ISSN 2657-9596

Wszystkie odcienie ekopolityki

Paul-Marie Boulanger
15/04/2013

Na debatę dotyczącą wzrostu i spadku gospodarczego należy spojrzeć jako na najnowszą wersję starych podziałów w obrębie ruchu Zielonych, takich jak dylemat „ekocentryzm czy antropocentryzm”. Stworzenie mapy różnic w obrębie dyskursów ekologicznych pomaga w lepszej organizacji współczesnej dyskusji na temat wagi, jaką technologia, ekowydajność i zarządzanie potrzebami człowieka mają dla osiągnięcia zrównoważonego rozwoju.

Mapowanie dyskursów ekologicznych

Zaskakująca różnorodność podejść i dyskursów, które historycznie łączono z zieloną myślą polityczną, wywołała kilka prób uzasadnienia różnic przez stworzenie klasyfikacji i typologii, zazwyczaj opartych na parach pojęć. Jedną z najstarszych i prawdopodobnie najbardziej wpływowych takich par jest dylemat antropocentryzm/ekocentryzm. Według Robyn Eckersley („Environmentalism and Political Theory: Toward an Ecocentric Approach”) jest to wręcz najbardziej zasadniczy obszar, na którym teoretycy ruchu Zielonych różnią się w pojmowaniu znaczenia, zakresu i politycznych skutków perspektywy ekologicznej.

Przeciwstawienie antropocentryzmu i ekocentryzmu ma w ruchu ekologicznym długą tradycję. Sięga przynajmniej (prawie mitycznej) historii związku między Johnem Muirem i Giffordem Pinchotem. Gifford Pinchot (1865–1946) był pierwszym przewodniczącym amerykańskiej Służby Leśnej oraz pierwszym działaczem na rzecz ochrony środowiska, „konserwacjonistą”. John Muir (1838–1914) to ojciec założyciel Sierra Club i pierwszego parku narodowego w USA, parku Yosemite, znany jako patron „prezerwacjonizmu”.

„Konserwacjoniści” dbają o środowisko po to, by ludzie mogli wykorzystywać jego walory. Typowe dla tego nurtu jest następujące stwierdzenie przypisywane Pinchotowi: „są tylko dwie rzeczy w naszym materialnym świecie – ludzie i zasoby naturalne”. Natomiast „prezerwacjonista” John Muir twierdził, że przyroda, a zwłaszcza obszary niezamieszkałe, posiada wartość „wewnętrzną”, niezależną od użytkowania jej przez ludzi, i jako taka powinna być objęta najlepszą możliwą ochroną przed wpływem człowieka. Spór między Pinchotem a Muirem w sprawie Hetch Hetchy Valley – który zakończył ich przyjaźń – zapoczątkował długoletnią polaryzację między tym, co Martinez-Alier nazywa „ewangelią ekowydajności” a „kultem dzikości”, nawet jeśli faktycznie „sprawa Muir kontra Pinchot” stanowi dość upraszczające ujęcie nurtów ekologicznych w USA.

Gorąca polemika na temat istnienia i statusu „wartości wewnętrznej” przyrody tocząca się w gronie ekologicznych etyków i filozofów nie miała jednak trwałego wpływu na politykę i działania ruchu Zielonych. Jak twierdzi John S. Dryzek w „The Politics of the Earth”, „kwestię, jak zrównoważyć interesy ludzkości i reszty natury, być może łatwiej rozwiązać w poszczególnych przypadkach niż na poziomie filozoficznej abstrakcji. Spór filozoficzny na temat wartości istot ludzkich i wartości wirusa ospy nie przeszkadza powszechnej potrzebie ochrony pozostałości starych lasów Kalifornii, Oregonu, Waszyngtonu i Kolumbii Brytyjskiej przed wycinką, unikania budowy kopalni uranu na terenie parków narodowych, czy przywrócenia spławności rzece Kolorado”.

