ISSN 2657-9596

Śląsk przyczajony do strajku

Łukasz Moll
09/01/2013

Możliwe, że w lutym odbędzie się na Śląsku strajk generalny. Czy związkowcy skupią się na problemach pracowników, czy na walce z unijnym pakietem klimatycznym i żądaniu JOW-ów? I czy będą w stanie przedstawić strajk jako walkę o wspólne dobro?

17 grudnia przed urzędem wojewódzkim w Katowicach Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy, w którego skład wchodzą najsilniejsze związki zawodowe w województwie (NSZZ Solidarność, OPZZ, WZZ Sierpień 80 i ZZ „Kontra”), zorganizował antyrządową demonstrację. Związkowcy grożą strajkiem generalnym w województwie śląskim w lutym 2013 r., jeśli rząd nie weźmie na poważnie ich postulatów i nie zasiądzie z nimi do rozmów.

Eskalacji odważnych działań ze strony związków zawodowych, w obliczu kryzysu społecznego, który w Polsce ma charakter niemalże permanentny – bez względu na poziom notowanego przez ekonomistów wzrostu gospodarczego – nie ma się co dziwić. Oczywiście zapaść światowej gospodarki kapitalistycznej, która odbija się także na kondycji polskiej gospodarki narodowej, nie poprawia sytuacji – jest za to wygodnym alibi dla rządu Donalda Tuska.

Problemy Polski, problemy Śląska

Na grudniowej demonstracji pod siedzibą władz województwa było głośno. Związki zawodowe dogadały się i przemówiły jednym głosem. Mają ku temu powody. Obok problemów ogólnopolskich, takich jak rosnące bezrobocie, akceptacja rządu dla wszechobecności umów śmieciowych, zamykanie szkół, pełzająca prywatyzacja ochrony zdrowia, w regionie mają jeszcze swoje utrapienia.

Pracownicy i pracownice różnych branż solidaryzowali się zwłaszcza z załogą tyskiej fabryki „Fiata”. Włoski koncern samochodowy przeprowadza masowe zwolnienia (ok. 1500 osób straci pracę z początkiem 2013 r.), a rząd zdaniem związkowców nie wspiera ich w walce o ochronę miejsc pracy. Redukcja etatów we „Fiacie” może odbić się niekorzystnie na mniejszych zakładach w regionie, których los zależy od zleceń z Tychów.

Tegoroczne święta nie były zapewne wesołe w domach 1800 osób zwolnionych ze śląskiego zakładu Przewozów Regionalnych. Rzecz tym smutniejsza, że jest to efekt świadomej polityki władz województwa, które stworzyły dla posiadanej przez siebie spółki Przewozy Regionalne konkurencję w postaci spółki Koleje Śląskie. Została ona od początku wyposażona w nowoczesny tabor, kolejarze dostali uniformy mogące się kojarzyć z personelem pokładowym samolotów, na stacjach kolejowych pojawiły się atrakcyjne wizualnie tablice i siedzenia spółki…

Marszałek województwa Adam Matusiewicz (PO), wyjaśniał, że Przewozy Regionalne nie funkcjonują jak należy, ponieważ działające w nich związki nie chcą przeprowadzić „restrukturyzacji” (redukcji etatów). Wprawdzie w Kolejach Śląskich zatrudniano kolejarzy na umowach śmieciowych, ale od początku było wiadomo, że to nowa spółka, a nie jej konkurentka, wygra rywalizację, bo działa z poparcia Matusiewicza. Rozczłonkowanie na kolei i obniżanie kosztów za wszelką cenę skończyło się katastrofą komunikacyjną. 9 grudnia, kiedy Koleje Śląskie miały przejąć wszystkie połączenia w województwie, okazało się, że nie są na to gotowe. Marszałek Matusiewicz podał się do dymisji, zostawiając za sobą niespełnione obietnice i 1800 osób na bruku.

Wpuszczeni w komin?

