zastosował się kiedykolwiek do propozycji aktywistów antyatomowych, rzecznik Tepco odpowiada: „Nie rozumiem pytania”.

Co prawda, były premier Naoto Kan obiecał po katastrofie gruntowne zmiany w polityce energetycznej kraju, ale nie wszyscy w to wierzą. „Powstanie komisja do zbadania tego wypadku, ale zasiądą w niej ci sami ludzie co zawsze” – twierdzi Aileen Mioko Smith.

Protesty i porządki

Po katastrofie atomowej w Fukushimie ruch antyatomowy w Japonii, który wcześniej nie był dopuszczany do głosu, powoli zaczął nabierać znaczenia. 11 czerwca w ok. 100 miastach, w tym w Tokio i Hiroshimie, tysiące Japończyków wyszły na ulice, aby uczcić minutą ciszy pamięć ofiar trzęsienia ziemi, przez które zginęło ok. 23 500 ludzi, a także zademonstrować przeciwko energii atomowej. „Nie chcemy elektrowni atomowej” i „Nigdy więcej Fukushimy” – z takimi hasłami na plakatach demonstrowali robotnicy, studenci i rodzice z dziećmi.

„Nadchodzi czas przechodzenia na energie odnawialne” – powiedział w Tokio szef Greenpeace International, Kumi Naido. W samym tylko Tokio pod siedzibą firmy Tepco przyszło wiele tysięcy ludzi.

Po kolejnych trzech miesiącach, 11 września, dokładnie pół roku po katastrofie odbyła się w Tokio wielka demonstracja z udziałem ok. 60 tys. przeciwników energii atomowej. Taro Yamamoto jeden z protestujących : „Musimy zatrzymać wszystkie elektrownie atomowe, żeby zapewnić nasze przeżycie. To żądanie jest problemem dla tych, którzy chcą zapewnić zyski”. Wielu uczestników protestu krytykowało nowego szefa rządu Yoshihito Noda, który zapewnia o bezpieczeństwie japońskich elektrowni atomowych i zapowiada ich ponowne włączenie.

Ruiko Muto, przywódca ruchu antyatomowego w Fukushimie rządowi, jak i koncernowi Tepco zarzucał zatajanie faktów przed ludnością: „Rząd nie chroni swoich obywateli. Ludzie w Fukushimie stali się przedmiotem eksperymentu atomowego”.

Pół roku po katastrofie atomowej w Fukushimie wciąż widać jej skutki. Miliony metrów sześciennych ziemi zostało skażonych radioaktywnie i muszą zostać usunięte, wg japońskiego Ministerstwa środowiska dotyczy to powierzchni 2400 km2, która rozciąga się na prefekturę Fukushima i cztery sąsiednie. Dla porównania cały region Tokio ma powierzchnię 2170 km2. Rząd przyznał dotychczas 220 mld jenów na dekontaminację. Ministerstwo środowiska złożyło wniosek o przyznanie dalszych 450 mld jenów. Specjaliści są zdania, że usuwanie skutków tej katastrofy będzie kilka razy droższe.

Z symulacji ekspertów z Ministerstwa środowiska wynika, że powinno się usunąć 5 cm warstwy gleby łącznie z liśćmi, w której osadził się radioaktywny cez. Gdyby usunięto glebę, liście i inne śmieci tylko z tego rejonu, powstałaby hałda o objętości 28 mln metrów sześciennych. Ale prawdopodobnie oczyszczone zostaną tylko niektóre części rejonu jak szkoły, miejsca publiczne, osiedla i obszary rolnicze. Reszta będzie musiała zostać w jakiś sposób odgrodzona. Pytanie tylko: gdzie wyrzucić te radioaktywne śmieci?

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.