Dzisiaj, niech Eckersley wybaczy, wśród trosk i propozycji partii Zielonych na całym świecie niewiele jest tego, co pozostało z dylematu antropocentryzm/ekocentryzm. Nie powinno to być niespodzianką: najbardziej palące sprawy, z jakimi się dziś zmagamy w kontekście zmian klimatycznych i utraty bioróżnorodności, są tak ogromne, nawet w czysto antropocentrycznych kategoriach, że propagowanie bardziej wymagających punktów widzenia nie jest ani konieczne, ani rozsądne. Nawet na gruncie czysto utylitarnego antropocentryzmu wyzwania są dość przerażające…

Prawdopodobnie tak samo można wyjaśnić (względny) zanik niegdyś bardzo żywej opozycji między „enwironmentalizmem” a „ekologizmem”. Podobnie jak para „antropocentryzm/ekocentryzm” była podstawą Eckersleyowskiego przeglądu dyskursów Zielonych, tak opozycja między enwironmentalizmem a ekologizmem stanowi główną zasadę tekstu „Green Political Thought” Andrew Dobsona z 1990 r. Symbolizuje ją rozróżnienie między tym, co zielone (przez małe „z”) a tym, co Zielone, nie mówiąc nawet o „zielonym” (w cudzysłowie). Według Dobsona enwironmentaliści (zieloni) są przekonani, że kwestie ekologiczne mogą być zarządzane bez fundamentalnych zmian społecznych i kulturowych, natomiast ekolodzy (Zieloni), wręcz przeciwnie, utrzymują, że wymaga to radykalnej zmiany w naszych relacjach z przyrodą, w naszych wartościach i stylach życia. Natomiast „zieloni” przytakują potrzebom środowiska, podtrzymując status quo.

Ekocentryzm/technocentryzm – równość/nierówność

Wiemy już, że ekocentryzm zazwyczaj stoi w opozycji do antropocentryzmu, ale według niektórych typologii przeciwstawiany jest też technocentryzmowi. Na przykład Timothy O’Riordan w książce „Environmentalism” pisze, że „ekocentryzm uczy szacunku, pokory, odpowiedzialności i troski, stawia na technologię niskiego wpływu (ale nie jest przeciwko technologii). Potępia rozmach i bezosobowość we wszelkich jej formach (zwłaszcza jednak występującą w mieście) i domaga się kodeksu zachowań nastawionych na trwałość i stabilizację opartą na zasadach ekologicznej bioróżnorodności i homeostazy”. W ostatnim czasie trzej naukowcy z Sustainable Cities Research Institute na Uniwersytecie Northumbrii zaproponowali zestawienie dyskursów ekologicznych na dwuwymiarowej płaszczyźnie, na której przecinają się dwie osie: oś techocentryczne-ekocentryczne oraz oś nierówności-równość.

Ryc 1. Zestawienie dyskursów ekologicznych (Źródło: Hopwood, Mellor i O’Brien, 2005, s. 41).
Ryc 1. Zestawienie dyskursów ekologicznych (Źródło: Hopwood, Mellor i O’Brien, 2005, s. 41).

Jak pokazuje ryc. 1, Bill Hopwood, Mary Mellor i Geoff O’Brien (w artykule „Sustainable Development. Mapping Different Approaches”) wyłaniają trzy mniejsze płaszczyzny w tym zestawieniu, nadając im nazwy: „status quo”, „reforma” i „transformacja”. Nie miejsce tu na szczegółowe omówienie tego, jak te dyskursy sytuują się w ogólniejszym obrazie. Niektóre umiejscowienia z pewnością będą postrzegane, delikatnie mówiąc, jako kontrowersyjne. Na przykład członkowie ATTAC prawdopodobnie będą zaskoczeni tym, że uznaje się ich za reformatorów oraz stawia tuż obok Factor 4 Groups! Bardziej owocne byłoby wzbogacenie zestawienia o oś czasu. Nie ma jej na rysunku 1, ale występuje czasami w komentarzach Hopwooda, Mellora i O’Briena. Zauważają oni np., że „grupy ekologiczne, które są obecne w głównym nurcie – takie jak Friends of the Earth, Greenpeace, WWF i Sierra Club – w dużej mierze stanowią część grupy reformatorów i coraz bardziej przesuwają się od organizacji opartych na oddolnych inicjatywach i masowych protestach w stronę lobbingu politycznego i współpracy z biznesem i rządem”. Faktycznie, z biegiem czasu wiele organizacji nie tylko zmieniło swoje miejsce w krajobrazie ideologiczno-politycznym, ale sam ten krajobraz zapewne znacząco się zmienił.