Wśród postulatów Międzyzwiązkowego Komitetu Protestacyjno-Strajkowego, obok pomocy dla zwalnianych pracowników i pracownic „Fiata” oraz Przewozów Regionalnych, stworzenia osłonowego systemu regulacji finansowych oraz ulg podatkowych dla przedsiębiorstw utrzymujących zatrudnienie w okresie niezawinionego przestoju produkcyjnego, uchwalenia ustaw ograniczających stosowanie umów śmieciowych i zaniechania likwidacji rozwiązań emerytalnych przysługujących pracownikom zatrudnionym w warunkach szczególnych i w szczególnym charakterze znalazł się postulat dotyczący unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego.

Chociaż oficjalnie podano go w formie „wprowadzenia systemu rekompensat dla przedsiębiorstw objętych skutkami Pakietu Klimatycznego”, to z wypowiedzi niektórych związkowców na demonstracji można wywnioskować, że są oni przeciwni europejskiej polityce energetyczno-klimatycznej w ogóle. To zastanawiające, że najsilniejszy związek zawodowy w Polsce, NSZZ Solidarność, który wspólnie z politykami Solidarnej Polski postuluje zastopowanie pakietu energetyczno-klimatycznego, zdaje się nie zauważać korzyści, jakie regionowi może przynieść powstanie zielonych miejsc pracy w nowych, innowacyjnych sektorach gospodarki związanych np. z energetyką odnawialną.

Stanowisko Solidarności w tej kwestii jest ewenementem na skalę światową. Żaden liczący się związek zawodowy na świecie nie zaprzecza istnieniu zmian klimatycznych spowodowanych działalnością człowieka. Taka postawa Solidarności czyni ją faktycznie współodpowiedzialną za ewentualne niekorzystne skutki dla zatrudnienia, do jakich zapewne dojdzie w niektórych branżach w związku ze zmniejszaniem zależności polskiej gospodarki od paliw kopalnych. Dopóki związki będą jednak współpracować z pseudoekspertami od klimatu, mogą się spodziewać, że koszty pakietu będą przerzucane na społeczeństwo – tak samo, jak to się stało np. w przypadku Euro 2012.

Koniec końców związkowcy znajdą pewnie kozła ofiarnego w postaci tej części ekologów, która rzeczywiście gotowa jest złożyć miejsca pracy na ołtarzu ochrony środowiska. Fakty są jednak takie, że dziś to ekolodzy coraz częściej myślą o nowych miejscach pracy i o „sprawiedliwej transformacji” w stronę gospodarki niskowęglowej, podczas gdy związkowcy z Solidarności pochylają się nad takimi fundamentalnymi dla polskiego świata pracy kwestiami, jak topniejące lodowce, aktywność Słońca czy wybuchy wulkanów, aby zdemaskować zmiany klimatyczne jako fatalną pomyłkę świata nauki, czy wręcz spisek przeciwko polskiemu przemysłowi.

Tymczasem większość związków zawodowych za granicą – nie tylko na Zachodzie, lecz także na globalnym Południu – w zapobieganiu zmianom klimatu widzi nie tylko zagrożenia, ale i szansę. Nawet w Polsce można znaleźć związkowców, którzy potrafią podejmować wyzwania o charakterze cywilizacyjnym, zamiast chować głowę w piasek. Myślę tu zwłaszcza o Związku Zawodowym Górników w Polsce, który usiadł w ubiegłym roku przy okrągłym stole z ekologami. Okazało się, że związkowców można przekonać do idei zrównoważonego rozwoju, zamiast oddawać pole prawicy, która wpuszcza związkowców w komin. Równie duże korzyści z rozmów ze światem pracy odnosi strona ekologiczna, które może poznać obawy jego reprezentantów i bariery, które będzie trzeba pokonać na zielonej ścieżce wzrostu.