Nie wszystkie przeglądy dyskursów ekologicznych opierają się na opozycjach pojęciowych, podobnych do tych, które właśnie omówiliśmy. Np. Dryzek w swojej wpływowej (i słusznie) książce „Politics of the Earth” z r. 1997 nie stara się wyprowadzić swoich dziesięciu politycznych podejść do problemów środowiska z artykulacji dylematów pojęciowych lub logicznych. Jednak utrzymując pozornie niezorganizowane wyliczenie surwiwalizmu, prometeizmu, administracyjnego racjonalizmu, demokratycznego pragmatyzmu, ekonomicznego racjonalizmu, zrównoważonego rozwoju, modernizacji ekologicznej, Zielonej świadomości, Zielonej polityki i demokracji ekologicznej, można odkryć, że układają się one w cztery główne kategorie: globalne kontra lokalne sprawy środowiskowe, technokratyzm kontra demokratyzm, radykalizm kontra reformizm oraz orientacja na zasoby kontra orientacja na ludzi. Dodatkowo zorientowany na ludzi enwironmentalizm jest również podzielony na dwie główne opcje: pierwsza nakierowana jest na zmianę samych ludzi, ich przekonań, wartości i stosunków, podczas gdy druga chce zmienić tylko instytucje (zasady i motywacje).

Według Dryzka wszystkie dyskursy, takie jak głęboka ekologia, ekoteologia, ekofeminizm, bioregionalizm, obywatelstwo ekologiczne itd. wyznają zasadę, że tym, co musi przede wszystkim ulec zmianie, jest sposób, w jaki ludzie doświadczają przyrody, w jaki o niej myślą, a także cała kulturowa matryca społeczeństwa przemysłowego. Dlatego wszystkie te dyskursy włącza on do grupy „Zielona świadomość”. Natomiast to, co nazywa „Zieloną polityką”, wręcz przeciwnie, nie stara się zmienić samych ludzi, lecz koncentruje się na instytucjach społecznych, ekonomicznych i politycznych.

Strategie zorientowane na zasoby i/lub zorientowane na ludzi

Rozróżnienie między zorientowaniem na zasoby a zorientowaniem na ludzi jest przydatne, jeśli chce się zrozumieć stawkę obecnej debaty na temat wzrostu, ekowydajności i uniezależnienia wzrostu gospodarczego od zużycia zasobów (delinking). Nie jest to kategoria etyczna czy filozoficzna, lecz czysto pragmatyczna. Była już obecna w formule równania IPAT, którą stworzyli w latach 70. biolodzy Barry Commoner, Paul Ehrlich i William Holdren dla celów analizy problemów środowiska.

Wykazali oni, że każdy problem dotyczący środowiska (I), powstały w wyniku działalności człowieka, takiej jak produkcja i konsumpcja, może być postrzegany jako wynik trzech przeplatających się czynników: a) populacji (P), czyli liczby ludzi produkujących i konsumujących dany produkt, b) liczby wyprodukowanych lub skonsumowanych towarów i usług na głowę (A – bogactwo, ang. affluence) i c) jednostkowego wpływu na środowisko każdej jednostki wyprodukowanego lub skonsumowanego produktu (T – jak technologia).

Można podać jeden przykład: całkowita emisja gazów cieplarnianych danego kraju (I) może być wyrażona jako produkt jego populacji (P) razy jego PKB per capita (A) razy nasycenie jego gospodarki CO2 (CO2/$), które jest zależne od technologii (T). Nie chcę wdawać się tutaj w dyskusję na temat adekwatności czy wad równania IPAT. Było ono w rzeczywistości krytykowane i wprowadzono do niego, często słusznie, pewne poprawki. Interesuje nas w tym równaniu prosta, lecz nośna idea wyróżnienia czterech wielkich klas czynników: z jednej strony środowiska i technologii (I oraz T), a demografii i bogactwa z drugiej (P oraz A). Można to dalej uprościć, zestawiając razem zasoby środowiska i dostępne techniki w jednej klasie zasobów, oraz zestawiając rozmiar populacji i średni poziom konsumpcji w wyższej kategorii potrzeb człowieka. W ten sposób zbliżamy się do nośnej idei zasobności, zdefiniowanej tutaj jako współczynnik „zasoby/potrzeby” lub „IT/PA”.

W taki sam sposób, w jaki każde gospodarstwo domowe, chcąc związać koniec z końcem, musi równoważyć swoje potrzeby z dochodami, każda populacja powinna dostosować swój styl życia do zasobów, jakie posiada. Wychodząc z punktu hipotetycznej równowagi między zasobami a potrzebami, do kryzysu trwałości (sustainability crisis) dochodzi, gdy stan środowiska (I) obiektywnie lub subiektywnie (postrzegany) nie pozwala z uwzględnieniem dostępnych technologii (T) podtrzymywać istniejącego lub pożądanego standardu życia i dostępnych środków (A) danej populacji (P). Przyczyna tego może leżeć w czynnikach zewnętrznych (takich jak trzęsienie ziemi, tsunami, wybuch wulkanu, susza), wewnętrznych (wzrost populacji, nadmierna eksploatacja zasobów) lub obu naraz (jak to często bywa). Uznaje się, że jednym z najistotniejszych czynników wewnętrznych, które przyczyniły się do tego kryzysu, był niekontrolowany rozrost populacji, na co jako pierwszy wskazał Malthus. Aby go przezwyciężyć, można podążyć jedną z czterech dróg:

  • zarządzać zasobami, ale nie potrzebami
  • zarządzać potrzebami, ale nie zasobami
  • zarządzać i potrzebami, i zasobami
  • nie zarządzać ani potrzebami, ani zasobami
  • Technoprometeiści kontra zieloni radykałowie

    Zarządzanie zasobami rozumiane jest tutaj jako ustanowienie polityki publicznej na najwyższym poziomie instytucjonalnym w celu bezpośredniego i pośredniego działania na tej ilości zasobów, jaka jest dostępna. Natomiast zarządzanie potrzebami to skrojenie polityki nacelowanej na bezpośrednie i pośrednie działania na takiej ilości zasobów, jaka jest uważana za odpowiednią.

    Zarządzanie zasobami może polegać na ekstensyfikacji, intensyfikacji lub obu naraz. Pierwsza strategia opiera się na poszerzeniu bazy zasobów na drodze kolonizacji, podboju militarnego, oczyszczania terenu, itd. Do ekstensyfikacji zaliczamy transformację wcześniej niewykorzystywanego surowca lub źródła energii w element zasobów gospodarczych, jak to się stało, gdy węgiel, a potem ropa naftowa zostały na dużą skalę włączone w proces produkcyjny. Wydobywanie węgla i ropy naftowej faktycznie może być postrzegane jako rodzaj kolonizacji podziemia, jako poszerzenie użytkowanego terenu w głąb. Druga strategia, intensyfikacja, to wyciąganie więcej z każdej jednostki tego, co obecne w środowisku, na drodze innowacji technologicznych czy organizacyjnych i/lub dzięki cięższej pracy, a więc na drodze zwiększania produktywności zasobów. Już się z tym zetknęliśmy wyżej: to „ewangelia ekowydajności”.

    Jeśli chodzi o potrzeby, zarządzanie polega na użyciu środków, które łączą zasoby i popyt poprzez obniżenie konsumpcji do poziomu zbieżnego z poziomem dostępnych zasobów. Można to zrobić przez zmniejszenie liczby mieszkańców: dzięki emigracji, zmniejszeniu poziomu płodności, dzieciobójstwom, wojnom itp. lub poprzez obniżenie standardu życia znaczącej części populacji. Jared Diamond w książce „Upadek” daje ciekawy przykład zarządzania potrzebami na wyspach Tikopia około r. 1600. Mieszkańcy wybili wówczas wszystkie świnie na wyspie. Tłumaczy się to konfliktem między koniecznością wyżywienia ludzi i świń. Trzeba było zabierać ludziom jedzenie, by wykarmić świnie, które w dodatku niszczyły ogrody i stanowiły dobro luksusowe dostępne w zasadzie jedynie klasie panującej. Warto zauważyć, że w zarządzaniu potrzebami i aspiracjami ludzi w wielu społeczeństwach na przestrzeni dziejów znaczącą rolę zawsze odgrywały religie. Jak pokazał Daniel Bell, w celu ustanowienia obecnych nawyków (nadmiernej) konsumpcji kapitalizm musiał pokonać opór ze strony niegdyś swojego największego sojusznika: etyki protestanckiej i purytanizmu.