Bez zaangażowania związków zawodowych w transformację polskiej gospodarki w zgodzie z unijną polityką energetyczno-klimatyczną nie ma mowy o końcowym sukcesie. Nie chodzi tylko i wyłącznie o zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych do wyznaczonych pułapów, ale przede wszystkim o sposób, w jaki miałoby się to odbyć – by wyciągnąć z tego jak najwięcej korzyści natury gospodarczej, społecznej, ekologicznej i politycznej. W świadomości Polek i Polaków słowo „transformacja” może słusznie kojarzyć się z planem Balcerowicza czy reformami Buzka – technokratycznymi, rządowymi projektami, prowadzonymi wedle zasady „cel uświęca środki”. Koszty odchodzenia od „brudnej” gospodarki powinien ponieść wielki biznes, który bez skrupułów zarabia krocie na niszczeniu środowiska, a nie społeczeństwo, którego nie można winić za to, że martwi się o miejsca pracy. W procesie zwijania niektórych sektorów gospodarki ludzie muszą mieć przekonanie, że oferujemy im coś w zamian i jest to coś, czego warto się domagać. By było to jednak możliwe, musimy uznać, że wszyscy gramy w jednej drużynie i zamiast sprzeczać się co do konieczności dokonywania zmian, zacząć spierać się merytorycznie o ich kształt, tempo czy koszty.

Zmieleni

Na demonstracji związkowej głos zabierał także Paweł Kukiz. Znany muzyk został liderem obywatelskiej inicjatywie Zmieleni.pl, która domaga się wprowadzenia w Polsce jednomandatowych okręgów wyborczych. Kukiz wyjaśniał, że bez nowej ordynacji, w której będziemy głosować nie na partię, a na człowieka, nie ma nadziei na naprawę polskiego systemu politycznego i w konsekwencji na przeprowadzenie zmian, które leżą na sercu zwykłym ludziom, takim jak ludzie pracy.

Szkopuł w tym, że nie do końca wiadomo, kto tu został zmielony: listy poparcia dla JOW-ów, które Platforma Obywatelska zebrała w 2005 r., czy sam Kukiz i jego zwolennicy? Zakładając, że intencje Kukiza są czyste, że faktycznie chce uwolnić polską demokrację od partyjniactwa i oddać władzę w ręce ludu, nie powinien namawiać go do popierania systemu jednomandatowych okręgów, w którym – żeby wygrać wybory – trzeba będzie przystąpić do którejś z największych partii (prawdopodobnie jednej z dwóch), bo średnie i małe partie będą wykluczone z podziału mandatów.

Problem poczucia braku sprawczości w obecnym systemie politycznym, który stał się łupem dla dużych partii, jest jednak realny, dlatego warto zainicjować poważną debatę o zmianach. Do dyspozycji mamy bowiem znacznie więcej rozwiązań niż prostą alternatywę między okręgami wielomandatowymi w systemie proporcjonalnym a jednomandatowymi w systemie większościowym – chociażby system Pojedynczego Głosu Przechodniego (STV), który łączy zalety ich obu.

Nie obrażać się na związki

Obecność Kukiza promującego swoją inicjatywę i zapisanie w postulatach związkowych sprzeciwu dla pakietu energetyczno-klimatycznego niepokoi, bo świadczy o tym, że tak pożądana jedność pracownicza narażona jest na groźbę zmielenia przez najsilniejszy związek NSZZ Solidarność, który – choć przewodniczący Piotr Duda może się tego wypierać – jest dziś w bliskim związku z polską prawicą, Prawem i Sprawiedliwością oraz Solidarną Polską.

Nie wszystko musi nam się podobać w postulatach związkowców, ale warto wspierać ich w działaniach słusznych. Lewica, zamiast obrażać się na związki zawodowe lub wykorzystywać dla własnych celów te z nich, które są jej przychylne, powinna zadbać o przedstawienie im alternatywy dla narracji prawicowej. Zwykli związkowcy – ci spoza kierownictwa – których prywatne interesy nie są uwikłane w politykę partyjną, muszą zyskać przeświadczenie, że to lewica ma lepsze propozycje dla świata pracy.

Gdyby województwo śląskie rzeczywiście stanęło w lutym (dotychczasowe wyniki referendów strajkowych dają na to duże szanse), byłby to znak, że pracownicy w Polsce nie są bezwolną, przerażoną masą jednostek, że stać ich jeszcze na to, by myśleć i działać solidarnie – w naszym wspólnym interesie. Pytanie, czy związki zawodowe będą w stanie zaprezentować swoje działanie w taki właśnie sposób.

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.