    Chociaż nie istnieje jedyny sposób radzenia sobie z kryzysem ekologicznym, prawdopodobnie społeczeństwa wolą najpierw poszerzać swoją bazę zasobów, jeśli to możliwe, nim przejdą do intensyfikacji pracy i wreszcie ograniczania konsumpcji. Tyle że skończony świat nie może podlegać wiecznej ekstensyfikacji. Z drugiej strony stała intensyfikacja też ma swoje granice. Przy braku radykalnych innowacji technologicznych przyrastanie poprawy w produktywności zasobów przynosi spadek i tak niewielkich zwrotów, tak że ostatecznie polityka ograniczania może okazać się konieczna, by zapobiec upadkowi społecznemu i kulturowemu, przynajmniej w okresie przejściowym, gdy stare technologie i zasoby są na wyczerpaniu, a nowe technologie dopiero nabierają impetu.

    Jednakże narzucone ograniczenia rzadko kiedy są mile widziane przez ludzi, tak więc strategie ograniczania nieczęsto są bezpośrednio stosowane i wprowadzane. Raczej pozostają one początkowo w ukryciu i niezauważenie wprowadza się je na drodze stopniowego luzowania po cichu rozporządzeń i działań niegdyś dających pewność, że nawet najmniej zasobni ludzie będą mogli cieszyć się wystarczającym standardem życia.

    boulanger-2

    Tabela 1 stanowi próbę kategoryzacji głównych kwestii politycznych dotyczących problemów globalnych ograniczeń środowiska, jakie dostrzega Dryzek, zgodnie z wagą, jaką przykładają one odpowiednio do zarządzania zasobami i potrzebami.

    Prometeizm odnosi się do charakterystycznej dla wielu neoliberalnych ekonomistów postawy, negującej istnienie absolutnych ekologicznych granic wzrostu, jak również potrzebę jakiejkolwiek interwencji państwa, czy to w celu poprawy bazy zasobów, czy – w znacznie mniejszym stopniu – nakłaniania ludzi do zmiany zachowań konsumpcyjnych. Mimo iż prometeiści potwierdzają, że może zaistnieć tymczasowy brak pewnych zasobów lub czasowe przeciążenia w zdolności środowiska do absorbowania zanieczyszczeń, podtrzymują zarazem, że tylko rynek dzięki mechanizmowi cenowemu oraz przy zapewnieniu, że prawa własności będą normalnie aplikowane i przestrzegane, jest w stanie doprowadzić system do nowej równowagi między zasobami a potrzebami i to, co więcej, na poziomie wyższym niż przed kryzysem.

    W przeciwieństwie do prometeizmu modernizacja ekologiczna nie wierzy w to, że niekontrolowany kapitalizm może przezwyciężyć obecny kryzys. Dodatkowo obawia się, że bez zdecydowanej i ambitnej interwencji państwa kryzys się pogłębi i przybierze katastrofalne rozmiary. Zwolennicy modernizacji ekologicznej wierzą, że wystarczy przeorientować metody produkcji i wprowadzić politykę masowych inwestycji w innowacyjne zielone technologie, by wybyć nas z ekologicznych tarapatów. Krótko mówiąc, ufają nauce i technologii, wyobrażają sobie nowy zielony kapitalizm i wierzą w zrównoważony wzrost gospodarczy. Modernizacja ekologiczna narodziła się około 1980 r. w Berlinie, a zaadoptowana została na szeroką skalę w Holandii w latach 90. i nadal pozostaje wpływowym nurtem. Bardzo obecnie modne „zarządzanie transformacją” stanowi właśnie nowe oblicze modernizacji ekologicznej. Z drugiej strony wiele inicjatyw, które, nie będąc częścią „modernizacji ekologicznej”, koncentrują się prawie wyłącznie na poprawianiu produktywności zasobów na drodze innowacji technologicznych i zachęt rynkowych, podziela przekonanie „ekologicznych modernizatorów” , że możliwe jest rozłączenie wzrostu gospodarczego i problemów ekologicznych. Amory Lovins, Ernst Ulrich von Weizsäcker i cały Natural Edge Project są najbardziej znanymi zwolennikami takiego podejścia. Wiemy już jednak, że nawet jeśli poprawa ekowydajności może doprowadzić do względnego rozdzielenia wzrostu konsumpcji od problemów ekologii poprzez minimalizowanie wkładu środowiska w PKB, niekoniecznie oznacza to „absolutne rozdzielenie”, to znaczy zmniejszenie absolutnej ilości konsumowanej energii i surowców albo wyemitowanych zanieczyszczeń w obrębie gospodarki.

    Nowe pokolenie pragmatycznych zielonych radykałów

    Zielony radykalizm jest bardziej niż sceptyczny wobec zdolności systemu przemysłowego do zreformowania się we właściwym kierunku, a także wobec wydajności polityki publicznej, skupionej jedynie na wzorcach produkcji i innowacjach technologicznych jako kwestiach zdolnych rozwiązać problemy globalnych ograniczeń. W samym sercu każdej formy zielonego radykalizmu znajduje się przekonanie, że nie ma długotrwałego rozwiązania kryzysu ekologicznego poza fundamentalną zmianą orientacji wartości, norm i przekonań kulturowych. Skoro ekowydajność jest kluczem do modernizacji ekologicznej, „wystarczalność”, „lokalność” i „odtowarowienie” stanowią mantrę najbardziej obecnie aktywnych radykałów w ruchu Zielonych. Ostatni wybuch inicjatyw oddolnych – „Voluntary Simplicity”, „Towns in Transision”, LETS czy lokalnych systemów żywieniowych wskazuje na witalność zielonego radykalizmu i jego najświeższe przeobrażenia. W porównaniu z zielonym radykalizmem z lat 70. i 80. teraz ruch ten jest bardziej praktyczny i konkretny, nawet jeśli spora część tego, co się dzieje pod sztandarami kampanii na rzecz spadku gospodarczego, pozostaje czysto intelektualna.

    Mimo krytyki skierowanej na pojęcie zrównoważonego rozwoju przez takich prometeistów jak Robert Solow, Julian Simon czy Bjørn Lomborg, jak też ze strony radykalnych Zielonych pokroju Serge’a Latouche’a czy też działaczy na rzecz spadku gospodarczego, pomimo bardzo ograniczonego wpływu na politykę publiczną na poziomie globalnym, zrównoważony rozwój jest nadal żywy i dla wielu pozostaje atrakcyjną ideą. Jego czar wywodzi się ze zdolności do zastosowania elementów dyskursu modernizacji ekologicznej oraz oddolnych inicjatyw faworyzowanych przez radykalnych Zielonych. Odmawiając włączenia się w jałowe opozycje – jak wzrost kontra spadek gospodarczy, antropocentryzm kontra ekocentryzm, technologia kontra kultura – skłania do zaangażowania się w całe spektrum aktywności w obrębie ekowydajności, wystarczalności i odtowarowienia.

    Kompromis istotnie wywodzi się z faktu, że przejście w kierunku równowagi będzie wymagało innowacji i zmian na trzech zupełnie odmiennych poziomach:

    • na poziomie technologicznym: produkty i usługi charakteryzujące się mniejszym śladem ekologicznym muszą zająć miejsce mniej ekowydajnych
    • na poziomie instytucjonalnym: nierynkowe sposoby zaopatrywania mogłyby być promowane obok rynkowych
    • na poziomie kulturalnym: mniej materialistyczne wartości i style życia powinny być rozwijane i wspierane bez strat w dobrobycie.

    Mówiąc inaczej, skuteczne przejście w stronę zrównoważonej konsumpcji prawdopodobnie będzie efektem mieszanych strategii na trzech wskazanych poziomach. Charakter tej mieszanki będzie zależał od sektora lub domeny konsumpcji (żywność, mobilność, mieszkalnictwo, czas wolny) oraz zarówno od kultury, jak i obecnego poziomu konsumpcji każdego społeczeństwa. W każdym razie my, konsumenci z bogatego, uprzemysłowionego Zachodu, będziemy musieli nauczyć się konsumować mniej (wystarczalność), bardziej wydajnie oraz inaczej (odtowarowienie).

    GEJ LOGO (220x220)Artykuł „Beyond old cleavages, new green debates” ukazał się w „Green European Journal”. Przeł. Katarzyna Sosnowska.

    Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.